Pojechałem dzisiaj do warsztatu. Po drodze miałem fajne "bliskie spotkanie" z radiowozem drogówki, ale to ja miałem pierwszeństwo więc goście, kulturka przeprosili, że o mało co nie zajechali mi drogi
. Hamulec tylni cholernie mocny. Brak tego "momentu" tylko koło od razu się blokuje. Musiałem przyhamować bo mi się światło zmieniło. Przedni, w takich sytuacjach jest za słaby. Jechałem jakieś 50 może nawet nie tyle. Z 45km/h. Wcisnąłem hamulec i zacząłem "tańczyć" kilka razy wciskałem i zatrzymałem się przednim kołem prawie na pasach za linią zatrzymania, a jaki pisk opon! Ja pierdykam!!!
(jeżdżę pod kątem egzaminów. Normalnie bym śmignął na żółtym ale chcę by nawyk nie zawalił mi egzaminu więc jak widzę żółte to teraz za cholerę nie przejadę tylko grzecznie zatrzymuję się. Wiem, że przepisy mówią "o ile pojzad nie może być zatrzymany bez gwałtownego hamowania..." to można śmignąć, ale mam to gdzieś. Egzaminator udupi za takie coś, a ja przecież chcę, jak każdy praworządny obywatel, mieć legalne prawko, no nie?)
Jak przyjechałem zostawiłem motorek. Powiedziałem co mniej więcej dolega, żeby przynajmniej świece sprawdzili bo mi gdzieś zginął klucz do świec, a wydaje mi się, że to mogą być zalane świece. Powiedziałem im o ssaniu, ale jak na złość, w warsztacie motorek chodził na zakręconym ssaniu. No to mówię, że jak się manetkę gazu puści zupełnie, to gaśnie. Ok. podkręcili mi obroty.
Potem Pykanie w tłumiku. A, i już wiem skąd ten smród palonego plastiku. Wężyk od akumulatora wyskoczył mi z dziurki i położył się na tym dolnym tłumiku. Wysmażył się aż miło. Tylko została plama skwierczącegio tworzywa więc teraz mam trochę krótszy.
Motorek będzie gotowy na wtorek/środę więc wracałem z kaskiem na piechotę. Aha, jak wyjeżdżałem na miasto to przez osiedle ciąłem sobie bez kasku. kask miałem założony na oparcie. Ale przez te cholerne spowalniacze kask mi spadł na glebę i szybka mi się porysowała.
A i jeszcze jedna ciekawostka. Okazało się, że znam od lat żonę właściciela warsztatu.