dzień 7 Topolovgrad (Bułgaria) - Topola (Bułgaria)
Poprzedniego dnia wieczorem oglądałem sobie mecz, a DaJan przesmarował łańcuch, teraz on popija kawkę, a ja macham pędzelkiem po łańcuchu. Ale spoko, dziś planujemy krótszy etap, nie ma co się śpieszyć, więc też wypijam kawę.
Zdaję klucz i... jak mówi PiotrCuś; "się pali, się siada, się jedzie". No, u nas może trochę inna kolejność, ale się jedzie
Ruszamy na drogę oznaczoną jako 7602, lokalną na mapie ledwie widoczną.
W rzeczywistości droga do Yampola dla motocyklistów wymarzona; równy asfalt, niewielki ruch.
Czasami pojawi się jakaś lokalna Łada
Za to 7-ka oznaczona na mapie na żółto, podobno dziurawa jak szwajcarski ser.
Wjeżdżamy do miasteczka Roza, a w nim, jakże by inaczej przy drodze szpaler róż. Takimi drogami chce się jechać...
A żeby było jeszcze piękniej po obu stronach ciągną się pola słoneczników.
Za Różą wskakujemy na drogę 536 i nadal mamy nówkę asfalt, aż do samego Yampola. Czasami "przemknie" jakiś zaprzęg...
Potem autostrada, też nówka (na parkingach jeszcze nie ma toalet, ale stoją Toy'ki) i "mkniemy" do Burgas. Ponieważ upał nie odpuszcza od razu kierujemy się do Nessebaru.
Zaraz za Burgas pojawia się morze, Morze Czarne.
Wjeżdżamy na półwysep starego miasta Nessebar, motocykle, kaski i kurtki zostawiamy na parkingu i idziemy zwiedzać. Upał straszny, a my w spodniach motocyklowych... pot sobie płynie gdzie chce
Sam Nessebar (ten stary) cudowny; są budowle i mury z przed, podobno nawet 3 tys. lat
tylko ta komercja, natrętne handlary i skwar. I pełno barów, restauracji, butików...
Po godzinie postanawiamy wracać do motocykli i na koń. Przynajmniej jest chłodniej, gdy się jedzie... Do Słonecznego Brzegu jedziemy nad samym morzem, ale ponieważ poruszamy się tempem "dziadów kalwaryjskich" (ulice zapchane golasami zmierzającymi nad wodę), na kolejnym rondzie odbijam w lewo i po chwili już lecimy 9-tką w kierunku Varny. Znalazłszy parking z cieniem przyrządzamy sobie posiłek.
Za Bałczikiem rozglądam się za kempingiem. Zjeżdżamy nad morze, pytamy, ludziska wzruszają ramionami. Dopiero dwie panie na stacji benzynowej na kartce pięknie napisały nazwy miejscowości przez które dojedziemy do kampu. Z niewielkimi trudnościami, ale znajdujemy za Topolą nad samym morzem. W pierwszej chwili cieć nie chce nas wpuścić, ale gdy wyjaśniamy o co chodzi ruszamy pod recepcję. Cena 7 leva od osoby jest najniższą w całej naszej podróży.
Co prawda z kranów w toaletach leci śmierdząca woda, ale z kranu na polu namiotowym całkiem, całkiem...
Przypomniało mi się pewne spostrzeżenie: na południu często nie ma kranu z ciepłą wodą, ta zimna i tak jest letnia
Po zrzuceniu spoconych ciuchów motocyklowych wsiadamy na rumaki i pędzimy po prowiant. Mnie naszła ochota na arbuza. Na fejsie naczytałem się o fałszywych, dyniowatych, to tu pojem sobie oryginalnego.
A że DaJan nie chciał mi pomóc zmogłem najwyżej 1/4. Faktycznie był słodki, soczysty, miąższ czerwono-krwisty. Mniam
Droga dojazdowa do kempingu trochę niebezpieczna, ale jakże widokowa...
A po posiłku pełny relaks
Potem czyszczenie sprzętu, butów
I idziemy pochlapać się w morzu czarnym
Chcąc zrobić zdjęcie panoramiczne wskakuję na większy głaz wystający z wody, a że jest śliski "jak brzuch ryby "
to robię pirueta, i walę kolanem i łokciem o kamień. Na szczęście kończy się na lekkim potłuczeniu... i rano możemy jechać dalej.
Dzień lajcikowy tylko 368 km