dzień 9 Curtea de Arges - Eger (Węgry)
Rano lekko zaniepokojony spoglądam na niebo przykryte chmurami... pytam przechodzącego gospodarza; Rain? Today? - No, tomorow.
A, to ok, bo my dziś w góry.
Ruszamy i faktycznie od samego rana rumuni zwożą siano z łąk.
Jestem mile zaskoczony, bo stan nawierzchni na transfogarze dobry, spore kawałki nowego asfaltu, dziury zlikwidowane. Jazda pierwszym odcinkiem to raj dla duszy, jak na huśtawce; lewo, prawo, lewo. Jeden winkiel przechodzi w drugi i tak kilkadziesiąt kilometrów. "Sam smak motocyklizmu "
Na kolejnym postoju zauważam, że rozdupcył mi się kufer, puściły szwy. Firma Sako się nie spisała... Teraz muszę obserwować czy dalej nie puszcza, bo w końcu pogubię bagaż
Na szczęście Keeway bez zarzutu, nawet nie zdarzyło się mu kichnąć. Jestem zadowolony, tym bardziej, że na ostatnim tankowaniu spalanie zeszło do 2,28/100km. Rewelka!
Za tamą na jeziorze Vidraru zaczyna się wspinaczka. Chmury gdzieś się rozpłynęły. Jest cudownie. Motorki dzielnie pną się pod górę, widoki cudne. Miodzio.
Dojeżdżamy do wodospadu, trzeba cyknąć fotki, stajemy.
Ja jeszcze cykam, DaJan jedzie dalej...
Doganiam niemiaszków, którzy kręcą film z udziałem tetetki. Zajęli oba pasy ruchu, jadą bardzo powoli, więc wlokę się za nimi. W końcu mnie przepuszczają...
Przed tunelem DaJan coś pokazuje u góry; spoglądam...
wysoko nad nami pasą się owce. Jeszcze cholera która spadnie nam na głowy
Szkoda, że fotografia nie oddaje faktycznego obrazu. Nawet góry na zdjęciach jakieś takie małe
Klikamy jeszcze kilka fotek i ruszamy tunelem na północną stronę...
Nad Balea zrobili płatny parking więc krzyczę do obsługi "fajw minit" i wjeżdżam nie czekając na zgodę. Na straganie kupujemy naklejki (sprzedawca nawet mnie rozpoznał po roku
)
i ruszamy w dół...
Agrafki, widoki że "dech zapiera"...
Kto tego nie widział na żywo... to powinien
DaJan jedzie dalej, ja więcej cykam, mniej jadę... chcieliście, to będziecie mieli
I znów omal się nie wyj.....m; wlazłem na skały, żeby zrobić lepsze ujęcie. A gdy już schodziłem obśliznęła mi się noga na śliskim głazie... musiało to wyglądać komicznie jak walczyłem z przyciąganiem ziemskim... ale na szczęście nikt nie jechał... i obyło się bez wstydu
Północna część Transfogary nadal w remoncie, więc powoli, skokami w dół...
Pomnik ku czci tym co zginęli przy budowie, a było ok. 30 ofiar
Jeszcze rzut oka w dół na jakiś pensjonat... i gonię kolegę.
Poniżej linii drzew ponownie zaczęły się fajne winkle, można się wyżyć...
Kolejny postój na papieroska, DaJan znów oczarowany... KCM na Transfogarze
Po 130 km trasa fagarska się kończy. Kierunek w lewo, na Węgry...
Od trzech dni wiem, że we wtorek muszę być w domu, dlatego "poganiam". DaJan może niezadowolony, ale nie ma wyjścia, też "naparza"
Upał daje się we znaki, więc często stajemy, koniecznie w cieniu.
nawet pod wiaduktem w Alba Iulia
Wskakujemy na 50-kilometrowy odcinek autostrady do Cluj
Za Cluj-Napoca wreszcie jemy normalny obiad
W Huedin znów zerkam na domy królów cygańskich. Nawet zauważyłem jednego wyjeżdżającego w sportowym meśku
Gdy przekraczamy granicę węgierską jest już po 19-tej naszego czasu, a do Egeru jeszcze 167 km. Ale co, my nie damy rady? Lecimy. Pod słońce...
... i po zmroku
Na kemping Tulipan docieramy o 22:00. Nie wziąłem dokładniejszych namiarów, więc trochę kręcimy się po mieście, nie ma kogo spytać... dopiero chłopaki ze stacji paliwowej pomagają.
Wróciłem jeszcze do nich po godzinie po piwo, bo w okolicy kempingu sklepy pozamykali, skubańce
Kąpiel, delikatna kolacyjka i do namiotu...
Rekord dzienny 680 km