19.06.2021 dzień 9
Po godzinie ósmej spakowany schodzę do baru, a tu "żywej duszy". Na moje "halo" nikt nie odpowiada. Torby kładę na palecie z napojami, podchodzę do drzwi - zamknięte. Zresztą nic by mi to nie dało, bo osiołek pod kluczem, nie ma mowy o spakowaniu się, nim ktoś się pojawi.
Teraz dopiero dostrzegam tabliczkę; "czynne od godziny 10:00". Fuck...
Cóż robić, siadam i czekam. Niby mógłbym się częstować słodkościami, których pełno na ladzie pod kloszami, ale nie wiem jaka byłaby reakcja...
Na szczęście po dziewiątej zjawia się Angelo i bez pytania przynosi kawę ze słodką bułką. Płacę rachunek 38 euro (czyli doliczył 3e za te poczęstunki) i idziemy po cruiserka, po drodze na ławce zostawiamy torby.
Kiedy pakuję klamoty na Cruisera szef nie odchodzi, nawet próbuje mi pomagać.
Skoro tak, to proszę go o klucze. Po chwili przynosi pełną reklamówkę
starych narzędzi.
Gdy podciągam łańcuch, Angelo znika. Wraca niosąc jabłka i czapkę bejsbolówkę. To dla mnie, a czapka firmowa hotelu.
Żegnamy się jak starzy znajomi, a gdy po stu metrach zerkam w lusterko widzę, że nadal stoi obserwując mój odjazd. Odnoszę wrażenie, że trochę mi zazdrości takiego bycia w podróży.
Zdjęcie Angela z internetu (ten pan po lewej)...
Pogoda niezła, droga pusta...
Przy hostelu Mapru, do którego miałem dociągnąć na nocleg, tankuję na Shellu. Spalanie 2,58. Delikatny przepał
Po półgodzinie wskakuję na autostradę, mijam Palencję, Burgos, Vitoria...
W poszukiwaniu oleju na wymianę zajeżdżam na cpn przy autostradzie. Niestety ceny zniechęcają do zakupu...
Za Irurzun zmiana planów... Nawrotka na jakimś zjeździe z autostrady, wracam... Teraz zjazd w prawo na A-15 na San Sebastian.
Do Francji dociągnę autostradą, będzie szybciej, to do La Solanilla powinienem dotrzeć na szóstą, siódmą wieczorem. Będzie czas na mały serwis i czyszczenie moto.
Zaczęły się Pireneje, widoki piękne, podróż miło upływa...
Od San Sebastian A-1 dociągam do Irun, gdzie tankuję po 1,43e/litr. Na bramkach płacę 2,70 euro i już tylko skok do Francji.
Na granicy francuskiej bramki autostradowe, opłata z góry, 1 euro.
Po drugiej stronie kręci się sporo policji... szlaban w górę... można by jechać, ale w moją stronę zmierza młody policjant. Zamiast pytać o certyfikat covidowy zainteresował się naklejkami na szybie mojego Cruisera. Po chwili odwrócił się i gestem przywołał koleżankę, młodą policjantkę
. Jeszcze chwilę gapią się na kody państw... o coś spytał, kiwnąłem głową domyślając się, że to standardowe pytanie (nie raz już słyszane) czy byłem we wszystkich tych krajach. Kurczę, jasne, że byłem...
"Ken aj goł?" - pytam. Teraz mundurowy kiwnął głową... jedynka, gaz i... Witaj ponownie Francjo!
Po kilkuset metrach zjeżdżam na wielki parking. Przeglądając mapę wcinam jabłko od Angela.
Piętnaście minut i ruszam do Baiona, gdzie odbiję na wschód krajową D817 w stronę Orthez.
Trochę kręcę się na przedmieściach Baiona, bo nawigacja usilnie kieruje mnie na autostradę (mimo, że jest włączona opcja "omijaj drogi płatne"), a ja wolę krajową, na dziś dosyć dwupasmówek. W końcu na kolejnym rondzie dostrzegam strzałkę z napisem Pau... łapię ten kierunek
Jest dopiero po siedemnastej, ładna pogoda, więc jadę sobie wyluzowany przy niewielkim ruchu. Sobota. Przez chwilę stoję, oczekując aż przejadą kolarze - trawa jakiś wyścig.
Sobota sobotą, ale muszę kupić coś na kolację, jakiś market po drodze powinien być otwarty.
I faktycznie już za drugim strzałem podjeżdżam pod spory samoobsługowy spożywczak (pierwszy otwarty był ogrodniczy).
Gdzieś między Orthez a Pau odbijam w lewo, przez urokliwe wioski i miasteczka dojeżdżam do Garlin, by następnie kierować się do Saint-Mont. I tu mała niespodzianka; pojawiły się podjazdy, górki, sporo zakrętasów... Niestety jadąc drogami lokalnymi czas szybciej ucieka i już wiem, że na dziewiętnastą nie dotrę do La Solanilla.
... klimatyczne miasteczka...
Wspomagając się mapą zbliżam się do Lelin Lepujolle...
kolejna wioska, na płocie wisi tablica z nazwą "mojego" kempingu, i kierując się strzałką już, już..
Wąskie drogi zmieniają się w "dróżki rowerowe" i kiedy mijam znajomą kapliczkę - hamuję. Coś tu nie gra... no tak, przejechałem uliczkę, w którą powinienem skręcić do kempingu... To dlatego, że przyjechałem z drugiej strony.
Podjeżdżam pod biuro, naciskam dzwonek przy drzwiach i po chwili pojawia się znana mi już właścicielka. Ona też mnie poznaje, z uśmiechem otwiera drzwi. Znów muszę wypełnić kartę meldunkową. Po za tym nic więcej nie musi mi tłumaczyć
Moje miejsce koło łaźni niestety zajęte przez samochód Belgów, którzy są tu nadal (kilka dni temu prosiłem ich o klucz do naciągu łańcucha - nie mieli), więc znajduję inną miejscówkę bardziej na uboczu.
Tradycyjnie szybkie rozstawienie namiotu, kąpiel i biorę się za smakołyki kupione po drodze. Żeby było wygodniej podkradam krzesełko z sąsiedniego boxu, dziś nikogo tam nie ma. No i oczywiście otwieram wino, w końcu jestem we Francji
.
Rzut oka na licznik... dziś przejechałem 667 km, nawet nie odczułem tych kilometrów
Przed snem wymieniam jeszcze filtr oleju - przejechane od domu już ok. 5,5 tys. kilometrów. Oleju do wymiany nadal brak...