autor: Szuwarek dodano: 12 paź 2008, 22:10
Witam. W zeszłym roku miałem Rometa 150ccm. Powiem szczerze, że kompletna klapa. Później Suzuki Burgmana. I tak zatęskniłem, za nowym. Postanowiłem kupić Rometa 250ccm. Spodziwałem się na początku problemów i tak było. Tak więc odebrałem motor i pojechałem do domu, żeby go poskręcać. Po drodze zgubiłem napinacz łańcucha. Zezłościło mnie, że nie dostałem kluczy. Niby i tak kiepskie, ale moje. Po drodze cały czas otwierały mi się kufry, ale pomyślałem, że dopiszę to sobie do listy " rzeczy do zrobienia". W serwisie dali mi jakiś wyświechtany komplet, kompletnie nie pasuje do niczego. Wystarczy, że klucz do świec wpada cały do środka. A co do otwierających się kufrów uzyskałem odpowiedź, że to za darmo to tak jest. Wróciłem, zabrałem narzędzia i zacząłem skręcać. Naciągnąłem łańcuch, który wisiał dokupiłem zatrzaski do kufrów, całkiem ładnie wyszło. Potem wziąłem się za regulacje linek. Na lince od gazu skończył mi się gwint. Podregulowałem na maxa przy gaźniku, potem do końca przy manetce i jakoś jest. Potem linka ssania. Jak się okazuje nie na darmo to jest Romet. Linka jest chyba od roweru bo ma za cienki pancerz w stosunku do uchwytu przy gaźniku. Troszkę kombinacji i udało się zakleszczyć. Wreszcie hamulec tylni. Nie wiem kto to wymyślił, ale to długości linek w ogóle są "cięte" na chybił-trafił. Wyprostowałem ramię sprężyny i zagiąłem wcześniej kasując luz. wcześniej oczywiście podniosłem pedał, tak pod moją nogę. Potem regulacja kierownicy. Troszkę do mnie i jest ok. To, że przełączniki zespolone mają większy otwór niż średnica kierownicy i mimo dokręcenia obracają się góra dół, to znałem już ze 150 i olałem. Ssanie niestety nie zaskoczyło mnie i działa jak w 150, albo awet gorzej. Do odpalenia jak najbardziej, ale żeby na nim pojechać to mowy nie ma. Gaśnie natychmiast po puszczeniu gazu. Tak więc odpalam na ssaniu. Zdejmuję je i chodzi na wolnych obrotach. Ale ruszyć się nie da. Musi pochodzić z 2 minuty. Potem jest ok. I wreszcie skrzynia. W 150 po 100 kilometrach zaczęła stukać i walić przy redukcji. W 250 od razu. Ale na szczęście spodziewałem się tego i postanowiłem nauczyć się je wrzucać. Tak więc wrzucając na wyższe tylko dotykam dźwigni, natomiast depczę przy redukcji. Ale najlepiej było ze światłem. Podjechałem grzecznie na stację diagnostyczną, żeby nie oślepiać innych, ale też żeby co widzieć. Facet poddał się po 20min. Pojechałem więc pod ścianę. Rozebrałem lampę i zrobiło mi się przykro. Takiej tandety nawet sobie nie wyobrażałem. Żarówka nie ma jakiegoś punktu, można nią sobie kręcić w obie mańki. Metodą na czuja udało mi się uzyskać kształ prominia, a nie jakąś rozmazaną plamę. Tak nawiasem mówiąc kupiłem sobie 45W. Potem ustawiłem reflektor tak, żeby świecił tuż pod szybę stojącego samochodu. I tu miła niespodzianka, ale dobrze był dokręcony. Przejechałem nim 500km. Czas na wymianę oleju. Serwis olałem, bo ich naprawy opierają się na stwierdzeniu, jak pan tu dojechał o własnych siłach, to jest ok. Położyłem się pod nim i z konsternacją stwierdziłem, że spust oleju znajduje się dokładnie nad katalizatorem. W sam raz, żeby soływający olej go zachlapał. Niby go osłoniłem przy zlewaniu, ale tak mi się dziwnie zrobiło. Oczywiście instrukcja jest do wszystkiego i do niczego. Świece, kupione w/g instrukci mogę komuś oddać, bo u mnie nie pasują. Oleju też wlałem za mało bo napisali 0.9ltr, co jest oczywistą bzdurą. Ale trzymam się dzielnie, bo polubiłem go. Tylko dziś coś mu zaczęło dolegać, bo zaczął nierówno pracować i zgasł mi parę razy przy ruszaniu. Tak czy siak wymienię te świece może na troszkę bardziej ciepłe. Najbardziej nie boli, że wszystkie niedociągnięcia spowodowane są niedbalstwem. Wiem, że to nie jest motor z górnej pólki, ale tym bardziej to co ma powinno być nadrobione starannym złożeniem. Tak więc dostajemy z salonu brzydkie kaczątko i od nas zależy czy przemieni się w łabędzia.
Pozdrawiam wszystkich, którzy nie szczędzą sił i cierpliwie opiekują się tymi motorami.