Po nocy, albo po klikudniowej przerwie w jeździe próbuję odpalić R250. Za 3-5 razem zapala po włączeniu ssania.
Trzymam manetkę trochę odkręconą, silnik ładnie pracuje. Wrzucam jedynkę, próbuję ruszyć i gaśnie. Odpalam poraz kolejny znowu jedynka, próba ruszenia i gaśnie. Dopiero po kilkuminutowej zabawie ruszam i czuję jakby kaszlał, szarpał, dławił się. Po przejechaniu 50-100 metrów w dość widowiskowy sposób jedzie... Wymieniłem świece i to samo. Gdzie może być przyczyna? Lewy gar jakby później łapał, później się rozgrzewa. Mogę to jakoś wyeliminować? Czy może taki urok? Wy też tak macie? Jak moto zrobi parę kilometrów, może ostygnąć za 2-4 godziny odpalam na dotyk. Ale poranna nerwówka nie jest fajna. Gdzie może być problem? W sumie jest na gwarancji ale....