To był chyba najbardziej ciężki etap, wstaliśmy spokojnie około 7.
Soliedo pojechał jak codzień rano do Trattori, wszyscy włosi rano jedzą drożdżówkę i piją kawę w okolicznej jadłodajni/kawiarni, zawsze jest okazja zamienić kilka słów z sąsiadami i kolegami.,
My zjedliśmy śniadanie i wypiliśmy kawę z Panią Krysią. Dostaliśmy też Piadiny na drogę.
Umówiliśmy się że wrócimy na nocleg na powrocie.
Wyjechaliśmy z Lugo około 8 rano do pokonania według nawigacji tylko 366km więc wydawało się lajtowo.
Pierwszy przystanek po 99km wypadł w Loreto. Jest tam podobno domek w którym mieszkała Maryja matka Jezusa. Został on przetransportowany z Palestyny w czasie wypraw krzyżowych przez rodzine D’Angelo. Czy to prawda czy też nie, ale na pewno sanktuarium robi wrażenie.
Jest raczej cicho i spokojnie, jak to w italii sa parkingi dla motocykli i pięne widoki:
Pózniej już było coraz gorzej, jechaliśmy słynną drogą “via adriatica” nad samym morzem, niestety całe 200km było (prawie) zakorkowane:
Bardzo przydały się umiejętności nabyte w dniach poprzednich tutaj bez “agresywnej” jazdy i przepychania się nie da się jechać. Nie wyobrażam sobie jechać tamtędy samochodem.
W pewnym momencie kontem oka zauważyłem błękit morza, miałem już dosyć wytężania umysłu w korkach, więc skręciliśmy nad morze. Trafiliśmy na pizzerię nad samym morzem:
Była jeszcze lornetka przez którą niewiele było widać, choć Jacek uchwycił logo KCM na moich plecach. Znowu było Wifi więc coś niecoś wrzuciłem.
Mając rozsądne wifi podzwoniłem za darmola do rodziny, Jacek zrezygnowany acz uśmiechnięty czekał cierpliwie:
[img]
https://lh6.googleusercontent.com/-T6WP ... C_0121.JPG[/img]
Na którymś z kolei postoju spotkaliśmy takiego fiacika, mnie się spodobał ale nie wiem jaki to model:
Przed kolejnym marketem znowu spotkaliśmy Polkę,.ale nie było zbyt dużo czasu na rozmowę. Etap zaczął się dłużyć. Co prawda co jakiś czas widać było Adriatyk ale zmęczenie zaczęło mam doskwierać.
Pod wieczór dotarliśmy do Pescary, a do celu zostało jeszcze 50km. Niedość tego, mój zmysł kierunku zawiódł i zabłądziliśmy. Znaleźliśmy jednak podwórko z motocyklem wiec postanowiliśmy zapytać "kolegę ", z budynku wyszedł wytatuowany Misiek, nie mówił ani po angielsku ani po niemiecku, ale starał się wytłumaczyć jak umiał.
Częściowo nam pomógł, choć nie zrozumiałem go chyba do końca bo 20km później znów zabłądziłem. Tym razem jednak opłaciło się bo trafiliśmy na najtańsza stację paliw. Benzyna po 1.589euro, co przy cenach 1,68 do 1.77 wydaje się atrakcyjne.
Znów nadszedł czas na niemego hołka (nawigacja).
Do manoppello dotarliśmy już po zmroku. Na dodatek zgubiłem gdzieś kartkę z adresem pola namiotowego. Szybki tel do siostry i adres przyszedł smsem. Bateria hołka była na wykończeniu i doprowadziła nas do miejscowości z campingiem. Ulicy jednak przy której jest Kamping kokopelli auto mapa nie pokazała. Szczęściem Jacek zatrzymał przyjeżdżający samochód którego kierowca wskazał kierunek i powiedział avanti, avanti.
Kolejna wskazówkę otrzymaliśmy od właściciela jedynego baru w Seramonacesca. Z jego wypowiedzi zrozumiałem tylko że należy jechać prosto 3km a potem carefully bo będzie small znak.
Na polu namiotowym byliśmy o 23, rozbijaliśmy namioty w świetle lamp motocyklowych oraz latarek.
Osuszyliśmy jeszcze butelkę wina i spać. Cóż to był za dzień...