Tak przeglądam zdjęcia i stwierdziłem ,że bardzo mało ich zrobiłem w pierwszych dniach ,może dla tego że cały czas się działo i nie było okazji wszędzie biegać z aparatem

. Na odprawie "dowódców grup " tak to szumnie nazwali organizatorzy ,a nasz Krzycho po prostu ochrzcił mnie "sołtysem"

.Pomimo to ,że nie pretendowałem do żadnego stanowiska tak jakoś wyszło

.Może dla tego ,że jako pierwszy zgłosiłem indywidualne zgłoszenie ( bo oficjalnie na stronie stało,że dowódcy zgłaszają około 10-cio osobowe grupy ) i potem wszystkich samotnych dokoptowywali do mnie. Nic to ,jak piałem na odprawie wieczorem był przedstawiony program dnia następnego i rano (chyba o 7) mieliśmy mieć mszę w bazylice w Sastin Straże , potem śniadanie i wyjazd do Austrii (adres podany) ,tam obiado-kolacja i rozjazd na 4 miejsca noclegowe w/g rozdzielnika

.Tak więc rankiem podjechaliśmy całą grupą pod katedrę .Jest to słowacki odpowiednik naszej Jasnej Góry ,ale widać przepaść kulturową ,dobrze czy źle nie mnie sądzić .

Później dowiedziałem się ,że przerażeni mieszkańcy wioski myśleli ,że nocne wilki przyjechały ograbić ich kościół

na szczęście jechała za nami ichniejsza policja i rozwiała obawy ,ale jak wszedłem do środka ,to zrozumiałem czego się obawiali ,jednak grupa mogła robić wrażenie

Potem , już na kempie było śniadanko ,szykowanie kanapek na drogę i wyjazd .Droga jak droga ,jechaliśmy słowacką autostradą ,później już w Austrii ,GPS posłał nas bocznymi drogami ,wszystkie wioski z przepisową prędkością

,ale jak się okazało ci którzy jechali autostradą na Graz jechali cały czas w deszczu ,a my boczkiem i nawet dłuższy postój mieliśmy w słoneczku


No i niestety

potem już w deszczu ,po drodze z próbą okiełznania automatycznego CPN-u

,ale szczęśliwie ,chociaż z małym błędem w nawi ( nie z naszej winy) ,nazwa miejscowości była zamieniona z nazwą ulicy ,ale wioski małe i blisko ,dojechaliśmy

.

Ciepły obiadek już na nas czekał ,więc papu

i dowiedziałem się ,że odprawa będzie dopiero za dwie godziny (nie byłem szczęśliwy

),dowiedziałem się gdzie mamy przydział noclegowy i mówię grupie żeby tam jechała ,bo nie ma sensu żebyśmy wszyscy czekali ,a oni powiedzieli ,że poczekają

( było to dla mnie bardzo miłe ,ale ) jednak nalegałem żeby pojechali i pojechali .Czekając dowiedziałem się jak pięknie pękają ludziom zbyt dopasowane p-deszczówki i jak tymi pęknięciami woda jak rynną spływa do butów i wiele jeszcze innych przygód ,ale trzeba by to było wszystko spisywać ,bo zmęczenie i perspektywa drogi (około 50 km) w deszczu średnio poprawiała mi humor .Na szczęście było stosunkowo ciepło .Po odprawie w strugach deszczu ruszyłem na miejsce noclegowe .Po drodze wyprzedziłem oryginalny wóz cygański (jak na dzikim zachodzie) cygan w kapeluszu na koźle i nie wyglądał na odpustowego cudaka tylko na autentyka ,chciałem się zatrzymać i pstryknąć ,ale deszcz ,serpentyny ,wąsko ,odpuściłem .Jadąc miałem też cykora ,bo w moim Cruiserku jeździłem jeszcze na org. fajkach i jakoś dziwnie silnik zaczynał przerywać ,a tu góry ,lasy ,coraz ciemniej

,robiło się ... ciekawie .Udało się jednak dojechać szczęśliwie ,na miejscu postoju motocykli spotkałem Ziółka ,który mając deszcz za nic rozbił namiot i postanowił spać a dworze ,zyskał tym sobie duży szacun innych ,a nawet babka z TV Kraków robiła z nim wywiad w deszczu .

Ja walnąłem się pod dachem ,omówiliśmy plan dnia następnego i ... nyny ,ale jeszcze przedtem popatrzyłem jak w piekarniku suszyły się rękawiczki

,wypiłem ciepłą herbatkę ,i sprawdzenie ciuchów ,które były całkiem suche ,buty troszkę dopastowałem i już w pomruku chrapania innych włożyłem stopery i... .
https://plus.google.com/photos/10261517 ... 7213238129