WKCM! 2010-Bałtyk

Wycieczki krajowe i zagraniczne oraz relacje z ich przebiegu

WKCM! 2010-Bałtyk

Postautor: Luca dodano: 13 wrz 2010, 15:58

No jak najbardziej macie racje ale już mi się nie chce tego przenosić a filmiki jakimś cudem się naprawiły i chodzą. ;-)
Awatar użytkownika
Luca
Klubowicz
 
Posty: 5105
Rejestracja: 25 mar 2008, 09:30
Lokalizacja: KIELCE okolice
Motocykl: Jinlun250*XVS*GL1500*HD
Płeć: mężczyzna

WKCM! 2010-Bałtyk

Postautor: Luca dodano: 04 paź 2010, 15:18

Ciężko mi napisać całą relację w jednym kawałku to może uda mi się na raty. Statystyczny Polak ponoć uwielbia seriale :D
Zapraszam :)

Dzień zero

Właściwie to nie dzień a czas przed wyprawą bez dokładnego przeliczania na dni, czy inne umowne wyznaczniki czasu.
Zatem od początku, czyli około roku wcześniej, na forum Klubu Chińskich Motocykli, padła propozycja dwutygodniowej wyprawy dookoła Bałtyku. Moja pierwsza myśl, że super okazja, by pojechać w tamte strony, ale ani kasa z domowego budżetu na to nie pozwoli, ani tym bardziej zdobycie dwóch tygodni urlopu na początku lipca.
Nigdy nie byłem w tamtych rejonach ani nawet nie dopuszczałem myśli, że kiedykolwiek tam pojadę, czytałem tylko z zapartym tchem relacje innych motocyklistów, podziwiając, jacy oni są twardziele, że śmigają motocyklami w krainie wiecznych lodów. Przy temperaturze 5+ i deszczu. Nigdy nie udało mi się przejechać więcej niż kilka kilometrów przy takiej pogodzie i byłem cały skostniały a co dopiero kraina Vikingów.
Odpuściłem sobie całkowicie i tylko śledziłem bacznie temat przygotowań do wyprawy.
Nastąpiła zmiana planów, zamiast na Skandynawię chcą jechać do Włoch, no to straciłem zainteresowanie tematem zupełnie.
Po pewnym czasie okazało się jednak, że są chętni objechać Bałtyk i twardo przygotowują się do wyprawy. Wtedy zakiełkowała myśl, oczywiście w mojej nie do końca normalnej głowie.
Może by ich tak odprowadzić kawałeczek?
Litwa, Łotwa, Estonia, przecież nigdy tam nie byłem. Nie powinno być drogo a w tydzień bym obrócił, tam i z powrotem.
Tydzień urlopu może szefu mi da?
Najpierw jednak: żono moja kochana: czy mogę kawałek się przejechać z chłopakami (profilaktycznie o dziewczynach nic nie wspominałem, że też będą na wyprawie)?
Po skomplikowanych negocjacjach dostałem dyspensę od żonki na cały tydzień.
Teraz trudniejsza część zadania, czyli mój ciemiężyciel szef: czy mogę urlop?
Nie będę tłumaczył tego co usłyszałem od mojego szefa, cały monolog zwierzchności można właściwie zebrać do jednego krótkiego NIE.
No to po moich wyjazdowych planach ale maleńka nadzieja jednak pozostaje, bo szef raczej do słownych nie należy i często wypiera się tego co powiedział.
Zupki chińskie zatem i tak kupiłem, jak nie pojadę to zjem przy jakiejś innej okazji. Jak to mówią, czym starsza chińska zupka, tym lepsza, mniam, mniam. Nieprzemakalną torbę z Larssona już dawno zamówiłem, bo mi była potrzebna tak, czy owak. Nie doszła jeszcze ale co tam i tak nie mam urlopu.
Zupki chińskie mi się nie mieszczą bo kufry w Jelonku raczej skromne. Z pomocą przyszedł market i sakwy rowerowe z mocowaniem na kierownicę.
Olśniony wpadłem na pomysł by te sakwy przymocować do gmoli po obu stronach.
Nie wyglądało to jednak dobrze bo sakwy wisiały jak dwa worki. Zatem w czwartek kupiłem pasek aluminiowej blachy i usztywniłem sakwy od środka. Teraz Jelonek wyglądał jak rasowy turystyk obieżyświat.
Przyszedł w końcu piątek, cały tydzień miałem ,,Sajgon” ale ten piątek przerósł wszystko, jakby się wszystkie złe moce skumulowały w jednym czasie i miejscu. Odechciało mi się wszystkiego, jazdy, przygód, widoków, dosłownie wszystkiego. Chciałem tylko, żeby ten dzień się w końcu skończył, a o urlopie nie było co marzyć. Już się pogodziłem, ze swoim biednym losem i tak starałem się przetrwać do wyjścia, a tu jeszcze jak na złość koleżanka z pracy zaczęła mi ,,świnie” podkładać.
Już prawie przeżyłem dzień, jeszcze tylko pół godzinki i jadę do domu, a tu za chwile woła mnie szef.
Czego on jeszcze chce, pewnie chce mi wyrwać serce i zjeść na surowo?
Ku mojemu zdziwieniu się pyta, gdzie chcę jechać? No to tłumaczę, że z kolegami, którzy jadą dookoła Bałtyku a ja chciałem Litwa, Łotwa i Estonia, ble, ble, ble.
Pięć dni urlopu, Hurraaaaa, ale ciągnę twardo dalej, że to daleko i może mi coś się zepsuć, że w razie co to jeszcze chociaż ze dwa dni rezerwowe.
Zgodził się i mam siedem dni urlopu, za to w środę muszę już być, na bank, bo jak nie, to mogę już wcale nie wracać.
Biegiem do kolegi bo dorabia sobie w ubezpieczeniach i już mam wypisane ubezpieczenie podstawowe kosztów leczenia. Jeszcze tylko zapłacić przez Internet i będzie całkiem ważne. Nie mam plastikowej karty z NFZ-u to chociaż takie za 30zł w razie co.
Od drugiego kumpla pożyczyłem kasy na drogę, bo u mnie na koncie już marnie a wypłat będzie dopiero w przyszłym tygodniu.
W domu szał pakowania, upycham wszystko do Jelonka bez składu i ładu. Przed dwoma godzinami przyszła nawet zamówiona torba z Larssona. Nie taka jak była zamawiana ale teraz nie będę wybrzydzał, tylko śpiwór, namiot, karimata bach do torby i jest jeszcze odrobinkę luzu. Nie lubię takiego chaosu i wszystkiego na ostatnią chwilę.
Pakuje do późnych godzin wieczornych i już nawet nie wiem co spakowałem a co nie, co mam a czego nie i tak się już nic więcej nie zmieści. Idę spać.
W domu odkopałem jeszcze ukryte euro z dobrych czasów, gdy byłem na zagranicznej delegacji. Euro zawsze może się przydać, trzeba zabrać w razie co.
Padłem i śpię.

Podsumowanie:
Przejechanych kilometrów : 0
Widzianych krajów: 0
Awarie: Mój układ nerwowy nie wytrzymywał, nerwówka i stres na maxa, przez cały ostatni dzień. Dobrze, że się już skończył.
Dobranoc.

-- EDYTOWANY Pon Paź 04, 2010 2:20 pm --

Dzień pierwszy, sobota 3 lipca.

Rano świeci słońce, moja samoświadomość samouświadamia sobie, że jest wolna i nie musi iść do paskudnej roboty a co lepsza może jechać przed siebie.
Wstaję gotowy na przygodę, wczorajszy stres i zmęczenie gdzieś sobie poszedł, mogę jechać gdzie zechcę. Podobne uczucie pewnie mają ludzie po wyjściu z więzienia, to uczucie wolności, niepewności i przygody. O ile nie idą do najbliższego sklepu coś ukraść.
Nie zrozumcie mnie źle, to nie z powodu, że uwalniam się od rodziny, bo swoją rodzinę lubię najbardziej i najchętniej żonkę zabrałbym ze sobą, ale jadąc na Jelonku uwalniam się od systemu, od przymusu codziennej monotonnej pracy, która jest po to tylko, żeby mieć co jeść i w co się ubrać.
Ja tu gadu, gadu a to trzeba jechać, zatem na Orzysz, do Abu, tam jest miejsce naszego spotkania. Ogień w tłoki, jedynka zapięta, strzał ze sprzęgła i do przodu, przed siebie gdzie oczy poniosą. Żonka macha w lusterku a ja jestem coraz dalej i dalej.
Jelonek obładowany solidnie ale mknie dzielnie do przodu, tylko coś jakby trochę słabszy na piątym biegu. To te rowerowe sakwy na gmaolach tak trzymają, jakbym miał pług śnieżny z przodu. Dodatkowy opór powietrza robi swoje, coś czuje, że spalanie drastycznie wzrośnie. Prędkość max spadła o jakieś 10km/h a przy mocy sprzęta o pojemności 250cc to całkiem sporo.
Jadę drogą nr 7 w kierunku Warszawy, w Grójcu odbijam na Górę Kalwaria a potem na Mińsk, bo to przecież taka motocyklowa nazwa, to trzeba przejechać a co. Dosyć się śpieszę no bo przecież wszyscy zaopatrzyli się w mocne japońskie maszyny, to w mgnieniu oka dojadą do Abu i będą tracili czas czekając na mnie.
Ostrów Mazowiecka, to taka dziwna nazwa, nijak ma się jedno do drugiego.
Ostrów Mazowiecki albo Ostrówa Mazowiecka, ale dlaczego nazwali miejscowość tak nie po polskiemu? Zastanawiając się nad tą zagadką dziejów ludzkości, niczym strzała znalazłem się na starówce w Ostrołęce. Aż by się chciało tam chwilkę posiedzieć bo całkiem sympatycznie, ale nie, bo kusi mnie Mrągowo (nigdy tam jeszcze nie byłem). Nadłożę kawałek drogi, ale co tam, jak kochają to poczekają na marudera a właściwie Maraudera w chińskim wykonaniu.
Pogoda super, słoneczko, cieplutko, przed samym Mrągowem kończą się w końcu nudne długie proste i zaczynają się małe górki i winkielki.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350253127

Wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa a ta na pewno bo sprawdziłem. Całkiem miło i sympatycznie na starówce. Muszę tu kiedyś wrócić i pobyć nieco dłużej. Nawet nie zsiadam z motocykla, tylko po małym objazdowym rekonesansie, wracam na początek Mrągowa, by posilić się pysznymi kanapkami od BabaLucy, w otoczeniu przyrody, w skład której wchodzi miejscowe urokliwe jeziorko (z tym co w nim pływa, mam nadzieje, że tylko i wyłącznie są to ryby i może raki). Na miejscu spotkałem zajadającego jakieś smakołyki rowerzystę, wymieniliśmy uprzejmości i ochoczo dołączyłem się do ogólnej konsumpcji na łonie przyrody, uważając by nie mlaskać przy rozdrabnianiu swoich kanapek.
Cisza i spokój długo nie trwały, bo zajechał bus z jakimiś robotnikami, którzy oblegli mój motór niczym muchy. No i zaczęły się pytania a ile wyciągnie, a ile ma koni itp., itd.? Odpowiadałem rzeczowo i na temat i za każdym razem było widać zdziwienie w ich już chyba lekko z rana procentowych oczach. Mało wyciąga, mało ma koni, mało kosztuje i do tego jest chińskie. Gdy tematy techniczne już wyczerpaliśmy, przyszła pora na to skąd przyjechałem i gdzie jadę? Litwa, Łotwa i Estonia, a moi znajomi jadą motocyklami nawet dookoła Bałtyku. Tu się oczy pootwierały z zainteresowaniem i już miałem fajnych kolegów, którzy serdecznie mnie zapraszali w mrągowskie strony, zwłaszcza gdy będzie country.
Godzinka zleciała jak nic, jeszcze tylko telefon do Abu, że niebawem przybędę i wietrzymy się z Jelonkiem dalej, pokonując fają trasę w kierunku Orzysza. Dobry asfalt, górki, zakręty, żyć nie umierać. Asfalt się szybko kończy i zaczyna się raczej podły, ale widoczki nadal niczego sobie. Po drodze mijam tablicę informującą o jakichś fortyfikacjach ale nie zapamiętałem gdzie to dokładnie było.
W Orzyszu zatrzymałem się za torami na stacji paliwowej w celu nawiązania łączności z dzisiejszym centrum dowodzenia. Abu przyjechał szybko, aby mnie bezpiecznie odeskortować na miejsce zgrupowania. Okazało się, że jestem pierwszy a reszta jeszcze nie dotarła. KaeM z eMMą, którzy powinni być już dawno, mają problemy ze swoją Yamachą. Lagi się rozciekły i robią u jakiegoś przypadkowo spotkanego mechanika.
W nagrodę za szybkie przybycie, dostałem pyszny obiadek i jeszcze deser, równie wyśmienity, przygotowany przez żonkę Abu. Korzystałem z ich gościnności dokładnie rok temu jak śmigałem dookoła Polski.
W końcu szczęśliwie dotarli KaeM z eMMą, lagi zrobione, zatem mogą spokojnie jechać na całą wyprawę. Wyszliśmy z Abu im na powitanie, byli bardzo zdziwieni moją obecnością, bo nie wiedzieli, że w ostatniej chwili dołączyłem do wyprawy.
Żołnierz dotarł gdzieś po dwóch godzinach ale nie chciał wejść do bazy, tylko samotnie na stacji paliwowej pełnił wartę, wypatrując Dorplasów. W końcu jednak przed zapadnięciem zmroku, duch bojowy namówił go do skorzystania ze schronienia i darmowej wyżerki.
Wędzone kurczaki nie opierały mu się długo, a może to były ryby? Ale na pewno było to coś wędzone i smaczne.
Dorplasy dotarli już w godzinach nocnych ale równie szczęśliwie jak wszyscy pozostali. Byliśmy już w komplecie, pojawił się jednak problem z naszym kempingiem pod granicą. Wpadła jakaś banda nurków i zajęli cały kemping a właścicielka nie chce nas już tam widzieć. Szybka decyzja i zmiana planów, jedziemy nad Jezioro Śniardwy.
Jest kemping ale pełno na nim ludzi, muzyka gra na całego, a właściciela nie ma. Brama zamknięta , jest tylko wąskie przejście dla pieszych. Z tobołami się nie przeciśniemy, trzeba ściągać. Jedziemy dalej, Abu zna te tereny jak własną kieszeń i niebawem trafia się kawałek całkiem fajnej plaży z kilkoma namiotami. Zostajemy, bo co będziemy tak jeździć po nocy. Abu z synem wraca do żony a my rozkładamy swoje szmaciane domki.
Piękna noc, na niebie pełno gwiazd, północ już dawno minęła, a objęcia Morfeusza zaciskają coraz mocniej.
Tylko dlaczego jakieś młodziakowate sąsiedztwo, które przyjechało puszkami nie daje zasnąć zmęczonym motocyklistom i motocyklistkom?

Podsumowanie:
Przejechanych kilometrów : 537
Widzianych krajów: Polska to piękny i różnorodny kraj.
Awarie: Brak
Awatar użytkownika
Luca
Klubowicz
 
Posty: 5105
Rejestracja: 25 mar 2008, 09:30
Lokalizacja: KIELCE okolice
Motocykl: Jinlun250*XVS*GL1500*HD
Płeć: mężczyzna

WKCM! 2010-Bałtyk

Postautor: Luca dodano: 08 paź 2010, 08:51

Dzień drugi, niedziela 4 lipca.

Głosy, słyszę jakieś głosy a oczy mam jeszcze zamknięte. Jest strasznie rano a młodziaki dalej nawijają i to takimi górnolotnymi tekstami, że człowieka rozwala od środka. W końcu jednak popadali, tylko co z tego jak nie mogę już zasnąć. Wychodzę z namiotu a tu żywego ducha, słońca nie ma bo niebo zachmurzone ale jest całkiem widno.
W takich chwilach prawdziwy motocyklista co robi? Otóż zastanawia się gdzie wcisnął swój aparat, oczywiście fotograficzny i szuka dobrego ujęcia.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350256479

Nasze śpiące obozowisko też trzeba było uwiecznić dla potomnych.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350255984

Motorki dzielnie przestały w pionie całą noc, dzięki podarowanym od Abu uniwersalnym podkładkom pod stopki. Awaryjnie można było sobie nawet przy pomocy takiej uniwersalnej podkładki podkuć buty.
Pomalutku zacząłem się z nudów pakować i chyba na tyle hałasowałem, że z namiotów zaczęły wystawać jakieś głowy. Później te głowy zaczęły się moczyć w jeziorze, ledwo zdążyłem (przed nasikaniem) zaczerpnąć wody na chińszczyznę i kawusię. Dziwnie się na mnie patrzyli, że gotuję wodę z jeziora na wydajnej kuchence Dorplasa. Jedynie Żołnierz odważył się wypić ze mną kawę na tej wodzie. Ryby piją i żyją to my chyba też przeżyjemy? Zupka w każdym bądź razie była przepyszna. Reszta opróżniła jakąś wiejską studnię i również udało im się przeżyć.
Przy śniadanku Żołnierz pozwolił mi dosiąść swojego 90 konnego rumaka, spod znaku Yamachy. Maszyna wygodna i przyśpiesza całkiem żwawo ale jednak to nie dla mnie, nie ten klimat.
Wyruszam pierwszy w stronę Ełku, by nie męczyć wolną jazdą szybkich maszyn. Nie każdy lubi oglądać ,,krzaki i rowy” podczas podróżowania. Dwie maszyny 90konne, jedna 130konna a ja mam pod tyłkiem niespełna 18konnego Jelonka. Pewnie zaraz mnie dogonią, to co chwila spoglądam czy ich nie widać w lusterku. W Ełku skręcam na Olecko bo drogę na Augustów już znam, to zawsze coś nowego jest do zobaczenia. Traska fajna, są małe górki i zakręty, pogoda też dopisuje a w lusterku nadal pustki. Może się zgubili, albo coś się popsuło? Zwolniłem trochę i delektuje się na całego okolicznościami przyrody do samych Suwałk. Tutaj rok temu w kompletnych ciemnościach uświadomiłem sobie, że zgubiłem namiot i śpiwór.
Reszty ekipy nadal nie ma, to rozbijam obóz przy markecie i po nawiązaniu łączności czekam cierpliwie dalej. Okazało się, że są dopiero w połowie drogi i okupują lokal wyborczy. Dzisiaj można sobie wybrać prezydenta, no to wybierają a ja niestety nie, bo nie mam odpowiedniej karteczki by zagłosować w mazurskich stronach..
Czekam i czekam i czekam, w końcu są , cali i zdrowi. Jeszcze tylko zakupy polskiej żywności i ruszamy dalej w nieznane, już razem. Dorplasy prowadzą, ja za nimi a Yamaszki obstawiają tyły.
Szybko zdobywamy granicę z Litwą.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=353663505

Robi się coraz cieplej, ale wiatr wieje nam prosto w oczy, a mnie zaczyna przy prędkości 100km/h rzucać na prawo i lewo. Tracę stabilność przy tej prędkości i wietrze, muszę zwolnić do 90-ciu. To pewnie tak się dzieje przez te rowerowe sakwy na gmolach, bo nigdy wcześniej tego nie miałem.
Na Litwie teren jest równy jak stół, lasów mało, tylko pola i pola. Główna droga całkiem dobra ale też prosta jak od linijki, ciężko o jakikolwiek zakręcik. Po pewnym czasie droga staje się nudna i monotonna, wszyscy zaczynamy przysypiać, no bo ileż można jechać ze stałą prędkością po prostej, a po bokach ciągle to samo. Ziewa się każdemu jak na zawołanie.
Maszynownia stop i idziemy na kawę a właściwie to sami sobie robimy tą kawę, bo jesteśmy samowystarczalni. Benzynowe ognisko płonie, woda z hydrantu już się gotuje, a ja rozpoczynam poszukiwania chińszczyzny. Mamy całkiem przyzwoite miejsce obok litewskiej stacji paliwowej, ale za kibelek tak jak w Polsce chcą kasę a my litewskiej waluty niet.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350258247

Po małej sjeście można wyruszyć dalej. Kawusia szybko przywraca chęć do dalszej jazdy.
Dorplasowi znudziło się już prowadzenie i na czoło peletonu wysunął się Żołnierz, no to sypiemy 90, po pewnym czasie już jest 80, za chwile 70 i nadal tendencja jest spadkowa. Pokazuje Żołnierzowi by jechać nieco szybciej a Żołnierz chyba śpi? Wygłupiam się na drodze by zwrócił na mnie uwagę a on nadal śpi z otwartymi oczami. Nie wytrzymałem i ogień do przodu. Na tyle na ile może być to ogień w obładowanym małym motorku.
Wiatr trochę osłabł i nie był już prosto w twarz, tylko trochę z boku to chwilami 120 można było jechać. Nawet miejscowa milicja, czy policja się nami zainteresowała i siedzieli nam na ogonie przez jakiś czas, ale my wtedy grzeczniutko z przepisami i odpuścili. Policja na Litwie jest całkiem dobrze wyposażona, mają wypasione BMW a u nas KIA-nki królują.
Przejazd przez Litwę w sumie szybko przeleciał i Łotwa wita nas. Na Łotwie jakby trochę więcej lasów i czasem jakieś małe wzniesienia się pojawiają to jedzie się ciekawiej, chociaż asfalt miejscami dziurawy.
Dzień się kończy i trzeba rozglądać się za jakimś noclegiem, ja jak to mam w zwyczaju jeszcze chce jechać i namawiam wszystkich by dojechać do Rygi. Tym razem udało mi się wszystkich namówić i sypiemy ostro na Rygę. Nie żałuję Jelonkowi obrotów i droga szybko ucieka. Jest RYGA!
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350261183

KaeM prowadzi nas przez miasto, bo ma namiary na kemping w centrum, o którym się dowiedział od znajomych, którzy wyruszyli w tym kierunku dzień wcześniej.
Kemping szybko się znalazł i o całkiem przyzwoitym standardzie, ale ceny dosyć wysokie. eMMa ustaliła w recepcji, że dzisiaj śpię w jednym namiocie z Żołnierzem, bo będzie taniej. Kemping dosyć drogi bo i tak wyszło mi prawie 50zł za noc. Namiot i tak rozbiłem swój, najwyżej będę miał dopłatę. Z Żołnierzem pod jednym dachem to nie dla mnie, będzie chrapał albo co?
Do prysznica trzeba kawałek iść, ale człowiek umyty, jest jak nowo narodzony. Łotysze czy Łotwini, a może ludzie z Łotwy, raczej luźno podchodzą do swojej golizny i nie przejmują się otoczeniem. W damskim prysznicu ponoć podobnie, ale nie miałem czasu sprawdzać, bo z Emmą i Kaemem wyruszyliśmy na podbój starówki. Robiłem zatem dużo zdjęć.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=353664494
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=353664791

Było co fotografować bo starówka w Rydze jest piękna i prawie bezludna. Mimo, że była niedziela popołudniu to uliczki były zupełnie puste, bary, puby i inne takie również świeciły pustkami. Tylko małe ryneczki tętniły życiem. Jest ich tam kilka i na każdym jest inny klimacik, inna gra muzyka, nie przeszkadzając sobie nawzajem. Każdy może znaleźć coś dobrego dla siebie.
My też oczywiście znaleźliśmy coś dobrego dla siebie.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350279381

Wybór piwa jest imponujący, od jednego końca baru do drugiego. U nas się aż takiej piwnej różnorodności nie spotyka. Piwo całkiem dobre w smaku i ceny jak w Krakowie.
Przynajmniej tak twierdzili wytrawni znawcy, z którymi dane mi było smakować te specjały.
Zmęczenie dzisiejszego dnia dawało już o sobie znać, to trzeba było się ewakuować. Motorki były gdzieś na kempingu, daleko stąd, zatem trzeba było uruchomić nawigację nożną.
Noc tutaj robi się dużo później niż u nas i było zadziwiająco ciepło. Myślałem, że tak wysoko to będzie już chłodno a tu normalne gorące polskie lato, tylko powietrze jakieś inne, takie czyste i smakowite. Mimo wysokich temperatur nie było w ogóle duszno, było bardzo rześko i przyjemnie. Do tego jeszcze piękna opustoszała starówka i największy w okolicy podwieszany most nad rzeką. Czy nawet największy w Europie, czy jakoś tak?
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350280032

Kulturalnie po tym pięknym długim moście, przeszliśmy w stronę naszego miejsca spoczynku. Reszta podróżników jeszcze nie spała, czekali grzecznie na nas, a nawet czasami mało grzecznie.
Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.


Podsumowanie:
Przejechanych kilometrów : 491
Widzianych krajów: Polska, Litwa i Łotwa. Rygę polecam bardzo.
Awarie: Wszystko ok.
Awatar użytkownika
Luca
Klubowicz
 
Posty: 5105
Rejestracja: 25 mar 2008, 09:30
Lokalizacja: KIELCE okolice
Motocykl: Jinlun250*XVS*GL1500*HD
Płeć: mężczyzna

WKCM! 2010-Bałtyk

Postautor: KaeM dodano: 08 paź 2010, 22:36

Luca pisze:Ryby piją i żyją to my chyba też przeżyjemy?

że tak zacytuję jeden fajny polski film: " w wodzie to się ryby pier*olą, nalej mi wódki" :)

Luca - Linki do zdjęć cos nie chcą nic pokazywać (przynajmniej mi)
Awatar użytkownika
KaeM
Forumowicz
 
Posty: 504
Rejestracja: 23 sie 2009, 13:11
Lokalizacja: Kraków
Motocykl: BMW F800ST
Płeć: mężczyzna
Wiek: 53

WKCM! 2010-Bałtyk

Postautor: Duszek dodano: 09 paź 2010, 18:20

mi też nie :swir:
Awatar użytkownika
Duszek
Klubowicz
 
Posty: 345
Rejestracja: 13 sie 2008, 10:35
Lokalizacja: Kraków
Motocykl: Zipp-Romet-Bandit-Sztormiak
Tel. kom.: 501603480
Płeć: kobieta
Wiek: 44

WKCM! 2010-Bałtyk

Postautor: Luca dodano: 11 paź 2010, 10:38

Sprawdźcie, czy teraz się fotki otwierają. Chomik pozmieniał coś w adresach i musiałem linkować jeszcze raz.

-- EDYTOWANY Pon Paź 11, 2010 9:42 am --

KaeM pisze: że tak zacytuję jeden fajny polski film: " w wodzie to się ryby pier*olą, ..." :)

Nie chcę cię martwić ale chyba cały Kraków pije taką wodę, gdzie się ryby ten, tego, tamtego :D :rotfl:
Ostatnio nawet w Dobczycach mogłem wam nasikać.
Mogłem ale się powstrzymałem ;p

-- EDYTOWANY Śro Paź 13, 2010 11:41 am --

Dzień trzeci, poniedziałek 5 lipca.


Otwieram z samego rana oczy i od razu sprawdzam, czy jestem aby sam, bo przecież miałem spać oszczędnościowo z Żołnierzem. Wszystko ok. , każdy śpi u siebie he, he.
Słoneczko radośnie wita z rana a mnie napełniają nowe siły na dzisiejszy dzień. Punkt pierwszy to prysznic, bo nie wiadomo, kiedy będę miał znowu ten luksus.
Wczoraj KaeM opowiedział mi o Rovaniemi, o krainie Świętego Mikołaja. Niewiele trzeba nadłożyć drogi, a jest się już na kole podbiegunowym. Opcja pierwotna, że odprowadzę ekipę do Tallina i potem samotnie wrócę już dla mnie nie istnieje. Większość trasy to nuda, proste drogi, a krajobraz monotonny, zwłaszcza na Litwie. Nie chcę tego ponownie oglądać, chcę zobaczyć jak najwięcej nowych rzeczy.
Po tym wczorajszym wypadzie na starówkę, złapałem nieodpartą wenę podróżnika motocyklisty. Niech się dzieje co chce, ja jadę dalej, wzdłuż Bałtyku. Ile dojadę , tyle dojadę a potem najwyżej przypłynę jakimś promem do Polski?
Niestety nie mam na tyle wolnego by dalej jechać z całą ekipą, bo ja mam ponad tydzień a reszta ma ponad dwa tygodnie urlopu. Zatem żegnam się ze wszystkimi i ruszam samotnie raniutko, przed siebie. Jelonek odpalił od pierwszego i już mnie nie było.
Zawsze miałem tą pocieszającą świadomość, że będą jechali za mną, to jak mi się coś stanie, nie zostanę sam.
No tak, jadę a jestem przecież nieprzygotowany, atlas europy kupiłem, tak na szybcika, najtańszy jaki był i do tego przeterminowany z 2005roku, bo w promocji. W ekipie były GPSy a ja mam tylko w telefonie GPS turystyczny, który nie pokazuje jak jechać, tylko pokazuje moje położenie na ziemskim globusie.
Nic to z Rygi staram się wydostać w kierunku Estonii, trochę po znakach a trochę na czuja.
Czuj niestety mi się skończył w pewnym miejscu i nie wiedziałem gdzie dalej? Stoję na czerwonym i nie wiem, czy w prawo, czy w lewo?
Wtem zajeżdża obok mnie skuterek rozwożący pizzę. Pytam grzecznie jak dojechać do Estonii w kierunku Tallina? Chłopaczek chwile się zamyślił, w końcu pokazuje by jechać za nim. 100km/h wskazywał mi mój licznik, za skuterkiem 50cc. Czyli było jakieś 90 bo mój licznik o 10 oszukuje.
Musiałem się nieźle pilnować na skrzyżowaniach, by mnie nie zgubił i szybko mieszać biegami przy starcie. Skuterek wyglądał jak taki zwykły chiński z Biedronki, a szedł jak rakieta. Nie wiem jak można tak podrasować taki mały silniczek, ale zdziwko miałem, mój Jelonek przy tym był jak ciężka zagubiona w mieście krowa.
Chłopaczek wyprowadził mnie na dobrą drogę, a potem to już było łatwo, bo znaki prowadziły. Podziękowałem mu międzynarodowym uściskiem dłoni i ruszyłem w nieznane.
Kupuje jeszcze w spożywczym za trzy pozostałe łaty, pieczywo, pasztet, jogurt i trochę słodyczy. Nie ma sensu wieźć tej waluty dalej i uprzejma pani kasjerka wybiera mi resztkę pieniędzy z dłoni, dokładając w zamian jakieś batoniki.
Droga dobra, głównie przez lasy, wzdłuż Bałtyku, zatem dobrze się jechało. W kilku miejscach było nawet widać nasze morze i plaże.
Zupełnie jak u nas, plaża piaszczysta, słoneczko, cieplutko, aż by się chciało wskoczyć do Bałtyku, choć na chwilkę, ale nie, bo nawet do Tallina dzisiaj nie dotrę.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350281828

Estonia wita mnie podobnym klimatem, tylko jakby miejscami droga trochę bardziej połatana.
Robi się gorąco ale w pędzie jest super, to inne aksamitne powietrze, można się delektować przy każdym wdechu.
Do Tallina wjeżdżam około piętnastej, w mieście korki, oraz upał, od betonu i asfaltu. Znaki prowadzą mnie przez całe miasto. Od czasu do czasu są rysuneczki statku, to chyba tam powinienem jechać? Miasto jest duże i zatłoczone, nie to co Ryga, nie wydaje się też tak sympatyczne, choć starówka wygląda interesująco i warto by ją kiedyś zwiedzić.
Przed samym portem zgubiłem trop, bo jest kilka przepraw promowych i nie wiem na którą najlepiej jechać? Z pomocą przychodzi mi na stacji paliwowej, lokalny GPS. Jestem już prawie na miejscu i odlatuję z terminalu, chyba D. Tankuje do pełna bo po drugiej stronie już nie będzie tak tanio.
Wjeżdżam na terminal ale gdzie tu sprzedają bilety? Kto pyta nie błądzi, na szczęście ludzi mówiących po angielsku nie brakuje. Już jestem u ładnej pani kasjerki, ale nie chce moich euro. Chce estońską walutę, zatem wyciągam asa z rękawa w postaci mojej karty bankomatowej. Kartą można, tylko czy starczy mi kasy na koncie, bo wypłat dopiero za trzy dni? Na szczęście starczyło, ale z widniejącej sumy na bilecie nie byłem zadowolony. Ponad 200zł za mnie i Jelonka. Takim drogim promem jeszcze nie płynąłem.
Pokazuje jeszcze pani mój zegarek by ustalić dokładną godzinę wypłynięcia a pani mi mówi, że mam złą gadzinę. Czas jest tutaj przesunięty o godzinę, do tego na odprawie mam być już o szesnastej, mimo, że prom odpływa dopiero o siedemnastej, bo później mnie już nie zabiorą. Stosuje się ściśle wg instrukcji i już jestem przy promie po odprawie.
Myślałem, że popłynę tym białym, ale niespodziewanie przypłynął zielony i do tego kazali wjeżdżać.
Najpierw jednak, wysoko w małym okienku pojawia się pan marynarz i rzuca lassem niczym kowboj. Niestety lasso mu się poplątało i rzucał kilka razy. Powiało chwile grozą, że prom wpłynie na ląd ale w końcu się udało.
Lasso przechwycili dzielni marynarze lądowi i przy jego pomocy wyciągnęli grubaśną linę, którą zamocowali w solidnych portowych uchwytach. Prom został złapany, niczym byk za rogi.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350286196

Prom jednak jeszcze nie powiedział swojego ostatniego słowa i zaczął wydawać z siebie dźwięki, niczym statek kosmiczny z Gwiezdnych Wojen.
Najpierw otworzył szeroko dziób i wystawił wszystkim długi język, następnie wypluł wcześniej połkniętych, hałaśliwych motocyklistów.
Oblizując się językiem patrzy teraz w moją stronę, raz kozie śmierć. Jadę w paszczę potwora, razem z innym fińskim motocyklistą, który dosiada żółtej BM-ki.
Na promie motocykliści rządzą, pierwsi wjeżdżają i pierwsi wyjeżdżają, pierwsi też zajmują najlepsze miejsca. Motocykle już zacumowane to można iść zwiedzać.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350288140

W pomieszczeniach dla ludzi wypas. Z zewnątrz prom, nie wyglądał tak okazale, ale w środku odwalony lepiej, niż pięciogwiazdkowy hotel. Klatka schodowa jak na Tytaniku, do tego winda, kajuty, rozścielone dywany, lustra itp. Tylko gdzie jest moja kajuta? Nie ma? Kupiłem bilet dla biednych a nie dla bogaczy, zatem idę na taras dla ludu.
Na początku jest fajnie, bo nie ma prawie nikogo, wyciągam co tam mam do zjedzenia i konsumuję podziwiając widoki na morze. Z czasem ludzi robi się coraz więcej i więcej i do tego prawie wszyscy zaczynają palić skręty. Robi się widoczność jak na grillu, to idę do środka. Wewnątrz palić nie wolno.
W środku flipery, jedna restauracja, druga restauracja, trzecia restauracja, sklepy, takie, siakie i owakie. Nawet jest całkiem pokaźny market. Oczywiście trunki wysokoprocentowe królują, bo to przecież strefa bezcłowa a w Finlandii prohibicja.
W końcu znajduję poczekalnię, czy przeczekalnię, ale wszystkie siedzące miejsca już obstawione. Na drugi raz to ja już będę mądrzejszy. Znalazłem jednak w kąciku kawałek wolnego dywanu, który zaadoptowałem do potrzeb własnych.
Było czysto, to wygodnie umieściłem swoje ciało w pozycji poziomej w celu wiadomo jakim.
Szybko zasnąłem, z myślą, żeby tylko mnie nie okradli.
Co jakiś czas niestety, jakieś dzieciaki deptając po mnie, wyrywały mnie ze snu. Może myślały, że już nie żyję i można deptać?
Znowu słyszę jakieś głosy, otwieram oczy a nade mną, stoi już nie najmłodsza Finka, w miniówie i coś mówi do mnie. Takie straszne rzeczy oglądać zaraz po przetarciu oczu, to nie na moje nerwy. Nic nie rozumiem co do mnie mówi i odwracam się na bok, bo zacznę się jąkać, albo co gorsza, zaraz stracę wzrok.
Obudziłem się samoistnie pół godziny przed dopłynięciem, nic się nie zmieniło, nic mi nie zginęło, tylko Finek przybyło. Rozdeptany nie zostałem, to nie jest źle. Finki nie próżnowały jak ja spałem i zebrały niezłe zapasy na zimę.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350305758

Sporo ciast muszą wypiekać, że im potrzeba aż tyle wysokoprocentowego alkoholu.
Dzwoni KaeM z wiadomością, że szczęśliwie dotarli do Tallina i polują na prom. Udało im się złapać jakiś super szybki i będą mnie gonić.
Na wodzie to już mnie chyba nie dogonią bo za oknem pojawia się już fiński ląd, a raczej fińskie wysepki.
Helsinki witają! Na promie poruszenie i momentalnie do zejścia pod pokład ustawiła się spora kolejka. No tak, motocykliści wyjeżdżają pierwsi a ja tu jestem uziemiony na długi czas. Znalazłem inne małe, boczne zejście, które niewiadomo gdzie prowadzi i wygląda podejrzanie, bo nikt nim nie schodzi. Może wyląduje w jakiejś maszynowni? Schodzę na sam dół, otwieram drzwi i widzę pełno samochodów. Jest dobrze, teraz tylko zlokalizować Jelonka i czekać, aż prom zacznie wypluwać.
Wszyscy motocykliści już siedzą w kaskach i grzeją swoje maszyny a ja nie mogę uwolnić Jelonka z niewoli. Jak to się odpina? W końcu się udało, ale do dziś nie wiem, w jaki sposób przytwierdzający pas do pokładu, nagle puścił i oswobodził mój pojazd?
Słychać jak otwierają się ogromne drzwi i u góry pojawia się jasna szczelinka światła. Szczelinka robi się coraz większa, najpierw widać niebo i ptaki a potem dopiero wyłania się portowy ląd.
Zamiast grzać sprzęta to oczywiście z tobołów wygrzebują aparat i uwieczniam to niezwykłe dla mnie widowisko.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350308231

Motocykle ruszają, robiąc przy tym dużo rumoru a ja chowam aparat fotograficzny.
Za mną pełno puszek, warczy silnikami a ja dopiero wkładam kask. Tylko dlaczego te rękawiczki teraz robią mi na złość i nie chcą wejść na palce? Cały tabun puszkarzy cierpliwie za mną czeka, aż się pozbieram do kupy.
Zapłon, jedynka i rura do przodu. Dogoniłem nawet uciekający peleton motocyklistów.
W Polsce jakbym odstawił taką kaszanę na promie, to najpierw by mnie otrąbili a potem rozjechali, ze wszystkich stron a na końcu jakbym się jeszcze usiłował podnieść, walec drogowy pokazałby mi gdzie jest moje miejsce, ale tu nie, tu jest Finlandia.
Port w Helsinkach raczej w remoncie i nie za bardzo jest na co popatrzeć. W Tallinie był ładniejszy. Za to bardziej urokliwe są okoliczne mniejsze porciki, pewnie przeznaczone dla zwykłych mieszkańców. Coś jak parkingi dla samochodów pływających.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350309618

Same Helsinki robią dobre wrażenie i starówka kusi by ją pozwiedzać ale jest już późno i trzeba by się pomału rozglądać za jakimś noclegiem.
Po tej stronie jest wyraźnie chłodniej niż w Estonii, ale nadal można powiedzieć, że ciepło. Po Helsinkach jeździ całkiem sporo motocyklistów i to na drogich maszynach. Widać, że mają pieniądze i lubią motorki. Na drodze pełna kultura, aż przyjemne jeździć po takim mieście. Nikt mnie nie wyprzedza, nikt nie zajeżdża mi drogi i nie wymusza, tylko dlatego, że jedzie czymś większym. Inny świat, dla mnie idealny, oczywiście pod względem kultury na drodze.
Zastanawiało mnie tylko, dlaczego część motocyklistów, dosiada superścigów a jadą z taką prędkością jak ja na maleńkim Jelonku? No bo co to za przyjemność leżeć skulonym na ścigu i jechać poza miastem max 100km/h, a o mieście to już nie wspomnę?
Po zastanowieniu, wybrałem kierunek na Turku i trzymam się najbliżej Bałtyku. Może będą jakieś kempingi? Sunę drogą nr 51 w stronę Raasepori. Droga bardzo dobra a mimo to obok robią nowe pasy, krusząc skały nowoczesnymi maszynami. Mają taki ciężki, skalisty teren i potrafią budować wyśmienite drogi. Pewnie zaraz będzie tu autostrada.
Na trasie sporo foto-radarów ale policji nie widać. Mandaty tu są bardzo drogie, to pilnuję prędkości jak nigdy. Najczęściej dopuszczalna to 100km/h , zatem kilometry szybko uciekają.
Z drogi 51, kieruje się na 52, na Salo. Teren zrobił się jeszcze fajniejszy, że czuje się jak w Bieszczadach, górki, lasy i winkielki.
Pełno fajnych miejsc na nocleg, ale słoneczko jeszcze nie zachodzi, to jadę dalej.
Przed Salo zatrzymuje się by opracować dalszą część trasy. Mam dziwny zwyczaj podróżowania, bo jedyny atlas Europy jaki posiadam trzymam zamknięty w kufrze. Wyciągam go co jakiś czas i patrzę jak jechać. Staram się jak najwięcej zapamiętać, by jak najmniej do niego zaglądać. Przydało by się go mieć w wygodnym miejscu na zbiorniku, ale jakoś torba mi nie pasuje tutaj.
Patrzę na atlas a tu zajeżdża jakiś amerykański wóz i wychodzi z niego murzyn. Taki wielki, kręcony i bardzo ciemny, jak w Alternatywy 4. Coś ode mnie chce, ale nic nie rozumiem. Pytam, czy mówi po angielsku. Mówi i to bardzo dobrze.
Miał problem z samochodem, bo miał jakiś incydent na drodze i szuka warsztatu mechanicznego. Oglądam jego samochód, przednia szyba pęknięta, maska i bok pogniecione a silnik pracuje jak sieczkarnia. Grubsza sprawa, niestety nie umiem mu pomóc, a warsztatów w okolicy nie znam, no bo i skąd?
Murzyn załapał, że nie jestem tutejszy i zapytał skąd jestem? Okazało się nawet, że wie gdzie jest Polska. Rozstaliśmy się w grzecznościowym uścisku. Łapę też miał wielką.
Czasu sporo uciekło a ja jeszcze nie mam miejsca do spania. Wyjeżdżam na główną 1-dynkę, obierając kierunek wprost na Turku.
To był zły pomysł, bo skończyły się dobre miejsca na nocleg. Szukam czegoś po prawej i po lewej i nic dobrego nie ma. Nie ma gdzie się schować? Skręcam w boczne dróżki i wszystkie prowadzą do jakichś domów. W wioskach ciężko gdzieś się rozbić bez pytania, a zapytać nie ma kogo, bo jest już późno. Finowie o tej porze śpią.
Jadę dalej, prosząc Boga o wsparcie. W Finlandii miało być tak łatwo o noclegi na dziko a tu mam duży problem.
Jest jakaś polna droga prowadząca wzdłuż trasy, no to skręcam. Może gdzieś mnie doprowadzi?
No i doprowadziła do lasu. Jest super, rozbije się w lesie. Badam teren i natrafiam na drogę wiodącą w pola. Jest ładna łąka ze świeżo skoszonym sianem i do tego oddzielona krzaczorami. Super miejscówka, na łące będzie równo pod namiot a krzaki mnie zasłonią od głównej drogi. Jest na tyle daleko od drogi, że samochody nie przeszkadzają, cisza i spokój, tylko w oddali widać jakieś domki osadników.
Szybko rozbijam namiot, ale śledzie nie chcą coś wchodzić. Okazało się, że łąka to cieniutka warstwa gleby, na której rośnie trawa, a pod spodem lita skała.
Szczęśliwy, że dojechałem aż tutaj cało (jakieś 50km przed Turku), zajadam łotewski chleb z łotewskim pasztetem (nafaszerowanym kawałkami mięsa).
Dzwonię jeszcze do żonki, że żyję i do pozostałej części ekipy, ale coś nie odpowiadają. Może już śpią?
Zmęczony, ale szczęśliwy, leżąc w swoim małym, przytulnym namiociku zamykam oczy,
a za oknem rozpościera się Finlandia.


Podsumowanie:
Przejechanych kilometrów : 510 i trochę przepłyniętych mil morskich.
Widzianych krajów: Łotwa, Estonia, Finlandia
Awarie: Jeszcze jedzie i to całkiem żwawo. Pewnie paliwo lepsze.
Awatar użytkownika
Luca
Klubowicz
 
Posty: 5105
Rejestracja: 25 mar 2008, 09:30
Lokalizacja: KIELCE okolice
Motocykl: Jinlun250*XVS*GL1500*HD
Płeć: mężczyzna

WKCM! 2010-Bałtyk

Postautor: Luca dodano: 15 paź 2010, 13:13

Dzień czwarty, wtorek 6 lipca.

Poranek chłodny ale śpiworek i namiocik daje radę. Słoneczko szybko wstało, to ja też. Rosy sporo, zatem się nie śpieszę ze zwijaniem namiotu. Spokojnie jem śniadanko a raczej pozostałości po mojej wczorajszej kolacji.
Namiot nie chce schnąć bo krzaki rzucają cień. Nie jest to problem, bo teraz mam namiocik samostojący i mogę go sobie dowolnie przenosić, zaraz po wyciagnięciu śledzi. Namiot już się opala a ja spokojnie pakuję to co się da.
W oddali zauważyłem idącego w moją stronę człowieka z jakąś jasnobrązową jaszczurką. Jaszczurka nawet potrafi szczekać i wraz ze zmniejszającą się odległością, coraz bardziej przypomina jamnika.
Oho, zaraz dostanę opierdziel od właściciela pola, że tu spałem. Podchodzi do mnie, dobrze zbudowany Fin, ubrany w kufajkę i filcowe gumiaki i się wita. Rolnik z okolicznej wioski. Tak jak przypuszczałem, właściciel pola i do tego doskonale śmiga po angielsku.
Pogadaliśmy sobie trochę na temat naszych krajów i panującej w nich pogody. Nie ukrywałem, że mi się bardzo podoba w Finlandii, z czego gospodarz był wyraźnie zadowolony.
Pożyczył mi wszystkiego dobrego i spokojnie spacerkiem poszedł sobie dalej. Nawet jaszczurka, przebrana za jamnika mnie polubiła i przyjaźnie merdała ogonem.
Namiot wysechł i mogłem ruszyć w dalszą drogę. Okazało się, że kilometr dalej w lesie był asfaltowy tor wyścigowy.
Finowie potrafią również bardzo kulturalnie wyprzedzać, a działo się to na autostradzie. Śpieszyli się do pracy i te przepisowe 130km/h śmigali. Mi się nie śpieszyło bo było chłodno i swoim tempem dojechałem do Turku.
Miasteczko wielkości Kielc, ale bardzo czyste i jednocześnie uprzemysłowione. Po drodze minąłem kilka interesujących fabryk.
Trzymając się Bałtyku wylądowałem na trasie E8. Teren się zrobił płaski i lesisty. Droga prosta jak drut i po pewnym czasie człowiek wpada w monotonię. Foto-radarów coraz mniej a policji nie widać, aż by się chciało jechać szybciej. W ogóle to mają tu jakąś policję?
Coś minąłem kątem oka. Maszynownia stop i cała wstecz.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350314654

Jeszcze nigdy nie jeździłem na fińskim motocyklu, może się zamienię? Coś jednak nie chce odpalić, diesel jakiś czy co? Odpuszczam i wracam do mojego ukochanego Jelonka.
Dalsza trasa to również monotonia, ciągle te same krajobrazy. Piękne, ale ile można patrzeć na to samo? Człowiek, to już jest taki zwierz, że nawet najpiękniejsze piękno mu się kiedyś znudzi, jak ciągle na niego patrzy. Oczywiście nie dotyczy to żon. Żonę należy traktować jako wyjątek od tej reguły. Ma się zawsze podobać i o każdej porze.
Gdzieś przed Pori zatrzymuję się by zatankować i coś zjeść. Przy dystrybutorze szczęka mi opada. Jeden litr benzyny kosztuje w okolicy 1,5 euro. Toż to 6zł? W niektórych miejscach bywało nawet powyżej 6zł. Dobrze, że Jelonek mało pali i dobrze, że zabrałem ze sobą te zachomikowane euro.
W baku już pełno, ale w brzuchu jeszcze pusto. Pora coś zjeść. Z pomocą przyszła pomidorowa z Radomia. Tylko skąd wziąć przygotowaną wodę? Szybko odpinam mój podróżniczy kubek i idę do kasy. Jest jakaś pani, to robię duże okrągłe oczy, jak kot ze Shreka i pytam: czy mogę kubek gorącej wody?
Pani się uśmiecha mówiąc, że tak i pokazuje palcem na automat z kawą. Podchodzę do automatu i ku mojemu przerażeniu widzę pełno guzików z napisami. Tylko, że ja nie umiem czytać po ichniemu. Kawa to się domyślam, tylko, gdzie jest gorąca woda? Pani zauważyła, że stoję jak osioł, przed tajemniczą metalową skrzynką i podeszła do mnie, pokazując, który to guzik. Szybko tankuję garnuszek do pełna i dziękując mojej wybawczyni, pytam ile muszę zapłacić? Nic a nic, nie muszę, zatem biegnę do Jelonka i zalewam pomidorową. Trzy minuty i już oddaję się rozkoszy smakowej podniebienia.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=352227157

Gdzieś zapodziałem swoją metalową miskę i żona dała mi takie coś plastikowe. Wytrzymuje temperaturę do 100 stopni i doskonale zdaje egzamin. Radzieckiej kuchenki ,,Smiert Turisty” nie zabrałem, bo nie przypuszczałem, że się zapędzę aż tak daleko. Zatem metalowa miska do gotowania na ogniu i tak była zbędna a plastikowa dała radę.
Obok jest mały market, który musiałem zwiedzić w poszukiwaniu pieczywa. Ceny po prostu nieziemskie. Tu chyba kupują kosmici?
Syty i napojony miejscową kawą (automat kawowy już nie stanowił dla mnie tajemnicy), ruszyłem w dalszą trasę.
Jazda główną po prostej, znowu zaczyna mnie nudzić i do tego boli mnie prawa ręka od trzymania gazu, ciągle w tej samej pozycji. W Polsce czasem męczyły mi się dłonie od sprzęgła i hamulca, ale nigdy nie miałem problemów z trzymaniem manetki.
Tempomat by się przydał jak nic.
W Pedersoren Kunta zjechałem z głównej w stronę morza, ratując się przed uśnięciem. Dojechałem do klimatycznego miasteczka Pietarsaari, położonego nad samym Bałtykiem. Paliwka mam już mało, to bacznie rozglądam się za jakimś dystrybutorem. Jest jedyna stacja w okolicy, ale zupełnie bezludna. Tylko automaty.
Wkładam kartę, wybieram język a tu mi zielony wyświetlacz pokazuje CARD INWALID. Co jest, przecież mam Visę? Nic to, wyciągam drugiego asa z rękawa, w postaci drugiej karty, którą zabrałem żonie. Ta jest znacznie mocniejsza i otwiera więcej sejfów.
CARD INWALID i co ja teraz zrobię??
Przez chwilę zrobiło mi się naprawdę ciepło, ale patrzę, zajeżdża jakiś miniwan, a z niego wychodzi coś na kształt studenta.
Patrzę jak wkłada swoją kartę, coś wstukuje i wlewa do swojego pojazdu paliwo. Ja też tak chcę i zagaduję, przedstawiając mój kłopot. Długoblądwłosy Viking świetnie mówi po angielsku i ubijamy interes. Ja mu daję moje papierowe 10euro, a on wciska swoją kartę, wystukuje kod i sumę za jaką zatankuje. Wyciągnął swoją kartę i mówi by tankować. Biorę rurę w dłoń i wkładam do zbiornika. O dziwo benzyna leci, jakby nigdy nic. Samo się włączyło i samo się wyłączyło. Podziękowałem serdecznie za uratowanie z opresji. Oby jak najwięcej dobrych ludzi na tym świecie.
W Pietarsaari jest kilka asfaltowych ulic i tory kolejowe, więc można szybko pozwiedzać. Mają tam klimatyczne osiedla, parterowych szeregowych domków z drewna, poprzedzielanych szutrowymi ulicami. Dziwiłem się, że nie zrobili asfaltu, ale komponowało się to wszystko zajefajnie. Poczułem się jakbym był na Alasce, chociaż nie mam pojęcia jak jest na Alasce.
Żałuje tylko, że nie zrobiłem wtedy zdjęcia.
Trzymając się bocznej drogi, tuż przy morzu, przejechałem przez malowniczy region kilkunastu jezior.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350317313

Warto było zjechać z głównej drogi, bo było dużo ciekawiej i do podziwiania widoków nie brakowało. W końcu poczułem, że jestem w tej słynnej krainie tysiąca jezior.
Szczęście nie trwało długo, bo w Kokkoli malownicza droga się skończyła i trzeba było znów wyskoczyć na główną. Prawa ręka była z tego powodu jeszcze bardziej niezadowolona ode mnie.
Dnia jeszcze trochę zostało, to uparcie jadę do przodu, a ręka dokucza mi coraz bardziej. Boli i drętwieje. Stale napięta w ten sam sposób i mięśnie nie wyrabiają, mimo, że gaz kręci się raczej lekko. W końcu manetka zaczyna mi się wyślizgiwać z dłoni, mimo, że siłą woli staram się panować nad ręką. Ręka nie słucha.
Tyle tego dobrego, bo ręka mi wysiądzie i nie będę w stanie wrócić do domu, zatem rozglądam się za noclegiem.
Miejscowość Ii (2 x i), fajna nazwa i miejscowość sympatyczna, położona nad rzeką Iijoki, zatem szukam miejsca do spania. Bałtyk jest w moim atlasie tuż, tuż, to śpię dzisiaj na plaży. Tylko jak tam dojechać? Skoro jest rzeka to na pewno wpada do morza. Tak sobie myśląc,
jadę wąską asfaltową drogą , wzdłuż prawego brzegu rzeki. Bardzo ładne widoczki i pełno drewnianych fińskich domków, wybudowanych blisko brzegu. Domy zadbane, z pięknym widokiem na rzekę i wokół domostw czyściutko i przytulnie. W końcu asfalt się kończy i zaczyna droga szutrowa. Pewnie zaraz będzie morze?
Niestety morza nie było. Dojechałem do końca drogi i zobaczyłem kolejne fińskie domki, rozstawione w lesie. Tym razem domy wyglądały na takie letniskowe z wypoczywającymi Finami, a za domkami jakieś jeziorka i rozlewiska. Gdzie podziało się morze?
Miejsce fajne na nocleg, tylko komarów dosyć sporo. Nie daje za wygraną i wracam do głównej drogi. Tym razem zaatakuję po lewym brzegu rzeki. Sytuacja się powtarza, z tym, że gdy skończył się asfalt , nie było drogi szutrowej a tylko piaszczysta. Tańcząc na piachu dojechałem do wody. Pełno łódek, ale Bałtyku, jak nie było tak nie ma. Po drugiej stronie jest tylko jakaś wysepka, na którą można się dostać drogą wodną.
Mogę teraz spokojnie powiedzieć, że świetnie znam okolice miejscowości składającej się z dwóch ,,i”. Zrobiłem się bardzo zmęczony, ale do trzech razy sztuka i ponownie wracam do drogi głównej. Jadę w stronę Kemi. Nie ujechałem jednak daleko, może z 5km i moją uwagę przykuł znaczek na kemping. Jak jest kemping to pewnie będzie blisko morza, zatem skręcam w lewo. Kemping znalazłem i za kempingiem było widać jakąś wodę. Niestety to Finlandia i ceny bardzo wysokie. Wypłaty na koncie jeszcze nie ma a euro, które mam przy sobie, powinienem oszczędzać na czarną godzinę.
Szukam zatem miejsca obok kempingu, ale ciężko bo wokoło sam las i teren nierówny. Zakopie się gdzieś w piachu i tyle. Jeżdżę leśnymi dróżkami, by jakoś się wbić w stronę morza i nie bardzo mi się to udaje. W końcu trafiam do małej miejscowości, kilka domków schowanych w lesie. Koło domów widać jakieś stare łódki, zgnity kuter rybacki. Jest dobrze, skoro mają takie sprzęty, muszą mieć dostęp do morza. Za wioską znajduję mały port. Łódki, motorówki i kilka małych kutrów rybackich, zamoczonych w jeziorze. A gdzie Bałtyk?
Jezioro ma jakieś ujście po lewej, no to jadę. Piaszczysta droga szybko się skończyła, ale wzdłuż brzegu jest wąska wydeptana ścieżka. Za chwilę widzę dwa wielkie głazy, ale motor się przeciśnie. To dobrze, myślę sobie, bo nikt tu nie wjedzie, co najwyżej pieszy lub rowerzysta. Jadę spory kawałek wąską, piaszczystą ścieżką, a po bokach wysoka trawa. Jak tu umrę to nikt mnie nie znajdzie.
Ścieżka się kończy, a na końcu ścieżki jest maleńka plaża, ślady po ognisku i kilka zostawionych, rozkładanych, plastikowych krzeseł. Pewnie tutaj się luzują miejscowi wędkarze. Piękny widok na jezioro, a w oddali widać otwartą przestrzeń. Hurraa, jest Bałtyk!
Bliżej się nie da podjechać, to zostaje w tym pięknym miejscu, Tylko prawa ręka wysiadła mi kompletnie. Namiot rozbijam praktycznie przy użyciu drugiej zapasowej. Znaczy się tej lewej. Komarów sporo ale z opresji ratuje mnie czapka niewidka z moskitierą.
Uwieńczeniem dnia był zachód słońca. Tutaj trwa bardzo długo, bo słoneczko zachodzi w ślimaczym tempie. Można podziwiać do woli. Zleciało chyba ze dwie godziny, zanim czerwona kula schowała się za horyzontem.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350321333

Jest tak pięknie i dziko, że zostanę tu cały jutrzejszy dzień. Ręka mi trochę wydobrzeje i reszta ciała też nabierze nowych sił.
Słychać odgłosy ptaków, pluskanie się rybek i bzykanie komarów. Żyć nie umierać.
Dzwonię do żony z widomością, że żyję i muszę z jeden dzień odpocząć.
Ekipa Bałtycka pojechała inną drogą niż ja, taką z dala od morza. Przecięli prawie przez środek Finlandii i siedzą gdzieś na jeziorach, mocząc kupry.
Kolacyjkę zjadłem samotnie w namiocie, by się nie dzielić z komarami, a widoczek przy konsumpcji miałem taki:

http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350323315

Miałem błędne wyobrażenie, że na samej górze Bałtyku plaże są takie jak w Polsce. Tutaj jest inaczej. Jest pełno jezior wpadających wprost do morza, a typowej morskiej, piaszczystej plaży z szumem morskich fal nie ma.
W końcu słoneczko poszło spać, a ja razem z nim. Tylko moje chrapanie, niosło się hen daleko po tafli wody.
Może ze dwa razy moje chrapanie zagłuszył, przemykający w kierunku nocnych, morskich połowów, mały rybacki kuter.


Podsumowanie:
Przejechanych kilometrów : 804
Widzianych krajów: Finlandia
Awarie: Wszystkie systemy sprawne.
Awatar użytkownika
Luca
Klubowicz
 
Posty: 5105
Rejestracja: 25 mar 2008, 09:30
Lokalizacja: KIELCE okolice
Motocykl: Jinlun250*XVS*GL1500*HD
Płeć: mężczyzna

WKCM! 2010-Bałtyk

Postautor: Luca dodano: 21 paź 2010, 15:12

Dzień piąty, środa 7 lipca.

Budzi mnie deszcz. Co jest grane? Żona wczoraj sprawdzała w Internecie, miała być ciepła i słoneczna pogoda? To nie przelotny deszczyk, niebo zaciągnięte i leje na całego, a ja pływam.
W namiocie mam pełno wody. Poprzedni namiot, mimo, że również bez tropika nie przepuszczał deszczu, a ten chce mnie żywcem utopić.
Wszystko mam mokre, ubrania, karimatę i śpiwór od pasa w dół. W środku w śpiworze sucho ale na zewnątrz mokry.
Ratuje co się da i szukam przecieków. Okazało się, że sam namiot nie przecieka, tylko naszyte kieszonki i jakieś instrukcje, ciągną wodę z zewnątrz i pompują do środka.
Radziecki scyzoryk w dłoń i robię harakiri mojemu namiotowi.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350326473

Tylko po co mi przepisy przeciwpożarowe w kilku językch, jak ja tonę?
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350327397

Opanowałem sytuację i woda przestała się dostawać do środka. Śniadanko zjadłem w mokrych ciuchach i siedzę. Miałem tu zostać cały dzień, by wypocząć, delektując się otaczającą przyrodą, a tu jak mam wypoczywać w takich podwodnych warunkach?
Ręka już mnie tak nie boli, a ja dalej siedzę w namiocie bo leje i się trochę nudzę. Raz kozie śmierć, lepiej jechać i moknąć, niż siedzieć tu bezczynnie i czekać na rozpogodzenia, na które się nie zanosi. Żeby było jeszcze fajniej, reszta ekipy siedzi na jakichś jeziorkach 300km stąd i mają ciepłą słoneczną pogodę.
W strugach deszczu wynoszę wszystko co się da i upycham na motocyklu. Wszystko już jest mokre to deszcz teraz mi nie przeszkadza.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350328030

Na końcu został namiot. Po wyciągnięciu śledzi i przechyleniu, z namiotu wylał się dobry litr wody. Zwijanie mokrego namiotu w oblepiającym piasku nie należy do moich ulubionych dyscyplin sportowych.
Jak już wsiadłem na Jelonka i odpalił od pierwszego, to optymizm szybko powrócił. Teraz tylko wydostać się z tego miejsca. Ścieżka zrobiła się mokra i śliska, ale starym sprawdzonym sposobem na trop węża, udało mi się wyjechać. Tylko jakieś trawsko, majestatycznie ciągnęło się za mną, pozahaczane o podesty.
Znowu znajomy widok na lokalny wioskowy porcik i już jestem na drodze szutrowej, a potem to już łatwizna. Deszcz nie daje za wygraną, ja z resztą też i sunę asfaltówką w kierunku
północnym. Za Kemi nadal trzymam się drogi nr 4, która ostro odbija w górę lądu. Bałtykowi mówię już pa, pa.
Dwie godzinki podniebnego prysznicu i już jestem w Rovaniemi. Kraina Świętego Mikołaja, a właściwie to park Świętego Mikołaja, wydrążony we wnętrzu góry.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350330869

Wejście do parku prowadzi wykuty w skale, opadający w dół, ciemny tunel. Sceneria raczej grozy, a nie Świąt Bożego Narodzenia. Z ukrytych głośników wydobywa się bajkowa muzyczka, raczej z tych bajek o wilkach i niedźwiedziach. Małe dziecko może się bać tam wejść, ale ja jestem już duże dziecko, to się nie boję. W połowie drogi jest kasa z miłą panią, przebraną za elfa. Bilet 15euro. Trochę się waham bo drogo, ale nigdy już pewnie tu nie będę, no i co powiem swoim dzieciom, że byłem w krainie Świętego Mikołaja i go nie odwiedziłem?
Kupiłem bilet, dostałem magiczną opaskę na nadgarstek i ruszyłem dalej w dół ciemnofioletowym tunelem. Na końcu tunelu były sanie Świętego M. z reniferem.
Dalej to komercyjne sklepiki z przytulankami. Jak już się przebrnie przez komercję, wchodzi się do krainy wiecznych lodów, tam króluje sympatyczna Śnieżynka.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350332248

W klimatyzowanym pomieszczeniu, minus ileśtam stopni, są figury powycinane z lodu.
Aby tam wejść trzeba się ubrać w ciepły, polarny płaszcz, który można sobie wybrać ze stojącego, przed wejściem wieszaka. Nie potrzebowałem płaszcza bo miałem na sobie sporo warstw i zimno mi nie było wcale. Grunt, że tu nie padało. Wszedłem do środka by podziwiać lodowe dzieła sztuki. Po chwili do pomieszczenia weszła też Śnieżynka i mówi, że nie mogę być tu sam, bo to jest jej królestwo.
Zatem zadawałem różne dziwne pytania, kaleczoną angielszczyzną, a pani mi chętnie na nie odpowiadała. Niestety aparat fotograficzny nie był w stanie uchwycić piękno tych lodowych arcydzieł.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350335398

Z lodowej komnaty udałem się do samego Świętego Mikołaja, u którego właśnie gościła jakaś para Chińczyków. Wkrótce Mikołaj został sam i mogłem sobie zrobić z nim zdjęcie. Niestety musiałem być niegrzeczny bo zdjęcie zupełnie nie wyszło, zatem nie będę go pokazywał.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350337393

Pochwaliłem się, że mam dwie małe córeczki i Mikołaj wyciągnął pocztówki dla nich, coś na nich napisał i się podpisał. Jeszcze dostałem dwie aluminiowe blaszki, wielkości dwuzłotówek. Nie wiem po co, bo były zupełnie gładkie, bez wytłoczeń? W domu wywiercę w nich otwory i będę miał nierdzewne podkładki do Jinluna.
Święty Mikołaj pożyczył mi miłego dnia, ja odwdzięczyłem się tym samym, po czym zamknął swój gabinet i gdzieś zniknął. Miałem zatem dużo szczęścia, bo następni turyści oglądali już tylko zamknięte drzwi.
Innych pomieszczeń nie brakowało, było gdzie zjeść a i dzieci mogły się zająć sklejaniem swojego własnego Mikołaja.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350338728

Obok była również kraina Elfów, coś bardzo podobnego do tego co jest w Pacanowie w Centrum Bajki, ale wejścia były o określonych godzinach. Dwóch godzin nie chciałem czekać, to odpuściłem tą atrakcję, a szkoda bo oprowadzające Elfy były naprawdę śliczne.
Na pocieszenie wsiadłem do podziemnej kolejki, która zawiozła mnie wprost do fabryki prezentów. Żałowałem, że nie miałem kamery, bo aparat w półmroku nie dawał rady uwiecznić tajnej produkcji zabawek, które później Święty Mikołaj rozwoził po całym świecie.
Pod ziemią miło czas mija, ale w końcu kiedyś z ukrycia trzeba wyjść. Namierzam tunel ewakuacyjny i w nogi. Po drodze słyszę znajomy język. To rodacy przyjechali do Świętego Mikołaja, ze swoimi dziećmi. Myślę sobie, że się przywitam i nasłuchuję gdzie są? Zanim zdążyłem podejść, to do moich uszu doszła niezła wiązanka polskich przekleństw. Zrobiło mi się wstyd i przeszedłem obok nic się nie odzywając.
Wyszedłem szybko na słoneczko a tu dalej leje. Trochę się wysuszyłem i znowu trzeba było moknąć. Nic to, jadę dalej w kierunku Wioski Świętego Mikołaja. Ujechałem może z kilometr a tu buuuu. Pach, wysiadł jeden cylinder i za moment drugi. Od razu zrobiło mi się gorąco. Pewnie woda dostała się do układu zapłonowego i zwarcie popaliło cewki? Próbuje odpalić a tu nic, rozrusznik kręci a silnik nie daje znaku życia. No to jestem ugotowany i to na samym kole podbiegunowym.
Myśli się kłębią i doznaję olśnienia, a może mi paliwa brakło? Przekręcam kranik na rezerwę, chwilę odczekuje by paliwko spłynęło, starter i Jelonek burczy, że aż miło. No tak, nie policzyłem sobie tego, że wczoraj sporo kilometrów zrobiłem szukając noclegu wzdłuż brzegów rzeki Iijoki.
Spokojnie dojechałem do Wioski Ś.M., zgasiłem sprzęta i ruszyłem na zwiedzanie.
Kilka fajnych drewnianych domków, ale w środku panuje raczej komercja. Z nieba leje a mi się już nie chce szukać linii koła podbiegunowego.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350340019

Po drugiej stronie jest stacja benzynowa i bar, to jadę zatankować. W brzuchu burczy, zatem stosuje już wypróbowany sposób na kota ze Shreka i już zajadam ciepłą chińszczyznę. Poszedłem na całość i gorąca kawusia z ciasteczkiem, znalazła przytulne miejsce w moim układzie pokarmowym. Całą garderobę miałem zawilgoconą, na zewnątrz deszcz i chłodek, to trochę luksusu w ciepełku mi nie zaszkodzi.
Zadzwoniłem do żony z wiadomością, że jestem u Świętego Mikołaja, cały i zdrowy. Nieopatrznie w rozmowie zadałem pytanie, czy do Norwegii to trzeba mieć paszport?
Żona się trochę zirytowała i powiedziała, że Norwegia nie jest w UE i na pewno paszport będzie potrzebny.
Szkoda, bo na mapie jest już tak blisko do Nordkappu. Jedyna okazja aby tam pojechać. Jak nie teraz, to pewnie już nigdy?
Za chwile żonka oddzwania i mówi, że sprawdziła w Internecie, że jednak Norwegowie coś tam podpisali i można wjechać na dowód. Po miłych małżeńskich negocjacjach, obrałem kierunek na Norwegię. Potem sobie ze Szwecji złapię jakiś prom i będzie wypas. Oczywiście tak naiwnie myślałem, że jak wrócę do brzegu Bałtyku, to zaraz gdzieś będzie czekał na mnie prom, gotowy do wypłynięcia. Gdybym wtedy wiedział, że najbliższy prom jest aż za Sztokholmem (ze 30km), to pewnie bym się nie zdecydował na ten Nordkapp. Na moje szczęście o tym jeszcze nic nie wiedziałem.
Nasmarowałem łańcuch, bo deszcz go kompletnie wypłukał i zabezpieczyłem buty workami na śmieci.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350341849

Worki wytrzymały jakieś 100km deszczu, a potem się wzięły i podarły. Na szczęście ulewa trochę zmalała i teraz tylko kropiło. Po drodze spotkałem bardzo urodziwą Finkę i postanowiłem się trochę z nią zaprzyjaźnić.

http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350343651

Mimo , że Finka namawiała swoimi wdziękami, żebym jeszcze został, to zachowałem się jak prawdziwy zimny drań i odjechałem w siną dal.
Krajobraz się powoli zmieniał, lasy były jakieś takie bardziej dzikie i domów coraz mniej. Widać gołym okiem, że północna część Finlandii jest bardziej surowa i różni się od tej części południowej, bardziej zaludnionej.
Nadal kropi, droga mokra, samochody chlapią, ale na szczęście jest ich mało i mijają się ze mną raz na jakiś czas. W pewnym miejscu, nagle patrzę i nie wierzę.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350344369

Toż to najprawdziwsze w świecie renifery, takie same jak w ZOO, tylko bez klatki.
Zatrzymałem się by uwiecznić to zjawisko. Były to pierwsze dzikie renifery, jakie w życiu zobaczyłem. Chodzą sobie luzacko i nie zwracają uwagi na ludzi, mimo to na mnie zwróciły uwagę bo się dziwnie zachowywałem.
Biegałem przy nich w żółtej kamizelce odblaskowej i w kasku, robiąc zdjęcia, więc się mogły zdumieć, co to za ludzki dziwak?
Po udanej sesji zdjęciowej, wylądowałem w najbliższym okolicznym markecie, w celu napełnienia kiszek i uzupełnienia zapasów. Biedronki nigdzie nie było, ale za to był Lidl. Dobrze, że był, bo ceny mieli trochę niższe, niż w innych finlandzkich sklepach.
Przestało nawet padać i spokojnie mogłem zjeść, pod gołym niebem.
Jadę sobie dalej, jak gdyby nigdy nic, wyluzowany, z nogami wyprostowanymi na gmolach i widzę w lusterku wolno zbliżające się dwa motocykle. Jadę jakieś 95km/h a oni ciut szybciej, to mnie doganiają. Przed samym wyprzedzeniem pierwszy podniosłem rękę, no bo jestem na tej ziemi obcy i wypada pozdrawiać jako pierwszy. Widzę jak pierwszy motocyklista mnie też pozdrawia i w momencie gdy się zrównuje ze mną spuszcza wzrok na Jinluna i robi wielkie, zdziwione okrągłe oczy. Za chwile wyprzedza mnie drugi i robi taką samą zdziwioną minę, patrząc wprost na moją maszynę. Sam też patrzę w dół, bo może mi się coś urwało i wisi, albo coś jest nie tak, ale wszystko jest w porządku. Patrzę na ich rejestrację i widzę, że to Warszawiacy. Wybuchłem wtedy niczym nie skrępowanym śmiechem i ubawiony już byłem do końca dnia. Jadąc za mną z tyłu, dużo wcześniej wiedzieli, że jestem z Polski i podczas wyprzedzania szczęki im opadły, że jadę tutaj sam na chińskim motorku. Oni mieli wypasione turystyko-ścigacze (nie zdążyłem się dokładnie przyglądnąć), a tu taka chińska niespodzianka na końcu świata. Do dziś mnie to bawi, jak sobie przypomnę ich miny, hi, hi.
Następny punkt programu, dzisiejszego dnia, to znalezienie jakiegoś noclegu. Słońce zrobiło mi miłą niespodziankę i na horyzoncie przebiło się zza chmur. Asfalt stopniowo wysychał i jechało się całkiem przyjemnie, choć było czuć, że powietrze robi się coraz bardziej chłodne.
Za Inari było dużo jezior, ale jakoś nigdzie nie mogłem znaleźć dla siebie dobrego miejsca. W końcu byłem na tyle zmęczony, że wziąłem azymut na pierwsze lepsze jeziorko.
Wjechałem do lasu, by się przebić w stronę wody i wpakowałem się na ciężki teren.
Z początku całkiem dobrze mi szło, ale jak zaryłem spodem silnika o głaz i usłyszałem nieprzyjemny dźwięk rysowanego metalu, to postanowiłem zawrócić. No tak, tylko jak to zrobić? Dobrze że pod spodem biegną rury wydechowe i trochę chronią blok silnika przed uszkodzeniami mechanicznymi. Siedzę w jakichś koleinach po buldożerze wyrębującym las i nie mam jak w tym zawrócić, a poza koleinami dookoła jest las i ostre wystające skały. Rozwalę blok silnika o jakąś skałę i się zakończy moje podróżowanie. Umęczyłem się, cały zlany potem, ale jakoś się wydostałem.
Trudno, szukam następnego jeziorka. Jakieś 30km przed Vastusjarvi, pojawiła się wąska asfaltowa droga, odbijająca w lewo. Długo nie zastanawiając się, zjechałem z głównej i pojechałem tą drogą, która jednocześnie prowadziła mnie wzdłuż jeziorka.
Brzegi niestety wysokie, skaliste i zalesione. Nie ma jak zjechać nad wodę. Po pewnym czasie dojechałem jednak do czegoś w rodzaju wiejskiego Kółka Rolniczego (za komuny u nas takie bywały), lub coś na kształt małego zakładu oczyszczania. Kilka ciągników, przyczep, garaże i żadnego ludzika. Przez sam środek prowadziła droga szutrowa, zawijając w kierunku jeziorka. Zakład nie posiadał głównej bramy, która była by zamykana przed kimkolwiek, ani też strażnika. Tu nie kradną, to po co im strażnik? Zatem spokojnie przejechałem przez teren tego zakładu. Dalej kamienista droga prowadziła lekko w dół, aż do pięknego jeziora Vastusjarvi. Było na tyle daleko, że zakładu już nie było widać, czyli mnie z zakładu też nikt by już nie zobaczył, gdyby rano np przyszedł jakiś Fin lub Finka do pracy.
Miejsce było idealne, łódka, jeziorko, pomost z dostępem do wody i w pobliżu niezamieszkała chata, jakiegoś słynnego fińskiego trapera.
Słynnego bo miał tam tabliczkę informacyjną, którą nie byłem w stanie rozszyfrować. Mogłem się jedynie domyślać po obrazkach. Tylko w oddali ukrywały się jakieś małe fińskie domki. Może mieszkają w nich ludzie, pracują w tym zakładzie?
Namiot po rozłożeniu nie zachęcał, był mokry i oblepiony bałtyckim piaskiem i to wymieszanym z błotem. Cóż było robić? Cały zamoknięty dobytek wrzuciłem do środka, zostawiając siebie na koniec.

http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350349422

Słońce schowało się do połowy za horyzont i dalej już nie chciało się chować. Bezczelnie świeciło, mimo późnej godziny. Przy takim oświetleniu, widok przepiękny na jeziorko, ale sen bierze górę. Śpiwór mimo, że na zewnątrz cały zawilgocony i nieprzyjemny, to w środku było suchutko i cieplutko.
Tylko te miliardy komarów, czego one chcą? Jakieś takie mniejsze jak u nas, bardziej kolorowe, ale wredne straszliwie, niczym moskity.
Ręka znowu zaczęła boleć i drętwieć. Trochę mnie to martwi, bo jak przestanie działać to jedną ręką nie dam rady wrócić do domu. Może przez noc wypocznie i znowu nabierze nowych sił? Przydała by się jakaś maść na zmęczone mięśnie.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350350535


Podsumowanie:
Przejechanych kilometrów : 538
Widzianych krajów: nadal Finlandia
Awarie: Jak dobrze, że Jelonek spisuje się na medal i wyciąga mnie z każdego dołu.
Awatar użytkownika
Luca
Klubowicz
 
Posty: 5105
Rejestracja: 25 mar 2008, 09:30
Lokalizacja: KIELCE okolice
Motocykl: Jinlun250*XVS*GL1500*HD
Płeć: mężczyzna

WKCM! 2010-Bałtyk

Postautor: Luca dodano: 15 lis 2010, 13:11

Dzień szósty, czwartek 8 lipca.

Budzę się po trzeciej, w namiocie jasno, a słońce świeci jak oszalałe. Poważnie się zastanawiam, czy jest to trzecia popołudniu i byłem tak zmęczony, że zaspałem, czy jest to trzecia w nocy?
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350352193

Chyba jednak jest to trzecia w nocy, bo za bardzo jestem niewyspany. Jak tu teraz spać, jak w namiocie jasno niczym w południe? Na zdjęciu widać też, że obrączkę małżeńską mam na lewej ręce. Prawa wczoraj trochę napuchła i obrączka mocno mnie uciskała, to profilaktycznie przełożyłem. Sen znowu przyszedł i mogłem uzupełnić niedobory.
W końcu w namiocie zrobiło się całkiem ciepło. Na zewnątrz powietrze było jeszcze dosyć chłodne, ale skoro słońce przyjemnie nagrzało namiot, to pora na globalne suszenie.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350357065

Drewniany pomost doskonale nadawał się na tymczasową suszarnię. Wyschło prawie wszystko. Ręcznik tylko musiałem jeszcze dosuszać podczas jazdy. Poranek przerodził się w poranek gospodarczy, czyli smarowanie łańcucha, ładowanie telefonu z gniazda zapalniczki i pływanie w jeziorze.
Z tym pływaniem to się trochę zagalopowałem, bo zaraz po wejściu do wody dostałem szoku termicznego.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350355497

Woda wyglądała zachęcająco, była super czysta, a jeziorko piękne. Nic tylko się całemu zamoczyć, ale nic też bardziej błędnego he, he. Temperatura była jak w przerębli, aż dziw, że cokolwiek może żyć w tej wodzie? Umyłem tylko to co niezbędne i wyskoczyłem z jeziora jak z procy. Żadna poranna kawa nie jest w stanie tak dobudzić, jak to podbiegunowe jezioro.
Szkoda mi trochę opuszczać to piękne miejsce bo fajne było. Warto było wczoraj tyle szukać.
Jadę twardo dalej na północ. Z każdym kilometrem robi się coraz chłodniej i szybka w kasku zaczyna parować. Przy każdym wydechu zionę parą jak smok.
Nie trzeba było długo czekać i zimno przeszło przez rękawiczki. Reszta ubrania daje radę, ale rękawiczki wymiękają, a raczej to ja wymiękam w tych lidlowskich rękawicach..
Długo tak nie pociągnę i w Utsjoki, przed samą granicą z Norwegią zrobiłem postój, by się zagrzać. Rękawiczki lądują na cylindrze, niech się grzeją, a ja idę do sklepu zakupić jakieś pieczywo do chińskiej zupki.
Sklep okazał się spożywczo-przemysłowy i obok jedzenia, były gwoździe, śruby i inne takie. U nas w jednym pomieszczeniu coś takiego jest nie do pomyślenia. Sanepid by to zaraz zamknął.
Ku mojemu zdziwieniu były też zimowe rękawice i to wyglądające zupełnie jak motocyklowe. Zbieg okoliczności, czy ratunek od Pana Boga? Rękawice cieplutkie i solidne, a cena nawet przystępna 19,90euro. Żonie też coś ciepłego kupiłem. W zimie jej się przyda.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=352231497

Po wyjściu ze sklepu, spotkałem prawdziwych tubylców. Vikingowie jak się patrzy.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350359527

Jak widać kolor owłosienia mają zgodny z krążącymi o nich legendami, jakie słyszałem
Po ubiorze widać też, że im również dzisiejszego dnia było trochę zimno.
Opodal sklepu był bar, a ja byłem już głodny i wychłodzony. Nie pomogły błagania kota ze Shreka, musiałem za gorącą wodę zapłacić całe 1 euro. Mimo to warto było, bo chińszczyzna pomieszana z arktycznym powietrzem smakowała wyśmienicie. Jeszcze tylko do szczęścia była mi potrzebna kawusia z ciasteczkiem.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=352232072

Taka perwersja pochłaniania kawy z ciasteczkiem, w krajach skandynawskich kosztowała mnie od 20 do 30zł. W Utsjoki było bliżej 30-stu. Wypłat powinien dzisiaj już być na koncie, to mogę sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa.
Syty i szczęśliwy wystartowałem z kopyta i już za mostem byłem w Norwegii. Asfalt trochę gorszy jak w Finlandii ale równie ostry (jak papier ścierny) i dobrze trzymający w zakrętach. Nawet na mokrej jezdni. Niestety coś za coś i na mojej nowej, tylnej oponie pojawiły się wyraźne ślady zużycia. Jak ktoś się wybiera pojeździć po krajach skandynawskich, to tylko na dobrych oponach, bo może się zdziwić jak szybko bieżnik potrafi znikać.
Jadę sobie dalej w kierunku bieguna, a teren robi się coraz bardziej górzysty i ciekawy. Mimo, że jest środek lata, to w górach jest jeszcze śnieg. Pewnie nigdy tu całkowicie nie topnieje. Drogą 98 dojechałem do samego Morza Barentsa.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350365935

Po roślinności widać, że klimat już surowy, ale widoki przepiękne. Mimo, że jest dosyć zimno to ja już nie marznę, bo zakupione rękawice są super cieplutkie. Takich dobrych rękawic jeszcze nie miałem. Warto było po nie przyjechać aż tu, he, he.
No dobra, ale gdzie są te fiordy, które miały mi jeść z ręki? Kolega Nocek złożył u mnie zamówienie na jedną dorodną sztukę, by mu przywieźć do Polski. Tylko jak znaleźć takiego dorodnego, tłustego fiorda? W końcu upatrzyłem jednego i wystarczyło się tylko zaczaić i szybko złapać wyskakując znienacka.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350366760

Fiordzik złapany i siedzi pod kluczem, zamknięty w kufrze. Dostał kromkę chleba, by nie umarł z głodu i środki podstawowej higieny osobistej.
Zlecenie wykonane, zatem mogę dalej podążać drogą 98, wzdłuż fiordów. Humor mi dopisywał tego dnia jak nigdy, mimo, że moje ubezpieczenie zdrowotne tutaj już nie obowiązywało i w razie jakiegoś nieszczęścia, wpadłbym w spore kłopoty.
Gdy dojechałem do zaśnieżonej krainy, palma mi odbiła zupełnie i zachowywałem się jak małe szczęśliwe dziecko, a oto rezultat.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350375292

Kilka kilometrów dalej natrafiłem na zawaloną osuniętymi skałami drogę. Na szczęście ekipa drogowców już nad tym pracowała. Zapytałem jak długo to potrwa? Powiedzieli, że 5 minut i faktycznie w ciągu tego czasu wyczyścili jezdnię z głazów. Skały tu są dziwne, takie ciemne, ostre i bardzo twarde. Jak spychacz nabierał na łyżkę, to było słychać jakby nabierał coś pomiędzy szkłem a metalem. Droga wolna, to można znowu lecieć przed siebie.
W miejscowości Ifjord pojechałem źle. Droga 98 odbijała ostro w lewo i wyglądała jak jakaś boczna dróżka, a ja pojechałem po prostu prosto, dobrym asfaltem.
Oznaczeń żadnych nie widziałem i niechcąco znalazłem się na drodze nr 888.
Jadę sobie, jakby nigdy nic, nieświadomy niczego i zachwycam się otaczającym mnie pięknem. Gdy zobaczyłem zatokę Ifiorden to aż zaparło mi dech w piersiach.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350377484

Zdjęcie oczywiście nie oddaje w żaden sposób tego co wtedy widziałem. Widoki niesamowite i ta cała bezkresna przestrzeń, bez śladów ludzkiego istnienia. Produkcja adrenaliny w moim organizmie ruszyła pełną parą. Po prostu zapomniałem o całym Bożym świecie i podziwiałem z opadniętą szczęką do samej ziemi. Zrobiło się znacznie cieplej i słoneczko też dopisywało, ale czym dalej jechałem, tym wiatr stawał się silniejszy. W jednym miejscu, niespodziewanie dostałem tak silne uderzenie wiatru, że zdmuchnęło mnie ze środka jezdni na samą krawędź.
Przeciwskręt uratował mnie, przed wypadnięciem z drogi. Aż strach pomyśleć co by było, gdybym wpadł na skały. Od tej pory pilnowałem się jak mogłem i mocno ściskałem kierownicę, przygotowany na kolejny niespodziewany strzał wiatru.
Po kilku kilometrach droga zaczęła się wspinać ostro w górę. Wiatr był coraz silniejszy ale już jednostajny i nie było niespodzianek. Jechałem po prostu w przechyle, przeciwnym do kierunku wiatru. Pod samym szczytem wjechałem na taras widokowy, z którego rozciągała się niesamowita panorama. Zamiast robić zdjęcia postanowiłem nagrywać filmiki. Teraz wiem, że źle zrobiłem bo jakość filmików z komórki jest mizerna i nie oddaje klimatu.
http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=354300830
Kawałek dalej wyjechałem na coś w rodzaju płaskowyżu i tam wiało najbardziej. Skłonny jestem nawet powiedzieć, że był to najsilniejszy wiatr, przy którym jechałem motocyklem. Na szczęście droga była zupełnie pusta i mogłem swobodnie tańczyć na asfalcie, tak jak mi wiatr zagrał. Krajobraz na tym płaskowyżu był kosmiczny, same kamienie, skały i pełno jezior. Brak jakiejkolwiek roślinności, czy choćby jednego krzaczka. Zupełnie goło i łyso. Teraz wiatr był już ciepły, ale przy takich silnych podmuchach miałem problem z ustaniem w miejscu, a co dopiero dzieje się zimą? Nie ma się co dziwić, że nic tu nie chce rosnąć. Jednym słowem czad i widoki nie do wyobrażenia, że coś takiego istnieje na tej kuli ziemskiej. Gdy płaskowyż się skończył zjechałem w dół, wiatr się trochę uspokoił i roślinność krzaczasta powróciła. Na samym dole po lewej stronie woda i po prawej stronie woda. Tutaj po raz pierwszy zakłębiła się w moim mózgu, myśl, że coś jest nie tak? Przed Ifjordem chyba nie powinno być wody po lewej stronie? A w ogóle to powinienem wjeżdżać jakoś w ląd a nie w wodę? Kierując się starą zasadą, że jak nie wiem gdzie jechać to jadę prosto, pojechałem prosto. Teraz jak patrzę na mapę w Internecie, to po lewej była zatoka Lidsfiorden a po prawej Hopsfiorden.
Droga zaczęła się znowu piąć ciekawie w górę. Po pewnym czasie dojechałem do rozwidlenia dróg. W prawo na Gamvik a w lewo na Kjollefiord, a gdzie jest kierunek na Ifjord? Tutaj już się zaniepokoiłem. W moim atlasie tego nie ma. Nie ma nawet tej drogi nr 888, więc cały czas myślałem, że jestem na drodze 98. No bo jak można być na drodze której nie ma? Myślę sobie, że bezpieczniej będzie pojechać w lewo, bo to w kierunku lądu. Zatem jadę w lewo.
Po jakimś czasie droga zaczęła zjeżdżać w dół, w jakąś ogromną kotlinę, w której pokazały się ślady cywilizacji. Kilka drewnianych domków nad jeziorkiem. Zaczynają się cywilizacja, nie jest źle. Jadę i dalej mi coś nie pasuje, bo dawno powinna już być miejscowość Ifjord, którą miałem w atlasie, a tu się wcale na to nie zanosi. W końcu dojechałem do kolejnego rozwidlenia dróg, przy którym był drogowskaz.
http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=354307619
Żadnego kierunku na Ifjord? Odpalam swoje koło ratunkowe, w postaci GPS-a turystycznego w mojej komórce i na wyświetlaczu mam tylko zarys kontynentu i moją pozycję na samym końcu świata. To już przestało być zabawne. Nie mam bladego pojęcia, gdzie jestem? Trzeba się jakoś ratować ale jak, gdy w pobliżu nie ma żywego ducha? W oddali wydaje mi się, że widzę jakiś domek, zatem jadę. Pod domem stoi samochód, ale nikogo nie widać. Pukam do drzwi i nic nie słyszę. Naciskam na klamkę i drzwi się otwierają. Drzwi nie były zamknięte, to może ktoś jednak jest? W przedsionku leży kilka butów. To dobry znak. Pukam do następnych drzwi i słyszę, że szczeka pies. Nie otwieram, tylko cierpliwie czekam. Drzwi bez mojego udziału się otwierają i widzę wyłaniającego się wielgaśnego czarnego psa, a za nim stoi właściciel, trzymając go za obroże. No tak, zaraz puści tą obrożę i ten ludożerca pies mnie tu zje.
Obroży na szczęście nie puścił a psa wciągnął do środka i wyszedł do przedsionka. Pytam go jak dojechać do Ifjord, a on wzrusza ramionami i daje mi do zrozumienia, że nie rozumie tej mojej kaleczonej angielszczyzny.
Pokazał mi ręką, żebym czekał i zniknął za drzwiami. Za chwilę drzwi się znowu otwierają i widzę ładną kobietę. Pytam o to samo, a ona mnie pyta, czy mam ze sobą mapę? Szybko wyciągnąłem atlas i podałem. Powiedziała, żebym chwilę zaczekał bo musi poszukać okularów. Zniknęła za drzwiami. Po chwili w drzwiach widzę tą samą kobietę, tyle, że w okularach. Gdy mi pokazała gdzie jestem to zbladłem. Okazało się, że jestem prawie na wysokości Nordkappu, tyle, że na przylądku obok (czy też półwyspie). Czyli są dwa takie wypusty ziemi, najdalej wysunięte na północ i ja jestem na tym prawym a Nordkapp jest na lewym. Zatem muszę się wrócić tą samą drogą co przyjechałem, jakieś 108km, by znaleźć się w Ifjordzie. Wszystko fajnie, tylko, że paliwa mam na jakieś 80km, a najbliższa stacja jest właśnie w tym przegapionym Ifjordzie.
Miła pani zapytała się skąd jestem? Gdy usłyszała, że z Polski, uśmiechnęła się przyjaźnie. Okazało się, że ma brata, który studiował w Krakowie. Gdy jej pokazałem, że jestem z okolic Kielc, a to z tej perspektywy prawie Kraków, to się jeszcze bardziej ucieszyła. Ja z resztą też. Twierdzenie, że świat jest mały, jak najbardziej w tym przypadku się potwierdza he, he. Dostałem miłe słowa na pożegnanie i ruszyłem w drogę powrotną.
108km do przejechania w górskim terenie i przy bardzo silnym wietrze. Jeszcze nie czas na panikę, dopiero jak stanę, to będę się martwił. Oby dojechać jak najbliżej cywilizacji.
Każdy przejechany metr jest cenny, zatem nie przekraczałem 60km/h na piątym biegu (wtedy Jelonek pali najmniej). Jechałem maksymalnie pochylony, tak by schować się całkowicie za owiewką i zmniejszyć opory powietrza, które przy silnych podmuchach zapewne miały znaczenie. Z górki zjeżdżałem na luzie, a z małych wzniesień przy wciśniętym sprzęgle, by jak najmniej tracić paliwa. Te przepiękne widoki, które dane mi było oglądać ponownie, nie były już dla mnie wcale takie piękne. Interesowało mnie tylko, by dojechać do stacji paliwowej. Do tego wiatr zrobił się zimny i nieprzyjemny. Za nic w świecie nie chciałbym utknąć na tym bezludziu. Z powrotem droga ciągnęła się w nieskończoność, wydawało się, że nie ma końca. Zacząłem się wtedy najnormalniej w świecie bać i różne czarne myśli przychodziły mi do głowy. Nagle Jelonek zrobił buuu, bo paliwo się skończyło. Od razu poczułem taką falę gorąca, która ogarnęła moje zagubione ciało. Na szczęście ktoś wymyślił coś takiego jak rezerwa. Przełączyłem i jadę dalej, obliczając kilometry, czy mi starczy?
Na płaskim terenie Jelonek przejedzie 50km, ale tu są góry i niesprzyjające warunki pogodowe. Już mnie kręgosłup i nadgarstki bolą od tego leżenia na zbiorniku, ale dalej dzielnie walczę z oporami powietrza. Nie wiem jak to się stało, ale dojechałem do miejscowości Ifjord, w której nie widać praktycznie domów, tylko jest jedyna w okolicy stacja paliwowa.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350380065

Na stacji są dwa dystrybutory, jeden z ON a drugi Pb. Niestety znowu automaty. Wkładam swoją kartę, a tu CARD INWALID. Znowu pot mnie zalał od stóp do głów. To samo co spotkało mnie w Finlandii, tylko, że tu numer z daniem komuś euro, by mi zatankował, nie przejdzie, bo waluta inna. Jakieś korony, których nie mam. Wkładam drugą kartę, którą zabrałem żonie i automat woła o PIN. Klikam cztery cyfry i automat po chwili wypisuje na wyświetlaczu, że wszystko OK. Miałem wtedy ochotę ucałować ten dystrybutor. Kolejny cud na mojej drodze. No tak PIN ok., a paliwko coś nie leci? Wyboru języka nie ma, dalsza część operacji w norweskim i domyślaj się tu człowieku?
Wyszedł jakiś człowiek z kampera stojącego obok, to podchodzę i biorę na litość. Człowiek pokazał mi co robię nie tak. Dystrybutory mają numery, a ja nie wystukałem tego na klawiaturze w odpowiednim miejscu. Jeszcze raz wpisuję PIN z całą resztą i paliwko beztrosko leci do Jelonka. Wrażeń z tego dnia starczy mi chyba do końca roku.
Po zatankowaniu znalazłem miejsce w którym powinienem skręcić w lewo, a pojechałem prosto.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350380943

Właśnie tam na samym dole, tuż za znakiem koniec ograniczenia do 50km/h powinienem ostro odbić. Myślę, że nie jestem pierwszym turystą, który dał się złapać na tą pułapkę.
Wystarczyłaby tabliczka z numerem drogi i skręciłbym dobrze. Gdy wjechałem w głąb lądu wiatr ucichł i zrobiło się znacznie cieplej. Jechało się całkiem przyjemnie i dobry humor szybko powrócił. Straciłem wprawdzie pół dnia i spokojnie dojechałbym blisko Nordkappu, gdyby nie moja pomyłka, ale z perspektywy czasu cieszę się, że się tak stało. Widoki były znacznie lepsze niż następnego dnia i droga ciekawsza. Gdybym miał wybierać między Nordkappem a Gamvikiem, bez zastanawiania wybrałbym drogę na Gamvik.
Tego dnia dojechałem do miejscowości Porsanger, jakieś 193km przed Nordkappem. Znalazłem nawet spory kemping, blisko Morza Norweskiego, ale był pełen kamperów i chyba szykowali się do jakiejś imprezy, bo na terenie rozstawiono dwie duże sceny. Leciała głośna muzyka i ciągle przybywało ludzi. Potrzebowałem odpocząć, a nie imprezować całą noc, zatem wróciłem się 10km do fajnego miejsca, które widziałem po drodze.
Miejscówka nad samym morzem z pięknym widokiem. Obok, tylko jeden kamper, a w oddali jeszcze stały jakieś dwa inne. Cisza i spokój, nie to co w Porsanger, tylko wieje, jak to nad morzem. Rozbijanie namiotu przy silnym wietrze nie jest takie proste, zwłaszcza, gdy podłoże składa się z litej skały. Śledzie trzeba by wbijać młotem pneumatycznym. Potrzeba matką wynalazku i śledzie nie są mi już potrzebne. Będę dzisiaj spał w kamiennym kręgu.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350679151

Namiot już nie chce odlatywać do ciepłych krajów i twardo stacjonuje na planecie Ziemia.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350679309

Widoczek z namiotu rewelacja. Znowu udało się z noclegiem. Szybka toaleta w lodowatej morskiej wodzie i już zajadam kolację. Sąsiedzi paradują w swoim kamperze w szlafrokach. Pewnie wzięli gorącą kąpiel, a teraz oglądają sobie telewizję. Też chcę takiego kampera. Mógłbym wtedy w luksusie podróżować po świecie z całą rodzinką.
Tak sobie rozmyślając padłem nieżywy ze zmęczenia.
Do wiatru dołączył jeszcze deszcz, ale mi już było wszystko jedno.


Podsumowanie:
Przejechanych kilometrów : 630
Widzianych krajów: Finlandia i Norwegia
Awarie: brak
Awatar użytkownika
Luca
Klubowicz
 
Posty: 5105
Rejestracja: 25 mar 2008, 09:30
Lokalizacja: KIELCE okolice
Motocykl: Jinlun250*XVS*GL1500*HD
Płeć: mężczyzna

WKCM! 2010-Bałtyk

Postautor: Luca dodano: 29 lis 2010, 15:47

Dzień siódmy, piątek 9 lipca.

Rano wyglądam z namiotu. Już nie pada, ale pogoda na dwoje babka wróżyła.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350688174

Jak to mówią Górale, będzie lało panoczku, albo nie będzie. Spoglądam na zegarek, a tu znowu trzecia w nocy, a raczej w dzień, bo słońce świeci całą dobę. Tylko tak lata na niebie góra, dół, góra, dół, robiąc sobie jaja ze wszystkich. Nie mogę już zasnąć, a bezczynnie leżeć nie ma po co? Zatem szybkie śniadanko i toaleta w morskiej pianie.
http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=354309680
Woda w Morzu Norweskim (albo jeszcze Barentsa), była jeszcze bardziej zimna, niż we wczorajszym jeziorze i do tego słona. Po umyciu zębów trzeba było płukać mineralną.
Patent z kamieniami w namiocie zdał egzamin, ale nie do końca, bo ostre kamienie przecinały namiot, niczym brzytew.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350685132

W namiocie jednak było sucho mimo nocnego obfitego deszczu. Nocnego ze względu na czas a nie okoliczności.
Pobliska plaża się jakoś bardzo skurczyła. Wczoraj miała kilkanaście metrów szerokości, a dzisiaj rano tylko kilka. To się nazywa przypływ, a nie tak jak na Bałtyku, góra jeden metr. Sąsiedzi w kamperku mocno spali, a ja się już przygotowywałem do wyjazdu.
Na poranne smarowanie łańcucha brakło mi już oleju przekładniowego. Nie przygotowałem się do tak długiej wyprawy. Miałem jednak 50ml oleju silnikowego, więc użyłem zastępczo do smarowania. Poziom oleju w Jelonku się utrzymywał na stałym poziomie, to pewnie nie będzie mi potrzebny na dolewki.
Jeszcze raz przejechałem przez Porsanger. Droga nadal była mokra, ale zupełnie pusta. Tylko jakieś szwędające się niedobitki po nocnej imprezie, przemykały ukradkiem. Wieczorem ślad koncertów było słychać nawet, tam gdzie spałem, około10km dalej, więc impreza musiała być niezła.
Trasa E6 malowniczo wiodła mnie wzdłuż zatoki. Widoki sami zobaczcie.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350689521

W Russenes zatrzymałem się na stacji benzynowej by zatankować. Jak zwykle stacja bezludna, ale automat łyknął moją kartę za pierwszym podejściem. Do Nordkappu mam około 100km, to lepiej mieć benzynę, bo nie wiem, czy tam dalej jest jakaś stacja, a nie chcę ponownie przeżywać tych emocji co wczoraj.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350690520

Łańcuch jakiś luźny i hałasuje bardziej jak normalnie, więc go szpanuję i ponownie smaruję silnikowym. Lepiej smarować za często, niż mam mieć potem kłopoty i to tak daleko od domu. Ledwo skończyłem smarować, zaczęło kropić. Przeciwdeszczówka z Castoramy i jadę dalej. Droga fajna, cały czas biegnie wzdłuż brzegu. Po lewej skały, a po prawej morze.
Czym dalej wysuwam się na północ, tym bardziej wieje i temperatura odczuwalna gwałtownie spada. Dojechałem do pierwszego tunelu o długości 2980m
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350691378

Tutaj pewnie wszyscy turyści robią sobie zdjęcie, to ja też. W tunelu już nie wieje, ale jest nadal chłodno i bardzo wilgotno. Później było jeszcze kilka tuneli a najdłuższy był ten ostatni 6870m. Ten to robił wrażenie, zwłaszcza gdy człowiek ma świadomość, że nad głową ma Morze Norweskie. Tunel przechodzi przez górę, potem schodzi ostro w dół pod wodę, w połowie długości zaczyna biegnąć pod górę i na końcu wyłania się z góry na przeciwnym brzegu. Tunel trochę przecieka i jest w nim bardzo mokro, ale pewnie mają jakieś pompy, które wypompowują wodę, bo by go już dawno zalało.
Wewnątrz dźwięk z tłumików Jinluna rozchodzi się jak marzenie. Zwłaszcza gdy jechałem na piątym biegu w górę tunelu, to rozbrzmiewało ekstra basowe dudnienie. Co najmniej jakbym prowadził jakiegoś dwulitrowego mastodonta.
Po wyjeździe z tunelu czekała mnie niemiła niespodzianka w postaci budki ze szlabanem. No tak, za przyjemność podwodnej jazdy trzeba zapłacić. Pani w budce nie chce mnie puścić, koniecznie chce norweskie pieniądze. Niestety takich nie mam. Mojej karty pani też nie chce i mówi, że muszę zawrócić, bo mnie nie wpuści. No to może euro? Na dźwięk słowa euro pani zmiękła i zażądała całe dziesięć. Nie da się coś taniej? Pani była raczej mało sympatyczna i wyraźnie dała odczuć, że nie ma ochoty na dalsze negocjacje. Rozstałem się z banknotem 10 euro i już byłem po drugiej stronie szlabanu. Kawałek dalej czekała na mnie kolejna niespodzianka.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350693059

Dwa namioty a obok nich dwa motorki na polskich blachach. To ci sami co mnie wyprzedzili dwa dni wcześniej i robili przy tym zdziwione miny. Zatrzymałem się i zgasiłem sprzęta. Było jeszcze bardzo rano, to nie będę ich budził aby się przywitać. Zrobiłem dwie fotki i jadę dalej. Przed odjazdem jednak hałas, który emituje pracujący monster Jelonek, wyrwał ze snu jednego z nich i ujrzałem wystającą z namiotu zaspaną głowę. Machnąłem ręką na przywitanie. Zaspana głowa zrobiła to samo i się schowała, to ja ruszyłem dalej.
Deszcz padał coraz bardziej, a zimny wiatr skutecznie wychładzał mój organizm. Jestem już na końcu świata, patrzę a tu moim oczom ukazuje się coś w rodzaju małego miasteczka (Valan czy Honningsvag, nie wiem, która nazwa jest właściwa). Jest stacja benzynowa, restauracja i to chyba nie jedna, port morski, lotnisko i pełno hoteli. Pod hotelami pełno zaparkowanych wycieczkowych autokarów, na których widnieje więcej gwiazdek niż na tych hotelach. Ciężko powiedzieć, gdzie mają większy luksus.
Trochę mnie to rozczarowało. Miał być koniec świata, a nie mała metropolia z widokiem na biegun północny. Na szczęście to jeszcze nie Nordkapp, do celu jeszcze jakieś 30km.
Z każdym kilometrem warunki pogodowe robią się coraz trudniejsze. Do wiatru z deszczem doszła jeszcze mgła. Moje super rękawiczki przemokły i już tak dobrze nie trzymały ciepła. Ubrałem na siebie wszystko to co miałem, łącznie z dwoma parami kaleson i okazało się, że to wszystko jest nadal za mało. Zacząłem zamarzać, choć temperatura niby w plusie, bo woda jakoś nie chce jeszcze zamarzać. Co pięć kilometrów robię postoje na podgrzewanie rękawiczek na cylindrach i rozprostowanie zlodowaciałych kolan.
http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=354311640
http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=354312362
Mgła się zrobiła tak gęsta, że przestało być cokolwiek widać. No tak, fajnie. Przejechałem taki kawał drogi by pooglądać mgłę, do tego warunki pogodowe nieźle dają mi w kość. Coś w głowie podpowiada by nie jechać dalej, by zawrócić. Jak człowiek jedzie zupełnie sam w gęstej mgle, gdzieś na końcu świata, przemarznięty i przemoknięty, to różne dziwne myśli się zaczynają kłębić pod czaszką. Właściwie to po co to wszystko? Nie lepiej bezpiecznie siedzieć w ciepłym domku przed telewizorem?
W końcu to jest Nordkapp, to i ma być zimno i mokro. Za takie atrakcje przecież słono zapłaciłem, całe 10euro, więc trzeba korzystać ile wlezie he, he.
Czym wyżej wyjeżdżałem, tym mgła robi się rzadsza, a ta gęsta zostaje gdzieś w dole. Deszcz też stracił na intensywności, tylko wiatr nie miał zamiaru przestawać.
Jak zobaczyłem wyłaniającą się z mgły tablicę Nordkapp, to od razu zrobiło mi się raźniej.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350694396

Po lewej stronie, na wzniesieniu było widać jakieś obserwatorium, ale zakaz wjazdu nie pozwalał. Na wprost widać już punkt poboru opłat, czyli słynne bramki.
Podjechałem bliżej, a tu szlaban podniesiony i nie ma żywego ducha, no to swobodnie wjechałem na parking. Jest jeszcze wcześnie rano, to może dlatego nie ma jeszcze norweskich bramkarzy, a może wyjechali na jakieś zgrupowanie? Nie powiem, żebym się zmartwił tym faktem, bo ostatnio moje kopalnie złota na Florydzie, nie chcą przynosić dochodów.
Na parkingu sporo kamperów. Smacznie śpią tutaj od wczoraj. Mam nadzieje, że nikogo nie zbudziłem. Zostawiam dobytek i idę zwiedzać. Widoczność robi się coraz lepsza, jak na zamówienie.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350696038

Za budynkiem z białą kulą na dachu, w którym jest też restauracja widać słynny stalowy globus. Dalej to już tylko morze i kraina wiecznych lodów.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350697525

Podobno przy dobrej widoczności można zobaczyć śnieżnobiałe lodowce. Ja aż tak dobrej widoczności nie miałem, ale i tak widok był super, zwłaszcza, że przed chwilą przedzierałem się przez gęstą mgłę. Obowiązkowa fotka pod globusem.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350698553

Chyba jednak kogoś śpiącego w kamperze zbudziłem, bo w kierunku globusa zaczęły nadciągać pojedyncze osoby. Wykorzystując sytuację poprosiłem o zrobienie foty, ze mną w roli głównej, bo mi potem nikt nie uwierzy, że byłem.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350700375

Poza globusem i bezkresnym widokiem, niewiele jest już do zobaczenia. Kawy ciepłej się nie napiję bo restauracja jeszcze zamknięta.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350702237

Może to i dobrze, że była zamknięta, bo na drzwiach był jakiś kosmiczny cennik, chyba za samo wejście i ogrzanie się, a jak człowiek zmarznięty to skłonny do przepłacania.
Obok restauracji były poustawiane jakieś spore krążki, na których były przedstawione różne motywy. Czasem można się było czegoś domyślać, co autor miał na myśli, a czasem wyglądało to na jakąś abstrakcję.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350703166

Był też pomnik matki z dzieckiem, czekającej na męża, który wypłynął w morze i jeszcze nie wrócił.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350703469

W oddali widać kopczyki, zbudowane z kamieni. Ponoć za dusze tych, którzy wypłynęli w morze i już nigdy nie wrócili.
Pora wracać do domu, do rodziny. Powroty zawsze bywają trudniejsze i bardziej niebezpieczne, tak mi się przynajmniej wydaje? Często mam wrażenie, że wracając muszę bardziej uważać, bo więcej niebezpieczeństw będzie czyhało na mnie, żebym nie wrócił.
Nie ma co lamentować, tylko trzeba jechać bo tęsknota za rodziną już wielka.
http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=354313544
Zwiedzając trochę się rozgrzałem i już nie było mi tak bardzo zimno. Deszcz jeszcze kropił ale mgła gdzieś sobie poszła, zatem mogłem podziwiać drogę, którą wcześniej pokonałem we mgle. W międzyczasie przyjechał klimatyzowany, wypasiony autokar z turystami emerytami. Spokojnie taka babcia z balkonikiem może sobie przyjechać na Nordkapp, by sobie zrobić fotkę pod globusem. Byłem zniesmaczony, że ja tu wyczerpany, na granicy sił, walczę z przeciwnościami losu i pogody, by tu dotrzeć, a faktycznie może tu przyjechać każdy i to bez najmniejszego wysiłku. Wystarczy kupić bilet na samolot i tu przylecieć. Następnie należy wsiąść do ciepłego autokaru i już możemy być pod globusem, na końcu świata, hę.
Żeby było jeszcze ciekawiej, to w połowie drogi do tego portowego miasteczka z lotniskiem, na zakrętach, ten autokar mnie dogonił i twardo siedział mi na ogonie. Asfalt był mokry, deszcz jeszcze kropił, a ja nie ufałem do końca w znakomitą przyczepność norweskich asfaltów. 80 km/h w ostrym górzystym zakręcie, a ten mi siedzi na ogonie, jakby nigdy nic. Widać, że kierowca dobrze zna tą drogę, bo nie byłem w stanie mu uciec. Autobus się mocno przechylał na boki, ale trzymał się drogi niczym przyspawany. Dopiero na prostej gdzieś został w tyle. Kiepski ze mnie motocyklista, jak już na zakrętach spowalniam emerytów w autokarze. Wstyd się gdziekolwiek pokazywać.
Po opadnięciu adrenaliny zachciało mi się strasznie spać. Gorąca kawusia z mleczkiem, chodziła za mną, jak nigdy. Moje ranne wstawanie muszę teraz odcierpieć. Z nadzieją pomyślałem o Polakach w namiotach. Zajadę z wizytą i może będą mieli kuchenkę, na której zrobię sobie gorącej kawusi? Podjechałem koło namiotów a tu żywego ducha nie ma. Namioty i motory jak stały tak stoją, a właściciele jak spali tak śpią. Nie wypada budzić ludzi i się domagać kawy, zwłaszcza gdy jest się z nieproszoną wizytą. Pojechałem dalej i tyle. Daleko nie ujechałem bo zatrzymała mnie znajoma pani na budce ze szlabanem. Znowu chce 10 euro. Przecież już płaciłem? Pani się uparła, że mnie nie wypuści i tyle. Co by było gdybym już nie miał przy sobie tych 10euro? Zostałbym pewnie z przymusu rodowitym Norwegiem. Pewnie to całe miasteczko za tunelem, powstało z ludzi, których ta pani nie chce wypuścić z powrotem. Budują sobie domy z drewna, łowią ryby i tak żyją. Jeden wpadł na pomysł, by zbudować za skałami lotnisko i pewnie cichaczem zwiał nie płacąc. Niestety nie miałem pod ręką wolnego samolotu i musiałem się rozstać z kolejnym 10 euro. Więcej już tu nie przyjadę. Za bramkami, niczym radziecka łódź podwodna, szybko zanurzyłem się pod wodę i po dziesięciu minutach, wynurzyłem się z drugiej strony tunelu. Co by nie mówić to prawdziwy majstersztyk z tej siedmiokilometrowej podmorskiej drogi. Deszcz już prawie nie pada, jezdnia jeszcze mokra ale już nie marznę. Czym dalej od bieguna, tym cieplej. Trasa malownicza z dobrym asfaltem i fajnymi zakrętami, po jednej stronie skały, po drugiej morze, nic tylko podziwiać, a ja żywcem zasypiam. Powieki mi się same zamykają. Nie pomagały już częste postoje i mycie twarzy w zimnej wodzie, moje ciało chciało spać. Poprzestawiało mu się całkiem na biegunie. W dzień by spało a w nocy nie chce. Resztkami sił dojechałem w końcu do Russenes, to tam gdzie rano tankowałem. Zjadłem chińską zupkę i wypiłem podwójną gorącą kawusię, która postawiła mnie na nogi. Kryzys senny został chwilowo zażegnany. Powróciłem na drogę E6 by podążać nią dalej w kierunku Narviku. Wjechałem kawałek w ląd i od razu zrobiło się cieplej i przyjemniej. Zza chmur wyszło nawet słoneczko. 150km różnicy, a tak diametralnie inna pogoda, zatem mogłem spokojnie zrzucić z siebie połowę ubrań. Po kilkudziesięciu kilometrach znowu dojechałem do morza. Tym razem, to już ostatni raz mogłem sobie popatrzeć na Morze Norweskie. Właściwie to na zatokę, bo otwartego morza już nie było widać. Linia brzegowa w Norwegii jest tak bardzo postrzępiona, że narysowanie dokładnej mapy w czasach, gdy nie było jeszcze zdjęć satelitarnych, było nie lada wyzwaniem.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350716917

Kawałek dalej było małe miasteczko Alta. W sumie jak na te rejony, to małe nie było, bo miało nawet kilka stacji benzynowych i to z ludźmi w środku. Można było zatankować po ludzku i iść zapłacić kartą w kasie. Zajechałem na jedną ze stacji i widzę polskie rejestracje.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350717986

Trzy motorki z Krakowa. Chwile z nimi pogadałem i się rozstaliśmy bo oni wybierali się w stronę Narviku, a ja musiałem już wracać do domu. Gdybym miał jeszcze ze dwa dni urlopu więcej, to pojechałbym z nimi jak nic. Dzień wcześniej też byli na Nordkappie i spotkali tych Warszawiaków, których dzisiaj nie udało mi się dobudzić. Okazało się, że Warszawiacy mają problem i to spory. Miejscami pozwolili sobie na trochę szybszą jazdę, po skandynawskim asfalcie i zdarli tylne opony do sznurków. Zastanawiali się mocno co mają teraz zrobić, by dojechać do jakiegoś cywilizowanego miejsca z oponami motocyklowymi. W Jelonku, nowa opona z tyłu też wyraźnie utraciła część bieżnika, mimo, że prędkość podróżną miałem niewielką. Najczęściej na prostych odcinkach, licznik mi wskazywał 105km/h, czyli jakieś 95km/h rzeczywiste.
Krakowiaki pojechali w swoją stronę, a ja odbiłem na drogę 93, w głąb lądu. Nie ujechałem daleko i wpadłem do kanionu. Właściwie to nie wpadłem, tylko wjechałem. Droga malowniczo wiła się wzdłuż rzeki, która wyżłobiła sobie w skałach niezły wąwóz. Klimat tego miejsca iście motocyklowy, aż z zachwytu nakręciłem filmik, który oczywiście słabo oddaje urok tego miejsca. Nagrywając, trzymałem telefon komórkowy w zębach i mijający mnie kierowcy dziwnie się na mnie patrzyli. Oczywiście nie mam aż takiej dużej szczęki, by zagryźć całą komórkę, to wystrugałem sobie ze znalezionego patyka ustnik i przymocowałem taśmą izolacyjną. W smaku patyk niczym nie zachwycał, ale patent zdał egzamin i filmik się nagrał. http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=354317120
Nie minęło dużo czasu i znowu musiałem się zatrzymywać by uruchomić mój sprzęt filmowy, bo drogę zagrodziło mi spore stado reniferów. Spacerowały sobie po asfalcie, jakby to była specjalnie dla nich przygotowana ścieżka. Zero jakiegokolwiek stresu, że jadę. Samochodów trochę się bardziej bały, ale motocykla prawie wcale.
http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=354319401
To był długi i wyczerpujący dzień. Do granicy finlandzkiej miałem jeszcze kawałek. Mimo to postanowiłem dojechać, bo w Norwegii jak mnie w nocy zaatakuje niedźwiedź, to potem bez ubezpieczenia nie będą chcieli mnie pozszywać, a za gotówkę to sam nie będę chciał. Droga 93 w końcu doprowadziła mnie do przejścia granicznego, na którym był nawet jakiś strażnik, ale nic ode mnie nie chciał, to swobodnie przejechałem.
Kilka kilometrów za przejściem, minąłem hałdę żwiru po prawej stronie. Ujechałem jeszcze kilka metrów i w głowie zaświtało mi, a może by się tak rozbić za tą hałdą? Z drogi nie będzie mnie widać, a ciężko się będzie gdzie indziej schować, bo roślinność na tej wysokości geograficznej jest kiepska i z dala namiot będzie widać. Drzewa karłowate, krzewy i jeziorka, zatem zawracam i jadę sprawdzić co jest za tą kupą żwiru. Okazało się, że trafiłem w dziesiątkę. Jest ciepło i cicho, no i nie widać mnie z drogi.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350722660

Wyrobisko było lekko zagłębione w terenie, wiatr sobie wiał gdzieś górą, a ja miałem komfortowe warunki do wypoczynku. Szybko rozstawiłem namiot, ale śledzie wbite w żwir, same wychodziły, więc zastosowałem patent z kamiennym kręgiem w namiocie. Kamieni miałem pod dostatkiem i mogłem sobie wybrać takie, które nie pokroją mojego szmacianego domku. Zajadając kolację w namiocie, usłyszałem, dziwne odgłosy, ciap, ciap, ciap. Wystawiłem głowę z namiotu, a tu dwa, czy trzy renifery przeszły sobie, jakby nigdy nic, tuż obok mnie. Zanim założyłem buty i wygramoliłem się z namiotu, to reniferów już nie było. Za to na żwirze ślady pozostały, więc zrobiłem pamiątkową fotkę i poszedłem sobie spać. Dzisiaj dzień prosiaczka, bo nie mam już sił by się umyć.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=350719978



Podsumowanie:
Przejechanych kilometrów : 688
Widzianych krajów: Norwegia i skrawek Finlandii.
Awarie: Bez zastrzeżeń, tylko na tych deszczach, muszę łańcuch znacznie częściej smarować.
Awatar użytkownika
Luca
Klubowicz
 
Posty: 5105
Rejestracja: 25 mar 2008, 09:30
Lokalizacja: KIELCE okolice
Motocykl: Jinlun250*XVS*GL1500*HD
Płeć: mężczyzna

PoprzedniaNastępna

Wróć do Podróże

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość