Dzień 2. 12.06.2021
O 8:00 budzę córkę właściciela (już nie młoda, znaczy córka) i oddaję klucze.
Obiecuję, że tu wrócę w drodze powrotnej.
Pada deszcz, jest zimno, ale jechać trzeba... W końcu jadę na południe, a tam musi być ciepło



Dojeżdżam do Kudowy, gdzie tankuję na BP. Ze spalaniem jest lepiej; spada do 2,70/100.
Na granicy "żywej duszy", znaczy żadnej policji, żadnej Covidowej kontroli.
Za Nachod'em robię krótki postój na ściągnięcie ubrania przeciwdeszczowego i łyk wody.

Przed Pragą dłuższa pauza w podróży; czas na kawę i coś do zjedzenia... znalazły się jeszcze kanapki z domu


Ruszam, znów zaczyna padać...

Za Pragą "pada" mi ładowarka od nawigacji, zjeżdżam na parking, montuję zapasową. Działa...

Obwodnicą mijam Pilzno, opuszczam autostradę, jadę na Domaźlice i Furth im Wald w Niemczech. Przez wiele lat jeździłem tą trasą do pracy koło Straubinga. Tym razem postanawiam przejechać przez Domaźlice, które droga nr 26 omija bokiem. Jadę wąskim asfaltem, teren dosyć pagórkowaty...

Miasto już takie bardziej niemieckie niż czeskie....
Wyjeżdżając po raz pierwszy słyszę niepokojące odgłosy z okolic napędu. Czyżby łańcuch? Ile to już na nim przejechałem? Jadąc próbuję policzyć... Po Grecji w 2019 zmieniłem DID na RK. W ubiegłym roku Włochy... trochę kręcenia się na miejscu, znaczy po kraju... DID wytrzymał chyba tylko 8,5 tys. km. Czyżby z tym było podobnie? Cóż, jechać trzeba dalej.
Na granicy po stronie niemieckiej kolejka z kilku aut. Jest kontrola... dwa radiowozy, kilku policjantów. Wyrywkowo biorą do boku, z przodu dwa samochody kierują na parking, ten bezpośrednio przede mną i ja jedziemy dalej. Uff, niby mam certyfikat, ale jakoś nie mam ochoty na bliskie spotkanie...
Kieruję się na Cham, a potem 20-tką na południe. Gdyby nie ta pandemia miałbym darmowy nocleg u moich dawnych pracodawców, a tak nie wiem jak by zareagowali na moją niespodziewaną wizytę... Zwłaszcza dziadkowie.
Tak więc Straubing (znam jak własne Łosice

) mijam bokiem

Jadę znaną mi drogą z postanowieniem, że noclegu poszukam w okolicy Landshut'u.
W międzyczasie znów są problemy z ładowarką, rozłącza się, nawigacja gaśnie. Ale co tam, znam tą okolicę, poradzę sobie...
Tankuję na Aralu w Aiterhofen obok kompleksu handlowego, w którym kiedyś robiłem zakupy. Dziś nic nie potrzebuję


Spalanie wraca do normy; 2,57 l/100.

Nie spoglądając w mapę, ufając swej pamięci (niestety), dociągam do Eggenfelgen, a to już niedaleko granicy z Austrią.
Zmieniam więc kierunek na północno-zachodni i docieram do Landshut.
Znajduję kemping, podjeżdżam pod szlaban, ludzi brak, tylko porzucona wiertarka leży przed wejściem. Idę na teren, w głębi gościu kosi trawę, zapytany odpowiada, że nieczynny i nie może mnie przyjąć. Trudno będę szukać dalej...
Tu mnie nie chcą...


W ogóle odnoszę wrażenie, że Niemcy są jakoś szczególnie przestraszeni wirusem. Na stacji, gdzie tankowałem dojście do kasy było wytyczone taśmami. Na kolejnym skrzyżowaniu zauważam tabliczkę z łóżkiem i wg strzałki skręcam w lewo, potem jeszcze raz w lewo i jeszcze raz... Jest hotel. Gasthof Ulrich Meyer.

Cena? 54euro, drogo, ale jest już późno i nie chce mi się dłużej szukać. Biorę pokój, Cruiser na parking zamykany na noc... Jest jeszcze trochę klientów w ogródku piwnym, dzieciaków na placu zabaw, czyli że jednak żyją

Po przebraniu się idę serwisować moto... Taśmą izolacyjną dociskam ładowarkę w gnieździe, ale ona skubana przyjęła system "działa nie działa". Próbuję ominąć gniazdo, łączę "na krótko" - to samo.

Zobaczymy jutro, przez Niemcy przelecę "na mapę".
Prysznic, coś do przegryzienia i można do łóżka
