
Plan był, a jakże , ale na samym początku wziął w łeb, bo pogoda wyraziła sprzeciw



Nic, trafiliśmy, namiot postawiliśmy, motor na kołki i następnego dnia ruszyliśmy w miasto komunikacją miejską. Autobus pod samym kempem, co 5 minut jeździł, do metra dowiózł. A metro w Czechach znam lepiej niż nasze warszawskie, więc "neni to problem"

A tu link do foteczek z Pragi :
http://picasaweb.google.pl/102100032881 ... 0726Praha#
Następnego dnia rano zwinęliśmy się i ruszyliśmy na Czeskie Budziejowice. Pododa była w sam raz, ok.20 stopni. Do samych Czeskich Budziejowic z Pragi jest ok. 140km, ale my mieliśmy w planach Hlubokę pod Budziejowicami. W św. googlach znalazłam wcześniej kepm, trafiliśmy bez trudu, bo też teren potężny, w lesie, nad jeziorkiem. Od Hluboki 5km. W tym dniu zwiedzaliśmy głównie knajpy na kempingu

Parę fotek z kepmu, gdzie ucztowaliśmy z Czechami:
http://picasaweb.google.pl/102100032881 ... mpBezdrev#
Ale następnego dnia pojechaliśmy zobaczyć zamek, który przerósł swoją urodą nawet najśmielsze wyobrażenia. Z zewnątrz wygląda jak taki mniejszy Windsor i rzeczywiście, przewodniczka na wstępnie powiedziała, że Eleonora Schwarzenberg zakochała się w stylu Tudorów i przerobić kazała zarówno wnętrza, jak i wygląd zewnętrzny. Zamek jest w stanie nienaruszonym, a to ze względu na to,że ostatni z rodu w czasie II wojny światowej współpracował z Niemcami i zaraz po wojnie musiał dać nogę. Zamek przejęło państwo. I tu się muszę wyżalić, że fotek w środku robić nie można, bo wnętrza prezentują się tak, że aż mnie zamurowało. Oglądałam całą trasę z oczami jak spodki i z otwartą gębą

Jakby ktoś kiedyś tam był, to zachęcam z całego serca, bo słowo daję, że piękniejszego zamku w życiu nie widziałam. Z zewnątrz to jeszcze nic, ale w środku....

I kilka fotek z Hluboki:
http://picasaweb.google.pl/102100032881 ... 28Hluboka#
W czwartek pojechaliśmy najpierw zobaczyć Kratochvile, przy Hluboce malizna nieciekawa:
http://picasaweb.google.pl/102100032881 ... atochvile#
Troszkę rozczarowani ruszyliśmy do Czeskiego Krumlova, tuż pod austriacką granicę.
Zamek ogromny, dobudowywany w różnych stylach, co od razu widać, na potężnej skale. Deszcz nas gonił, ale na szczęście zaczął lać, jak wdrapaliśmy się na zamek. Lał tak przez oczekiwanie na wejście i godzinne zwiedzanie.Jak wyszliśmy , słoneczko świeciło, jakby w ogóle o deszczu w życiu nie słyszało


A to Czeski Krumlov:
http://picasaweb.google.pl/102100032881 ... 29Krumlov#
W piątek rano planowaliśmy dotrzeć na czeski zlot motocyklowy ve Vlastejovicach - Festlejt. Planowaliśmy! Plany musieliśmy pod tramwaj podłożyć, bo pogoda zaprotestowała. Jeszcze z samego rana nie padało. Jako ranny ptaszek poleciałam o 7 pod prysznic, żeby potem nie stać w kolejce. Zaraz potem na poranną kawkę i pączusia ( po czesku: kablicha) do knajpki. Man niech sobie pośpi, bo za kierowcę robi, a poprzedniego dnia z Czechami troszkę poświętowaliśmy. Koło 8.30 zaczęło kropić. twarda byłam, zęby zacisnęłam: może pójdzie dalej. O 9.00 zaczęło padać dużo mocniej, a o 10.00 lać jak z cebra. Z namiotu wyjść się nie dało. Siedzieliśmy jak na szpilkach, bo naprawdę chcieliśmy z tego lasu wyjechać. W deszcz to tam można tylko na piwko i nic więcej. Niestety, padało dalej. Raz mniej, robiąc nam głupią nadzieję, że przestaje, żeby za chwilę runąć ścianą deszczu. Koło 13.00 wokół namiotu zrobiło się regularne jeziorko. Namiot nieokopany, bo i czym? Chyba tylko pazurami



W sobotę w tempie ekspresowym spakowaliśmy wszystko, śniadanko i kawka i w drogę. Do Vlastejovic.120km.
Na miejscu okazało się, że u nich słoneczko świeciło, nawet kropla deszczu nie spadła. Zlocik był bardzo fajniusi. Wstęp kosztował 200 koron od łba( na zł. 35 zeta). W cenie nie było żadnego piwka, ani koszulki, ani nic innego, jedynie naklejka zlotowa.( to info dla tych , co to pyskują, jakie to niektóre zloty w Polsce drogie

Około 150 osób było. Atmosfera sympatyczna, prawie rodzinna, kapelki naprawdę grały nieźle .Konkursów sporo, a i nagrody nie do pogardzenia. Organizatorów trudno było odróżnić od zlotowców, bo nie szarogęsili się w kamizelkach klubowych, nie mieli wydzielonych stolików,nie odgradzali się od reszty taśmami . Zwykłe koszulki zlotowe nosili, które każdy mógł kupić, dzinsy i cześć. W skórach to prawdę mówiąc my żeśmy latali


Piwko tanie jak barszcz, żarcie też. Na miejscu był dr.Kalich - spec od tatuaży, który na brak klientów nie narzekał.
Domeczki czyste, kible czyste, papier toaletowy donoszony na bieżąco, ciepła woda w kranach i prysznicach:).
Zadowoleni byliśmy naprawdę.
A tu parę fotek ze zlotu:
http://picasaweb.google.pl/102100032881 ... 1Festlejt#
I tak zakończył się nasz krótki urlopik:). Tydzień w niewielkim, pełnym uroku i sympatycznych ludzi , państwie.
Oleńka