Dzień 7 Podgorica - Ochryd (Macedonia) 328 km.
Gdy rano schodzę obwieszony torbami, mój nowy kolega-barman już na mnie czeka... - kawa? poproszę. Kiedy walczę z mocowaniem tych toreb na motocyklu przybiega z informacją, że kawa już czeka. Kurczę, traktują mnie tu jak jakąś personę... Przy kawie jeszcze rozmawiamy, jest ciekawy dalszych planów mojej podróży - niestety nie posiada konta, ani nawet dostępu do internetu. Szkoda, wysłałbym mu link do albumu. Za kawę odmawia zapłaty, żegnamy się serdecznie i ruszam zobaczyć tą Albanię, którą tak mnie straszono.
W Podgoricy tankuję pod korek, na wylocie z miasta w "piekari" kupuję bułki i ruszam w kierunku Albanii. Przekraczam granicę dosyć sprawnie, pierwsze kilometry na albańskiej ziemi i ... jestem pozytywnie zaskoczony. Równy asfalt, sporo inwestycji, dobre oznakowanie, czy to na pewno Albania...?

Do Szkodry spokojnie sobie pyrkam, obserwuję, robię fotki... i to ma być ta groźna, mafijna Albania? Oczywiście mnóstwo samochodów z gwiazdą i słynnych myjni... nie wiem czy więcej stacji paliwowych czy też tych myjni "pod chmurką"?


W Shkoder to pierwsze wrażenie trochę słabnie, jest jakiś taki "chaos", jadę obrzeżami a tu brak utwardzonych chodników, stragany tuż przy samym asfalcie, ludzie łażą po ulicach.
Przejeżdżam dość szybko i kieruję się do stolicy tego małego kraju - sprawdzimy słynne tirańskie korki... Kiedy już wjeżdżam z przedmieść do właściwego miasta parkuję Cruiserka przy banku... coś mnie podkusiło, żeby wziąć trochę leków na poprawę humoru

. Na stacjach widziałem ceny paliw średnio 1,80 lek/litr. No to wezmę 20, na pomidory i trochę benzyny starczy. W bankomacie klikam grzecznie cyferkę 20 i dostaję... 20 000 leków. E, to pewnie w starych nominałach, coś czytałem o dewaluacji pieniądza w tym kraju.

Kurczę... moja pewność siebie jednak zostaje zachwiana. Wchodzę do lokalu z napisem Reklame, pytam chłopaka za ladą ile to będzie euro, pokazując cztery banknoty? Nie wie za bardzo, no to ile litrów benzyny...? Patrzy na mój kask w ręku i robi dziwne miny... dzwoni gdzieś i po chwili już wiem: tak koło 160 euro... lub w ch... benzyny. I co teraz, nie mam zamiaru siedzieć tu tydzień. Decyzja; wymieniam na euro! No tak, ale dziś sobota, wszystkie banki pozamykane. Ale jest kantor; chłopak szkicuje mi trasę jak dojechać. Jadę, parkuję we wskazanym miejscu i... jakoś tak chyba słabo trafiłem. Wchodzę do biura podróży - powinni coś wiedzieć... Młoda dziewucha kiwa, żeby za nią iść. Mam przewodnika

Jest i kantor, dziewczę nie odchodzi, robi za tłumacza, zostawiam sobie 3 tys. leków reszta na euro... dziękuję mojej przewodniczce i ruszam walczyć w słynnych korkach. Faktycznie, mimo, że to sobota chyba każdy wyciągnął swój (jakikolwiek) pojazd i ruszył na miasto. Na każdym skrzyżowaniu przynajmniej dwóch policjantów, zresztą pełno ich wszędzie; gwiżdżą, machają rękami, przepędzają źle parkujących... gdy wcześniej parkowałem motocykl, oczywiście obok stał policjant, spytałem jakoś tak częściowo na migi, czy może tu stać?... podniósł kciuk do góry. Na pewno znaczyło to OK. Może!


Ale gdy wreszcie zbliżyłem się do ronda zrobiło mi się dodatkowo gorąco; rondo wielkie, trzy pasy dokoła i "sajgon". Tu chyba nie obowiązują żadne przepisu ruchu drogowego; mało kto używa kierunkowskazów, za to prawie wszyscy trąbią, policjanci gwiżdżą, wrzask, pisk. Piesi przechodzą przez rondo jak chcą, rowerzyści jadą pod prąd, kierowcy z lewego pasa zjeżdżają w prawo, z prawego jadą wokół ronda... Głowa chodzi mi jak radar, ale staram się dostosować... nie zatrzymuję się, ale i nie przyśpieszam, powoli, równym tempem... niemalże ocieram kolanami o samochody, wreszcie opuszczam rondo. Hura, żyję!
(fotek brak!)
Z radości zapomniałem zerknąć w nawigację i zajeżdżam na wielki plac przed jakimś gmachem. Robię rundę (prawie honorową

- przecież przeżyłem ) i już teraz oka nie spuszczam z ekranu, przejeżdżam przez jakiś park i znów trafiam na policjanta. Stoi przy skrzyżowaniu (zamiast na środku... nie jest samobójcą), gwiżdże, ale i tak nikt nie zwraca na niego uwagi. Krzyczę (bo głośno przez te klaksony wokół) do owego stróża; Elbasan?, ruch głowy w kierunku najszerszej ulicy i znów kciuk w górę... no to ognia. Tuż za tablicą z przekreśloną nazwą Tirane zjeżdżam na parking przy jakiejś restauracji i zmieniam koszulkę. Raczej z upału tak się spociłem...

.
Dalej jedzie się fajnie, co prawda droga wąska i kręta, lekkie górki, ale co to po Tiranie... Jestem na lekkim zjeździe, teren szykowany pod autostradę, dojeżdżam do wąskiego tunelu, skręt w prawo o 90 stopni... czuję jak koła tracą przyczepność, jeszcze odruchowo próbuję ratować się podpórką, ale i but ślizga się pod motocykl i... leżę. I do tego na przeciwnym pasie ruchu, a widoczność ograniczona! Noga przygnieciona, próbuję podnieść Cruisera, ale z pozycji leżącej to niewykonalne... Sięgam ręką i wyłączam zapłon, bo silnik cały czas pracuje... benzyna zaczyna wylewać się przez korek na asfalt, przez chwilę patrzę bezradny czy nie nadjeżdża mój potencjalny zabójca... W akcie determinacji wyrywam wreszcie nogę, tyle, że bez buta. I w chwili, gdy stawiam sprzęt do pionu z tyłu podjeżdża policja. Włączają "koguty" i obaj wyskakują z pojazdu... nieomal w ostatniej chwili. Wstrzymują ruch z obu kierunków. Kiwam na tego stojącego bliżej, żeby potrzymał motocykl, pokazuję na but... kręci przecząco głową... No to nie. Ponieważ stoję po prawej stronie siadam na siodełko, otwieram stopkę boczną, znów zsiadam i dopiero zakładam but. Mundurowy pogania mnie, a but jak na złość nie chce wejść na stopę... Gdy w końcu uporałem się z tym buciorem ponownie wsiadam. Cruiser jak gdyby nigdy nic - odpala. Próbuję zwiększyć obroty, ale manetka ani rusz. Upadając trzymałem kierownicę do końca i pewnie przekręciłem manetkę w przeciwnym kierunku. Kręcę na siłę, coś prztyknęło, silnik zawył... jest dobrze. Jedynka i powoli zjeżdżam na placyk za tunelem. Policjanci podjeżdżają... jeden mówi dobrze po angielsku, pyta czy nic mi się nie stało? Odpowiadam, że wszystko w porządku. A motocykl? Wspólnie oglądamy... tylko lusterko przekręcone i spacerówka siedzi pod pedałem hamulca. Jeszcze raz pyta czy na pewno dobrze się czuję, lustruje mnie wzrokiem, ale nie dopatrzywszy się urwanej ręki czy nogi - odjeżdżają.
Zdejmuję kask, kurtkę - trzeba ochłonąć.
Szacuję straty; są niemal zerowe, gmol i solidna sakwa wzięły na siebie cały ciężar tego żelastwa. Spodnie porwane, ale to i tak ostatni ich sezon. Przez kilka minut obserwuję wiadukt i próbuję zanalizować to zdarzenie... aha, asfalt wyprofilowany tak, żeby woda spływała na lewą stronę. Czyli tak; zjazd w dół, skręt w prawo pod wiadukt, asfalt wyślizgany, pochylony w lewą stronę...

Kilka minut obserwuję tunel, chyba w oczekiwaniu na motocyklistę i jego reakcję... żaden się nie pojawia, za to co któryś samochód wypada na przeciwny pas. Tam rzeczywiście musi być pierońsko ślisko!
Dobra, ruszam do Elbasan... autostradą. Gdy już pęd wiatru "ostudził" mi głowę wrócił dobry nastrój... Na rondzie przed Elbasan widzę drogowskaz w prawo z napisem "Tirane SH3"... no to jazda, przecież po to tu przyjechałem. Ostro pod górę po winklach, oczywiście z dużą rezerwą bezpieczeństwa. Wdrapałem się kilkaset metrów wyżej i ... stop. Trzeba wypić kawę i mam przecież świeże bułeczki z Podgoricy. Z mojego mini obozu mam piękny widok na miasto, mimo, że oddalone ok. 10 km, mam je pod sobą.

Zoom na Elbasan
Po górskim relaksie zjeżdżam z powrotem w kierunku Elbasan. Na przedmieściach na straganie kupuję owoce i pomidory. Dziadek-sprzedawca pogiętym wkładem od długopisu na starej gazecie podlicza; pod kreską cyferka 25. Jak oni tu liczą; w Shkoder widziałem pomidory po 40 Lek za kilogram, dziadek zważył ich ponad 1 kg plus owoce... i 25 ? Daję banknot 1000 ALL, dostaję 750 reszty

Aha... czyli zapłaciłem 250. Na "odchodne" na migi pytam czy mogę mu zrobić fotkę? jest nawet dumny z tego zaszczytu.

W mieście sporo motocykli różnej maści, jest nawet MZ 150. Z nowych same pierdziki o poj. do 125cc.

Staram się wydać pozostałą lokalną walutę; tankuję, zamawiam trzy cole (po które pracownik stacji gdzieś poszedł)... i jeszcze mam

. Nic to wydam po drodze.
Zaczynam się trochę gubić w rachunkach płaconych lekami... tankując paliwo na dystrybutorze "jak byk stało", że benzyna kosztuje 1,77/litr.

Nie wiedząc, ile w rzeczywistości mam zapłacić daję banknot o największym nominale jaki mam.
Cały czas przemieszczam się w stronę granicy z Macedonią i próbuję pozbyć się tych "lekarstw". W przydrożnej budce kupuję wodę z lodówki: "how mach?" - odp: "One lek"... kasuje 100 leków... jak oni tu operuję tymi zerami? jedni dodają jedno zero, inni dwa zera... za ostatnie jakie mam proszę piwa, bo już się gubię. Dostaję 3 sztuki o nazwie Bavaria

Wreszcie natrafiam na kolejną "atrakcję" w Albanii; bunkry

Ostatnie kilometry przed granicą to niezła wspinaczka... nawet zostawiam w tyle te wszystkie ich mercedesy

Samo przejście graniczne położone dość wysoko...
Na pasie ziemi niczyjej, jadąc zdążyłem cyknąć fotkę osiołkowi obładowanemu wiązkami siana:

Kwadrans na odprawę i jestem po stronie Macedońskiej. W jakimś biurze spedycyjnym wymieniam 50 euro na Denary; pani wyciąga prywatną portmonetkę, klika na kalkulatorze... 61 : 1, może być? musi. Zjeżdżam na nizinne tereny... staram się zorientować z jakiego wyznania ludnością mam do czynienia. Na Bałkanach to ważne... po lewej mijam cmentarz muzułmański, a więc o języku rosyjskim mam tu zapomnieć!
W Ochrydzie na światłach podbiega człowiek z krzykiem "zimmer, room". Kiwam głową... i po pół godzinie już jestem pod prysznicem.
Pod wieczór spaceruję sobie bulwarem nad jeziorem Ochrydzkim, widzę jak pomyka Jinlun 250, fotografuję Raptora (u nas Junak 320),

zwiedzam stare miasto,


w kameralnej restauracyjce pałaszuję pizzę popijając Skopskim

Spacerując natrafiam na Fiata 126 (jeszcze na starych felgach), możliwe, że made in Italia.

Na koniec kupuję lód i siedząc na ławce nad wodą obserwuję spacerujących wczasowiczów, zatokę oświetloną latarniami, wzgórza z mnóstwem hoteli.


Ostatni spacerek po mieście

i o 23-ciej do wyrka. Tak minął kolejny dzień w podróży... Trzy kraje, korki, gleba, policja, biwak w górach. Jest klawo.