Dzień 11 Vaslui (RO) - Milesti Mici (Mołdawia) - Bicaz (RO) 564 km.
Jak co dzień wcześnie schodzę spakowany do recepcji z mapą w ręku. Wita mnie młoda dziewucha, rozkładam mapę i pytam o drogę do Albita (przejście z Mołdawią). Dziewczę nie patrząc w mapę tłumaczy; mam cofnąć się do miasta i szukać drogi w prawo... Jadę więc wolno wypatrując drogowskazu - miasto się kończy, a ja nic nie wypatrzyłem. Wracam więc... i znów nic. Trudno, lecę przez Crasna. I to jest dobra decyzja, bo od Krasnej do granicy droga nowo wybudowana - cud malina.

Podjeżdżam do odprawy, a tu zmiana załóg. Odchodzący celnik każe czekać - będzie kontrola bagażu. To niech będzie, czekam cierpliwie. Nowa zmiana jakoś niespecjalnie się śpieszy, wreszcie celnik, starszy pan podchodzi z czystym drukiem na podkładce i wypytuje co też takiego przewożę... wymieniam więc po kolei, a on notuje. Dobra, procedura zakończona, można jechać. Dojeżdżam do odprawy mołdawskiej; policjant zabiera paszport, zieloną kartę oddaje. Paszport trafia do celnika, podjeżdżam więc pod okienko. Kilka pytań m.in. jakie waluty wwożę. Lei mołdawskich nie mam... - "no to proszę kupić!". Ale gdzie? a tu - pokazuje okienko naprzeciwko. Zsiadam z motocykla, podchodzę, pukam... i nic. No to znów walę, wreszcie okienko otwiera się, po drugiej stronie pani paznokcie sobie maluje. O żesz k....a, za mną kolejka, nie mogła w domu tego zrobić? Banknoty przyjmuje i wydaje na kartce papieru; żeby lakieru na paznokciach nie uszkodzić.
Odjeżdżam, ale stopuje mnie jeszcze jeden szlaban. Młody wojak w budce rozkłada ręce i pokazuje na telefon. I tak stoję jak palant, a on czeka na zezwolenie przez telefon stacjonarny. Może po 10 minutach; dryń - dzwoni - szlaban w górę, ruszam.
Jestem pierwszy raz w tym kraju, rozglądam się więc na lewo i prawo, cykam fotki jadąc sobie 60-tką. Wioska po prawej za wyschniętym korytem rzeki; domki maleńkie, skromne ukryte wśród zieleni.

Trochę dalej po lewej miasteczko Leuseni, za tą miejscowością wybudowano nowe osiedle; domy drewniane też niewielkie.

I tak sobie jadę wśród szpaleru drzew, ruch praktycznie zerowy. Pogoda wprost marzenie, teren lekko pagórkowaty, ładne widoki, wrócił dobry nastrój.

Im bliżej Kiszyniowa, tym więcej na stokach plantacji winorośli. Wypatruję przed sobą jadący jednoślad, odkręcam manetkę, doganiam... jednoślad bliżej nieokreślonej marki, biker bez kasku. Wyprzedzam, pozdrawiam, nie odpowiada - trudno.

Kilka kilometrów przed stolicą zauważam patrol policji. Przede mną jedzie auto, ruch znikomy, no to delikwenta biorą do boku. Włączam lewy kierunek i gaz... dupa, macha i na mnie. Hamuję z piskiem, a i tak przejeżdżam kilkanaście metrów. Zaczyna się kontrola; paszport, ubezpieczenie, prawo jazdy i ... ticket. Tłumaczę, że w Mołdawii winietka na motocykle nie obowiązuje (o co dopytałem się na granicy)... znów ten bilet... robię wielkie oczy. Policjant poprawia się: "ticket motor". A, pewnie dowód rejestracyjny - trafione. -Dokąd jadę? No, do Milesti Mici, obejrzeć podziemia z milionami win. No to żle jadę; przejechałem zjazd. Wyciągam mapę, mundurowy palcem pokazuje jak mam jechać. Przyszedł drugi... pokazuje nawigację. Wypinam i podaję (miałem ustawiony cel trasy -Kiszyniów). Widać, że się zna, ale coś mu nie wchodzi... oddaje i haltuje następnego delikwenta.
Ten pierwszy ogląda sobie mapę, jakby nigdy nie widział. Teraz ja próbuję wklepać w navi Milesti... Auto Mapa w ogóle nie widzi takiej miejscowości, ani w ogóle dróg po za głównymi. Drugi policjant woła pierwszego do pomocy, więc szybko zwijam mapę i zabieram się. Linia ciągła, nie chcę przeginać, jadę ze 200 m do przodu i zawracam. Cykam "chłopakom" fotkę, "pierwszy" kiwa głową; kontrola przebiegła w miłej atmosferze, to i dobry humor nadal mi dopisuje.

Opłotkami dojeżdżam do Milestii. Ochroniarz nie chce wpuścić na motocyklu na teren zakładu, zostawiam wobec tego przed bramą i idę do biura. Od progu tłumaczę, że przyjechałem zwiedzić podziemne składy win. "Rezerwacja jest?" - nie ma. To źle. Proszę, tłumaczę, że jechałem tu przez pół świata itd. -"Pan sam?" - sam! Już prawie się udało, ale zauważa kask w moim ręku... "motocykli niet". I tu już padłem... żadne prośby, uśmiechy nie pomogły. "Niet", to "niet"... A można dołączyć do kogoś kto ma wolne miejsce w samochodzie (autem można zjechać do podziemi) - też nie, ale mogę zejść do magazynu i sobie pooglądać. No, magazyny też mogą być ciekawe... schodzę oświetlonymi schodami.

Zapomniałem, że po ichniemu "magazin" to sklep. Ale ten sklep, to prawie muzeum... też jest co oglądać.

Na koniec kupuję dwa wina za ok. 100 lei (mołdawskich), pod fontannami robię kilka fotek, pani, która się nawinęła, robi mnie i cóż... trzeba wracać.



W wiosce kupuję pomidory na ryneczku, ucinam pogawędkę z paniami zza lady i w skwarze nieśpiesznie przez wioski kieruję się do drogi z Kiszyniowa do granicy.
c.d.n. dnia 11.