c.d. dzień 3
Nim jednak wjadę na autostradę kręcę kółka na rondzie; nawigacja każe mi jechać w miasto, ale przecież widziałem wcześniej, nim tu dotarłem, kierunek na Stuttgart... Olewam navi i wracam... jest droga do autostrady A81.
Jeszcze dobrze się nie rozpędziłem
, a już mijam zjazd na Fryburg... coś za wcześnie, niedługo na pewno będzie ten właściwy, na trasę nr 31 przez Titisee- Neustadt (polecał mi ją podczas rozmowy ruski-niemiec), podobno ulubioną przez motocyklistów...
Jadę a drugiego zjazdu brak... nawigacja znów się wyłączyła, chyba nie lubi upałów
. Po około 40 km zjeżdżam na parking i wyciągam mapę. No tak... tamten to był ten właściwy wyjazd, muszę wracać. Korzystam jednak z postoju i wyjmuję z sakwy konserwę rybną, a nawet dwie, bo chleba brak...
Po opróżnieniu puszek ruszam w nadziei na szybki wyjazd i nawrotkę, ale nie tak szybko... nim się pojawi i opuszczę autostradę jadę kolejną dwupasmówką i dopiero po kilku kilometrach jest wyjazd i wiaduktem wracam na zachód; do autostrady. Powrót na południe, aż wreszcie po kilkudziesięciu kilometrach zjeżdżam na drogę 31 przez góry Schwarzwald do Fryburga.
W Titisee-Neustadt tankuję, skąd z góry robię ostatni skok do Francji...
Przez centrum Fryburga do autostrady A5, kierunek na Bazyleę, w prawo wielkim mostem przez Ren i około 10 km autostradą pod Miluzę.
Oczywiście żadnych bramek, kontroli i gdyby nie tablica z literką "F" nie wiedziałbym że jestem w innym państwie
Tu zjeżdżam do miasta, bo autostrady we Francji są płatne i jak większość nudne...
Pół godziny kręcę się po Miluzie szukając wyjazdu krajową drogą na Lyon. Nawigacja nie działa, zero oznaczeń, na ulicach wielkie progi spowalniające i często ograniczenia do 30 km/h a upał wykończa... Wracam do autostrady, jest kierunek na Lyon. Przy najbliższej okazji opuszczam A36 by wjechać na lokalną D483. Gdy zauważam tabliczkę z rysunkiem łóżka, skręcam jak nakazuje strzałka... mały hotelik odnajduję na obrzeżach, starsza pani w rejestracji informuje, że miejsc wolnych brak. Czyżby, bo przed hotelem zaparkowane stoi tylko jedno auto? "Zaglądam głęboko w oczy" starszej pani, chyba mówi prawdę
. Trudno, kurtka na plecy i ruszam w kierunku Belfort.
Pierwsze rondo i od razu pojawia się tablica z wizerunkiem namiotu... dobra nasza, łapię trop. Jest kemping, wygląda na wypasiony znaczy o wysokim standardzie. Przed rejestracją rondo, które grzecznie objeżdżam w koło i melduję się przed młodą panienką, która na dzień dobry pyta w jakim języku będziemy rozmawiać; "inglisz", dżermeny"? czekam jeszcze chwilę, ale nie pada słowo "raszen"
. "Little bit oll lengłicz" odpowiadam i jakoś udaje się przebrnąć przez wszystkie formalności:) Trochę tego było, dostaję garść papierów, za wi-fi też muszę płacić i ruszam uboższy o ok. 20 euro, by rozstawiać swój domek.
Obóz rozbity, woda na herbatkę się gotuje, konserwa otwarta, kolejny dzień w podróży dobiega końca...
Od domu oddaliłem się o 1840 km, z czego ok. 200 km można było zaoszczędzić, gdyby nie problemy z gps-em.