Na wstępie kilka słów o "partnerce". Przyszła na świat w 2006 roku i jest modelem LF 250 z fabryki słynnego wirtuoza Lifan'a. W Polsce została opieczętowana marką Honlei. Jestem jej trzecim właścicielem, a na liczniku ma już 15000 km. Sprowadzona została z Malborka przy pomocy i dzięki uprzejmości Grzena (Pamiętamy!), gdzie trafiła go "przechowalni". Obecnie znajduje się pod moją opieką, leżakując tuż pod klatką (pod miłym pokrowcem) i wzbudzając zachwyt moich sąsiadów (dzięki czemu każdy z nich ma ją na oku).
Początki nigdy nie są łatwe. Nie oszukuję się. W odróżnieniu do wielu innych, nie ujeżdżałem Jawy, WSKi, MZ czy nawet Komara. Jedyne doświadczenie z dwukołowcami, jakie miałem, to stary odrapany rower, który nawet zębatki miał krzywe. Technicznie też nie jestem bystrzachą, niestety. Od zawsze jednak, od kiedy pamiętam, chciałem jeździć na motocyklu. Marzenie tak silne, że w wieku 32 lat, zamiast na kurs kat. B, który byłby o wiele praktyczniejszy, zapisałem się na kat. A.
Zgodnie z psychologiczną zasadą - ile lat, tyle godzin jazd - wyjeździłem dokładnie 32 godziny pod znakiem "L". Było ciężko, czasem frustrująco (pamiętacie, pamiętacie), ale bywało i bardzo przyjemnie. Kiedy się już wreszcie "zadomowiłem", potrafiłem prześpiewać całą trasę (co nie znaczy, że przejechać śpiewająco

Egzamin zdałem za trzecim podejściem, co z jednej strony było moją winą, z drugiej zaś sprzętu, którego dosiadałem. Niemniej jednak, trzecie podejście okazało się być tym pozytywnym. I tak zaczęła się moja... przygoda.
Do dziś nawinąłem ok. 80 km. I z każdym kolejnym kilometrem zaczynam się czuć... dziwnie. Nie źle, nie nieprzyjemnie, ale właśnie dziwnie. Już tłumaczę dlaczego.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, to oczywista zmiana wysokości środka ciężkości. YBR250, na którym zdawałem, ma o wiele wyżej siodło, niż LF250. Pozycja soft-choppera jest zupełnie inna, niż w nakedzie i, choć o tym wiedziałem już wcześniej, to jednak ta różnica kompletnie mnie "rozproszyła". Niżej tyłek, wyżej ręce, pole widzenia zupełnie inne. Niby nic, ale dla niedoświadczonego żółtodzioba, jakim jestem - kolosalna zmiana.
Pozytyw jest taki, że kierownica spokojnie leży mi w dłoniach i nie mam z nią problemów, również podnóżki i dźwignia sprzęgła oraz pedał hamulca są ok, to co wymaga nauki, to kierowanie pojazdem z pozycji "zapadniętego fotela".
Wbrew pozorom i obawom (wyniesionym z lektury internetowych informacji), mój wzrost (189cm), nie powoduje niewygody czy wrażenia, że motocykl jest za mały. Wręcz przeciwnie, jest cholernie wygodny. Podobnego zdania był dziś mój wujek, który mierzy dokładnie tyle samo co ja.
A jednak to kierowanie "fotelem" sprawia mi sporo kłopotów.
Raz, że na prostej drodze, omijając przeszkodę (a tych jest na naszych jezdniach w cholerę i ciut-ciut) muszę wykonać delikatny przechył (nie wiem czy to już osławiony przeciwskręt czy jeszcze zwykłe balansowanie) maszyny, a ta toczy się jak - wybacz kochanie - krówsko. Ciężkie i niezgrabne. Kilka razy zdążyłem wjechać w dziurę, po czym moja słodziutka wykonała manewr omijania przeszkody... No doprawdy, wielce zabawne.
Dwa, że zakręty zaczynają mi się śnić po nocach. Wchodzę w zakręt za szybko i ledwo się w nim mieszczę. Wiem, muszę zwolnić. Ale... kiedy zacząłem to robić, wcale się nie poprawiło. Z prędkości ok 50km/h zwalniam do ok. 20-30 (w zależności od tego jak blisko jest zakręt i jak mi się udaje), pochylam moto i... zaczyna mnie wynosić. Pochylam mocniej i nic się nie zmienia, tylko mam wrażenie, że zaraz pojadę na kolanie... To, co mnie do tej pory ratuje przed glebą, to... bardzo delikatne hamowanie przednim heblem. Na zakręcie. Wiem, niebezpieczne, ale robię to naprawdę bardzo delikatnie. Chciałbym zaznaczyć, że mówię o dość ciasnych zakrętach, ale na głównej drodze, a nie na np. wyjeździe/wjeździe na główną/podporządkowaną. W takich sytuacjach zwalniam nawet do 10 i nie ma problemów. Na głównej zaś średnio mogę aż tak zwolnić.
Już wiem, że następna "dziecinka" będzie "angielskiego typu". Marzenie to Café racer, a skończy się pewnie na chopperowatym nakedzie (kocham wygląd klasycznych motocyklów). I, nie sądzę, żeby się pojemność super zwiększyła. 250 na miasto jest w sam raz.
Jak już się skarżyłem, mam pewne psychologiczne obawy przed jazdą po drodze, gdzie pełno koło mnie sfrustrowanych obywateli, którzy tak jak ja, szczęśliwi są z tego, że nic nie mają. Walczę z tym, dzielnie wsiadam na moto i jadę, choć serce mi wali, a nogi się trzęsą (już po zatrzymaniu). Wiem, że jeżeli się nie przemogę, to może mnie zablokować. Z radością stwierdzam, że coraz śmielej odwijam manetkę i już nie 30-40, ale 40-50-60km/h. Tam gdzie można, bo staram się nie przekraczać prędkości. A niech mnie wyprzedzają! Motocykl przekazuje mi swoją mentalność choppera - miej na nich wylane. Spieszą się, to niech wyprzedzają. Ja jadę zgodnie z oznakowaniem. Zawalidroga? Może, ale lepiej wolniej (z moimi umiejętnościami), niż szybciej i... tego chyba nie muszę pisać.
Kilka zabawnych sytuacji ze stanu technicznego motocykla:
1. Podobno jeden wydech jest "fałszywką". Nie wiem, bo choć górna rura (kolanko) jest zimna, to oba wypuszczają powietrze.
2. Motocykl zachwyca... cichością. Nie jest nachalny, nie jest ostry, a jednocześnie radośnie "gilgocze".
3. Tylny hebel początkowo w ogóle nie hamował. Tylko minimalnie zwalniał. Pomyślałem, że do wymiany, ale nagle zaczął poprawnie pracować i nie dość, że zwalnia moto, to jeszcze potrafi spokojnie zatrzymać. Myślę, że nastąpiło oczyszczenie klocków (bębna?). W każdym razie - jest ok.
4. Przedni hebel początkowo stopował natychmiast i blokował koło. Nieważne jak wolno jechałem. Po prostu stop znaczyło dla niego stop już i koniec. Podobnie jak z tylnym, najprawdopodobniej dotarł się i wyregulował, w każdym razie hamuje, ale odpowiednio.
5. Początkowo silnik ciągnął i ciągnął powoli, żeby niespodziewanie bardzo przyspieszyć, a następnie znów zamulić. Wywoływało to lekkie szarpanie w tył i przód, ale... samo się uspokoiło. Teraz ciągnie równo (na ile ja mogę ocenić).
6. Łańcuch ewidentnie muszę naciągnąć (tu nie widzę nic zabawnego

7. Myślę, że pierwszy właściciel (drugi nie zrobił nic poza wymianą tylnej opony, łańcucha i zębatek) usprawnił elektrykę i światła, bo dają czadu, ładnie oświetlają, jestem widoczny i spokojnie mogę dawać znaki tym prztyczkiem od długiego (wiecie, ten spuścik, nie przełącznik). Jestem widoczny - sprawdziłem.
8. Klamki się ruszają góra-dół, ale działają sprawnie. Pewnie mają luz na pionie, ale trochę się boję dokręcić, żeby nie zaczęły działać źle.
8. Lusterka są do make-up'u. Początkowo nic w nich nie widziałem, nie mogłem się przestawić na takie maluszki, ale jest już ok. Przyzwyczaiłem się i widzę w nich bardzo dobrze (co rusz w nie spoglądam, a i w potrzebie upewniam się, zerkając przez ramię). Śruby do klucza 16tki, które musiałem dokręcić, ale i tak czasem potrafi mi się nagle lustereczko lewe ( a jakżeby inaczej) zacząć kręcić dookoła własnej osi... Ale panuję nad sytuacją.
9. Tylne światło... Niby wszystko ok, ale zauważyłem, że im dalej, tym bardziej zmienia kolor z czerwonego na różowe aż do białego (z odległości jakiś 100 metrów). Nie wiem czy to źle, ale myślę o innym kloszu.
10. Rollgaz ma spory luz. Już się przyzwyczaiłem, ale i tak będę musiał go wyregulować.
11. Znalezienie N to makabra. Stąd na światłach zatrzymuję się na 1 i na 1 pozostaję, aż do "zielonego".
Tyle na razie techniki, niedługo przegląd, więc mam nadzieję, że nagle nie wypłynie nic nowego, co mnie uderzy po kieszeni.
I wreszcie czas na podsumowanie pierwszego etapu.
eLeFka jest fajna, wygodna i o klasycznym wyglądzie, który zawsze mi się podobał. Niemniej jednak czeka mnie długa droga, żeby przyzwyczaić się do jej możliwości. Mam nadzieję, że nie zginę, próbując. Ani że się nie uszkodzę - lub jej, nie daj boże! Zdecydowanie wygoda nie idzie w parze z funkcjonalnością "uliczną", którą już złapałem na YBR. Nie wiem, czy np. przybliżenie przedniego koła zmieniłoby cokolwiek. Być może tylko spartoliłoby właściwości jezdne, ale jest to rzecz, nad którą zacząłem się zastanawiać.
Ładnie się zbieram spod świateł, praktycznie nie muszę nawet mocno odpuszczać sprzęgła, a prawej manetki też czasem nie muszę odkręcać, bo... zwyczajnie szybko ruszam z miejsca. To pewnie zasługa silnika V.
Jestem zadowolony, choć pewne rzeczy mnie niepokoją, bo mimo wszystko nie łatwo mi prowadzić moje moto. Zachowuje się zupełnie inaczej, niż YBR, prowadzi się "topornie" i wcale nie wchodzi gładko w zakręty, ani nie omija przeszkód, tylko uderza w nie z gracją słonia z parkinsonem. Wiem, że to moje kierowanie i że muszę dużo ćwiczyć. Mam nadzieję, że do następnego sezonu się uda

Tyle na dziś. Kolejne wpisy będę dodawał, jak tylko kolejne kilometry wskoczą na licznik. Staram się jeździć codziennie, albo rano, albo wieczorem, więc zawsze coś. Jeżeli macie uwagi lub porady, albo po prostu chcecie mnie wyśmiać - feel free


PS "Motocyklisty doskonałego" już mi nie polecajcie. Czytam to raz za razem. W całości i po fragmentach.
