Krótkie podsumowanie naszej tygodniowej wycieczki.
1) Nigdy do końca nie ufaj nawigacji

Zwłaszcza w kraju prowadziła nas drogami, które trudno uznać za główne. Obojętnie jaki typ trasy zapodałem i tak wybierała pipidówy. Stąd na przykład w drodze do Krakowa w srodku miasteczka/wioski, tuż za zakrętem spotkaliśmy kilka krów wędrujących środkiem jezdni, poganianych przez gościa jadącego autem

I nie trzeba jechać do Rumunii by taki widok zobaczyć, tam spotkaliśmy na ulicy tylko jedną, ale za to swobodnie wędrującą krasulę.
2) Drogi w stanie przeróżnym. Od gładkich jak stół asfaltów, po wyboje takie, że plomby z zębów wypadają. Stan nawierzchni na Transalpinie zdecydowanie lepszy niż na Transfogarze. Zwłaszcza w jej północnej części, gdzie asfalt był szeroki i równy mozna było się powykładać w winklach. Trasa do Oradea, o której wspominał Krysz faktycznie masakryczna. W pierwszej chwili myślałem sobie, że z lekka przesadził z jej opisem, ale im dalej i wyzej tym było "ciekawiej" Winkle i widoki naprawde fajne, ale cóż z tego jak ciągle pod koło trzeba było patrzeć żeby się w dziurę jakąś nie władować. A jak nie dziura to łata wystająca sporo ponad poziom asfaltu.
3) Ludzie przeróżni. W miejscowościach częściej odwiedzanych przez turystów, otwarci i życzliwi, w tych bardziej na uboczu i bardziej cygańskich jakby ciut mniej, ale może to tylko nasze uprzedzenia?
4) Noclegi. Targaliśmy namioty, ale ostatecznie większość nocy spędziliśmy w "pensiuneach" czyli takiej ichniej agroturystyce, czy pensjonacie. Ceny za nocleg bardzo przyzwoite. Targowaliśmy się i kształtowały się one na poziomie 35-40 lei za osobę. Pokoje trafiały nam się naprawdę ładne, z łazienkami, ręcznikami i czystymi toaletami. Przy przeliczniku Lei do złotego prawie 1 do 1, nie było się co wygłupiać z szukaniem kempingów. Ostatecznie tylko 1 nocleg w Rumunii przypadł pod namiotem. Kosztował od 25 lei od osoby, więc oszczędność niewielka. Polecam natomiast kemping Tulipan w Egerze na Węgrzech
http://www.tulipancamping.com/. Gospodarz, sympatyczny brodacz powitał na po polsku, więc już było nieźle. Do tego na wejsciu dostaliśmy po kuponie na kielonek wina w jego winiarni. Sam kemping czyściutki, sanitariaty takze, no i aneks kuchenny z czajnikami, kuchenkami elektrycznymi.
5) To co najważniejsze, obie transy. Faktcznie Transalpina ciekawsza niż transfogara. Droga lepsza, agrafki ostre jak diabli, to pod górę, to w dół. Momentami jazda odbywała się tylko na 1 i 2 biegu. Wrażenia potęgował porywisty wiatr, który na niektórych zakrętach znacznie pomagał, w innych natomiast wręcz uniemożliwiał płynne wejście weń. Na początku od pólnocnej strony droga miejscami przerywana była przecięciami w asfalcie, które skutecznie spowalniały jazdę. Gdzieś po drodze cały czas jest fragment szutrowy, w permanentnej budowie, ot takie urozmaicenie

Transfogara trochę inna. Widać ze droga ma już swoje lata. Sporo łat, w kilku miejscach kładziony nowy asfalt. Generalnie nie było równo. No a powyżej linii lasu przyszła z nieba pompa taka, ze asfaltem płynęła rzeka. I znów człowiek abrdziej patrzył pod koło niż dookoła. Na samej górze miałem nadzieję,że po drugiej stronie tunelu pogoda się zmieni. I faktycznie, zmieniła się. Nie padało, ale mgła ograniczała widoczność do 10 - 15 metrów. I dupa nie zobaczyliśmy słynnych serpentyn. Zjazd w tym mleku był też bardzo ciekawy

Im niżej tym mgły mniej, a poza górami znów wróciły afrykańskie upały.
6) Węgry. Szybki przelot od granicy do Egeru. Po zawijasach rumuńskich i drogowej "patatjni" tu była nuuuuuuda. Droga prosta jak amerykańska autostrada. Chciałem przejechać przez pusztę i przejechaliśmy. Teren płaski i trawa jak okiem sięgnąć. Fajnie musi wyglądać wiosną gdy jest soczyście zielona. Teraz była jazda jak na patelni. Po bokach drogi ciągnęły się albo łaki, albo kukurydza albo przeogromne łany pól słonecznikowych. Fajny widok. Im bliżej Egeru tym teren się wznosił i pojawiały się winnice. Sam Eger to przeurocze miasteczko. Czyste, z kilkoma fajnymi zabytkami, satarówką no i Doliną Pięknej Pani. Pełno tam tych piwniczek. Większość eleganckich przygotowanych pod turystów, z muzykami grającymi co sobie zapragniesz. Trafiliśmy też do takiej jednej, zimnej, głębokiej i pachnącej wilgocią. Gospodarz nalał kielonek półsłodkiego wina. Jka skosztowałem, od razu zakupiłem całą flaszkę. Flaszka oczywiście plastikowa, a wino prosto z baniaczka.

Ostatecznie trafiliśmy do gospodarza kempingu. Grał tam jakiś Polak na akordeonie i po kilku lampkach tutejszych specjałów zaczęły się spiewy. Oj oni już dobrze wiedzą jak wyciągnąć kasiorę z turystów

Powrót do kraju spokojny. Na słowacji też fajne winkle z gładkim nowym asfaltem. Niestety nie można mu zbyt ufać, bo w kilkunastu miejscach był na nim jakiś grys, kamyczki czy ciul wie co. Dwa razy złapałem lekkie uślizgi i kolejne zakręty brane były znacznie spokojniej. No a Polska, to Polska. Ruch znacznie większy niż we wszystkich poprzednich krajach.
7) Koszty. Wbrew pozorom wyszło całkiem przyzwoicie, zeby nie powiedzieć tanio. Oczywiście największy koszt to paliwo. Ale w Rumunii kosztowało mniej więcej tyle co u nas, do tego przy jeździe jaką prezentowaliśmy spalanie było rewelacyjnie niskie. W Aprilii skończyła się linka prędkościomierza i ostatecznie nie wiem ile nakulałem, ale pomiary przy tankowaniach wykazywały spalanie od 4,2 do 4,8. Więc spokojnie mogę srednią dać 4,5 litra, co jest jak dla Pegi wynikiem rewelacyjnym. Ostatecznie po podliczeniu rachunków za paliwo wyszło około 8 setek. Noclegi, jedzenie (czytaj piwo) i upominki około 6 stówek. Łącznie wydałem coś około 1400 złociszy.
8) Awarie. Na początku w Krakowie konieczne było skrócenie linki sprzęgła, bo siedziała już na kilku włoskach. Po drodze linka prędkoscimierza, jeszcze nie patrzyłem czy odkręciła się czy zerwała. No i Lidlowy zegarek nie wytrzymał pompy na Transfogarze.
Tyle ode mnie, pewnie się coś jeszcze z czasem doda. Duszek sobie ładnie wszystko notowała w kajecie, więc jak wrócą to z pewnością więcej napiszą.
Foty w odpowiednim dziale.