Dzień 2 20-06-2014Wczoraj wieczorem się przejaśniło i mieliśmy wielkie nadzieje na poprawę pogody. No i w planach było odwiedzić Marcina Luthera. Plany planami, a życie życiem. Namiot mokry, bo w nocy niestety popadało, chmurzyska czarne się kłębią. Jak nam graty trochę obeschły prędko się spakowaliśmy i podjęliśmy decyzję, że jedziemy dalej. Trudno Luther musi poczekać, o ile się w ogóle doczeka

. Bo okutani w ciepłe szmaty i w przeciwdeszcze, bardziej przypominający żywe reklamy opon Michelin, niż ludzkie istoty, nie będziemy po mieście łazić jeszcze z kaskami

. Daliśmy spokój Lutherowi i pojechaliśmy w kierunku na Hannover. Po drodze mijaliśmy oflagowane w niemieckie barwy samochody. Mundial w końcu

. I co rzucało się w oczy na tych niemieckich drogach : oni nie używają świateł dziennych, jeśli jest normalna widoczność, a jak deszcz zaczyna padać, to też nie wszyscy. Człowiek jedzie, pada deszcz,buro a z naprzeciwka takie ufo się wyłania. Nagminnie to zjawisko obserwowaliśmy i to nie tylko w Niemczech, we Francji i Holandii było podobnie.
Jechaliśmy na północny zachód i od razu było widać, że to Niemcy Zachodnie, bo i porządniej i drogi jakieś lepsze, ale mojego zachwytu nie wzbudził ten kraj, o nie. Budownictwo toporne bez polotu i finezji. No mieli jednego takiego :Ludwik Bawarski mu było, który miał odrobinę fantazji i jak coś już budował, to z rozmachem nie licząc się kompletnie z kosztami. Za niespełna rozumu go mieli, bo doczekał się wkrótce detronizacji, a potem ubezwłasnowolnienia za te swoje szaleństwa budowlane, którymi zadłużył się potwornie

. Jego to najbardziej znanym dziełem jest zamek Neuschwanstein. Zbudowany w Alpach Bawarskich był podobno pierwowzorem bajkowego zamku z czołówki filmów Walta Disneya. No ale jeden Ludwik wiosny nie czyni

.
Droga na następny kemping w 3/4 minęła w deszczu. Niech piorun weźmie Niemcownię

Trafiliśmy do hmmmm miejscowości raczej wypoczynkowej. Same domki wykorzystywane w sezonie. Czysto, nie powiem, ogródki zadbane, ale przyozdobione straszną tandetą : krasnale, ptaszki, motylki i piorun wie co, gipsowe. Matko moja !!!

Okropieństwo zupełne.
Kemp okazał się w namioty ubogi, na polu byliśmy sami. Cicho i tylko w oddali słychać było gęgające , potężne stado. Gęsi było dobrze ponad 1000 szt.
Zimno było, wiatr uparcie wiał. Blisko pola była restauracja i ogródek piwny przyozdobiony w barwy narodowe z wielachnym telewizorem. Mecze można było spokojnie oglądać. Ale my zmarznięci, wzięliśmy po prostu gorący prysznic, żeby się zagrzać. W celach oszczędnościowych, bo ciepła woda kosztowała 1 euro za 7 minut, braliśmy ten prysznic wspólnie. No i tak się spieszyłam z powrotem do namiotu, że w kabinie prysznicowej zostawiłam na kołku torebkę. A że telefon miałam w kieszeni, więc jej brak zauważyłam dopiero rano

No super kurrrrr , wyrwało mi się z piersi. Skretyniała sklerotyczka nic więcej

Jest szansa- pomyślałam. Może ona tam jeszcze wisi, bo łazienka przynależy tylko do pola, a nawet jakby ktoś chciał kibelek odwiedzić, to przecież z drugiej strony. No i na polu byliśmy jedyni. Niestety

. Zaczęliśmy pytać właścicielki, po cichu licząc, że szczycą się swoją uczciwością nie bez parady i wszystko się znajdzie. Akurat!. Właścicielka zadzwoniła do sprzątaczki, sprzątaczka kontaktu z moją torebką się wyparła i nigdzie jej nie było. Już zaczęłam przez neta blokować kartę, kiedy torebka odnalazła się w krzakach. Oczywiście bez kasy, za to z całą resztą. Śladu wilgoci na niej nie było, a gdyby przeleżała tam całą noc, na pewno by nie była sucha jak pieprz. I głowę sobie dam uciąć, że sprzątaczka wzbogaciła się o nasze 400 euro. Bo niby kto inny pchał by się do wspólnej kabiny prysznicowej mając obok swoją łazienkę. Trudno się mówi, za głupotę trzeba płacić, ale Niemcowni mile wspominać nie będę, a moja antypatia i niechęć do nich zdecydowanie wzrosła.
https://plus.google.com/photos/10919320 ... 3028760113