Pierwszy sobotni poranek sierpnia rozpoczyna się siódmą rano... jeszcze przeszkadza wspomnienie piątkowego wieczoru. Mgliście i jakoś kwaśno prezentuje się wstający dzień, albo otwierać browar, albo... decyzja błyskawiczna – jadę! Już od dość dawna korci mnie aby przekonać się, czy Junak M16 nadaje się do wypadów stricte turystycznych. Jeżdżę tym modelem czwarty miesiąc, zaliczyłem kilka imprez, ale ciągnie jak cholera aby sprawdzić motocykl w dłuższej trasie. Mam mocno ograniczony czas więc do dyspozycji pozostaje wyłącznie weekend.
Gdzie jechać? Pomysł rodzi się równie szybko, jak zapada decyzja. Przelecę do Krajnika Dolnego (jakieś 230km) wjeżdżam do Schwedt i przez Angermunde, Eberswalde dojeżdżam do Berlina. To plan na dzień pierwszy. Nocuję w jakimś tanim motelu przed Berlinem, w niedzielę od rana zwiedzam miasto i po południu zmykam do chaty. Pomysł podoba mi się bardzo. Szybka kawa, jakieś dwie kromy razowca i spadam do garażu. Motocykl jest nowy więc nie przewiduję żadnych niespodzianek. Pobieżny przegląd ograniczam do minimum: napięcie łańcucha, stan oleju, płynu chłodzącego, kilka szarpnięć kierownicą... zdrowy! Ruszam kwadrans przed ósmą. Kieruję się „10-tką” przez Piłę, Wałcz, Mirosławiec, Recz aż do Suchania. Tutaj odbijam w lewo na banie, Pyrzyce mając „maleńką stówkę” do przejścia w Krajniku Dolnym. Droga bezproblemowa nie uwzględniając zaskakująco dużego nasilenia ruchu. Pierwszy postój na siku robię za Wałczem, przy okazji pozbywam się pasa nerkowego, chusty, rękawic... jest przed 9:00 a mniej szlag trafia, że zdecydowałem się na jazdę w skórach. Do końca trasy nie zapinam już kurtki  Pierwsze tankowanie zaliczam zaraz po wyjeździe, kolejne 30km przed granicą, wykorzystując okazję do drugiego postoju. Szukam cienia, ale bezskutecznie. Jest wściekle gorąco, podczas jazdy powietrze nie tylko nie chłodzi, ale coraz częściej wjeżdżam w „strefy pieca” - powietrza, które wręcz grzeje... będzie kolorowo. Junak spisuje się bez zarzutu. Jadę przeważnie w okolicach 100km/h to w moim odczucia najlepszy zakres prędkości podróżnej dla tego motocykla. Jest ciekawie zaprojektowany, ma fantastyczny design, ale coś kosztem czegoś. Silnik ma niewielki więc i moc nie zgina nóg w kolanach. Waga po zatankowaniu przekracza 200kg, tylny laczek 160/80-16 bezkompromisowo egzekwuje swoje prawa, do tego wściekle długi łańcuch przeniesienia napędu – zespół napędowy ma co robić. Staram się utrzymać pomiędzy 90-100km/h ponieważ interesuje mnie również zużycie paliwa na trasie. Na temat nieposkromionych apetytów paliwowych „16-tki” krąży sporo mitów. Piszę mitów, ponieważ na podstawie dotychczasowych doświadczeń nie zauważyłem drastycznego przepału, ale mogę się mylić. Granicę przekraczam krótko po 11:00. Właściwie po typowym przejściu granicznym w Krajniku nie pozostały nawet wspomnienia. Budynek po stronie niemieckiej, zarysy po dawnych parkingach i to wszystko. Przejeżdżam most ozdobiony plakietką „granica państwa”, kawalątek ładną, zalesioną drogą i jesteśmy w Schwedt. Nie byłem tu prawie czterdzieści lat... pewnie zaszło sporo zmian, tak myślę, bo niewiele pamiętam  Daję sobie półtorej godzinki na zwiedzenie miasta. Pierwsze co robię to znajduję przytulną, klimatyczną knajpkę i serwuję sobie solidną porcję kofeiny. Siadam na tarasie i przyglądam się przechodniom, próbuję wychwycić specyfikę miasta, coś charakterystycznego w zachowaniach, zwyczajach. W fajnym pubie naprzeciwko balują przy piwku młode Szwaby... jednak „alkoholowe pasje” zdecydowanie nie uznają granic i sztucznych podziałów, rzekłbym: prawie jak w Polsce  Idę na mały spacerek po uliczkach okalających rynek i ruszam w stronę Angermunde. Schwedt zapamiętuję jako ładne, przede wszystkim czyste i zadbane miasto. Odległość do Angermunde niewielka – trzydzieści kilka kilometrów. Droga dobra, nawierzchnia bez zarzutu. Na tym odcinku nieźle się ubawiłem. Jak wspomniałem pomykam obuty w skóry, na nogach glany – gorąco jak ciężka cholera. Postanawiam troszkę się przewietrzyć i jadę lekko ponad 120km/h, to taka graniczna szybkość dla „16-tki” - motocykl zachowuje się jeszcze przyzwoicie. W lusterku widzę za sobą kolesia na skuterze, jedzie w rozpiętej, powiewającej niczym flaga koszuli, szortach i... boso! Po mniej więcej dwóch kilometrach niemiaszek nie wytrzymuje i wyprzedza mnie tak jakbym stał w miejscu... ten skuter to Aprilia, nawet nie wiem jaki model... Przyznam szczerze, że miałem mieszane odczucia... przyjechał rockers z Polski a tu skuter...
Na peryferiach Angermunde staję na delikatny obiad. Fajna, stylowa knajpa w typowo niemieckim klimacie. Tak jak zadbano o wystrój lokalu, tak jakość żarcia raczej mierna. Angermunde to miasto w starym stylu, wąskie brukowane uliczki, kamienice w których zaklęty jest jeszcze klimat z okresu upadku republiki... stylowe knajpy. W całym tym ambarasie czuć jednak klimat DDR. Zwiedzam kilka uliczek, rynek, wchodzę do kilku knajp – bardziej z ciekawości niż potrzeby ciała. Wracam do motocykla, strzelam z rozrusznika i... doopa! Kompletny brak prądu. Jestem trochę zdziwiony, a trochę przestraszony. Motocykl jest nowy, do tej pory nawet nie czknął, więc z racji przekonania (wiwat doświadczenie) nawet nie pomyślałem, aby zabrać jakiekolwiek narzędzia. Szczęśliwie w maleńkiej puszce narzędziowej znajduje zestaw podstawowych kluczy i śrubokręt – chyba „Coś” nade mną jednak czuwa  Zaczynam remont na poboczu, właściwie w zatoczce głównej ulicy miast. Sprawdzam wszystkie kable od stacyjki, rozrusznika. Odnajduję bezpieczniki, najpierw dwa. Są OK. Szukam dalej, kolejny, trzeci bezpiecznik znajduję w puszcze zabezpieczającej akumulator – trafiony! Uffff... wymieniam, szczęśliwie w każdej obudowie bezpiecznika ktoś pomyślał o zapasowym... Składam pokrywy, przykręcam siedzenie, zakładam torbę i... doopa! Strzał rozrusznikiem powoduje wysadzenie napięcia. Nie mam narzędzi, nie mam miejsca na spokojny przegląd motocykla, a wszystko wskazuje na zwarcie rozrusznika. Nie zrobię tego na ulicy. Gmerając w maszynie tracę ponad godzinę, jest 16:45 sobota, trzeba podjąć jakąś sensowną decyzję. Postanawiam odpalić Junaka „na pych” i wracać. Droga powrotna do domu zajmuje mi 3,5 godziny łącznie z dwoma krótkimi postojami. Przyjeżdżam do domu przed 20:00 – jestem zły, zjechany jak koń po westernie i mam dość. Dwa Heinekeny reanimują mnie na tyle skutecznie, że po szybkiej kąpieli schodzę do garażu. Ściągam boczne osłony, otwieram puszkę akumulatora, przeglądam bezpieczniki... za mniej więcej kwadrans motocykl chodzi i odpala jak model wzorcowy. Mało mnie szlag nie trafił, kiedy „na spokojnie” znalazłem przyczynę mojego niechlubnego odwrotu spod Berlina... przy klemie akumulatora upalił się przewód, tuż przy samym oczku. Miał dodatkową izolację, która doskonale maskowała usterkę. Jakiś skośnooki papruch przylutował oczko styku na trzech włosach z linki... nie muszę cytować subtelności jakie sobie wykrzyczałem z zaciszu garażu? Bywa, nauka na pewno pozostawi ślad, już nie ma opcji, abym wypuścił się w trasę (nawet krótszą) bez narzędzi. Podsumowanie. Cała trasa wyniosła 568 kilometrów. Jeżeli chodzi o walory jezdne, pierwsze 300 kilo pokonałem bez najmniejszych problemów. Żadnego zmęczenia, żadnej traumy dla pośladów. Jazda na kompletnym luzie. Podczas drogi powrotnej serwowałem sobie kawowy kwadransik co mniej więcej 120 kilometrów. Powyżej magicznego limitu 300 kilo zaczynam odczuwać zalety „sztywniaka”, specyficznej pozycji wymuszonej profilem siedzenia i szerokiej kierownicy. Doopsko zaczyna upominać się o swoje prawa, kręgosłup też przypomina mi datę urodzenia... ponad 500 kilometrów na jedno podejście to zdecydowana przesada. Poza tym zdecydowanie męczy niski zakres prędkości przelotowej, ale to standardowa przypadłość wszystkich małych pojemności – a w przypadku chińskich „około-ćwiartek” to wręcz norma. Zamiennie bardzo mile zaskoczyło mnie spalanie. Nastawiony raczej negatywnie zasłyszanymi opiniami muszę stwierdzić, że „moja” 16-tka zamknęła się w 3,1 litra na całej trasie. Uważam, że to wynik wręcz fantastyczny. Planującym wyjazdy turystyczne tym modelem proponuję przy projektowaniu trasy uwzględnić jednorazowe przeloty na poziomie 300-350 kilometrów. Taki dystans nie powinien stanowić problemu nawet dla mniej doświadczonych motocyklistów. Jeżeli będziecie zmuszeni pokonać jednorazowo dłuższy dystans, szczerze polecam wkalkulować dłuższą przerwę (2-3 godziny) zdecydowanie poprawi to komfort podróżowania. Zalecana prędkość podróżna zawiera się pomiędzy 90-100km/h. Warto również pamiętać, że ze względu na specyficzny kształt i ułożenie zbiornika motocykl musimy tankować co 200-kilka kilometrów.
zdjęcia: http://chomikuj.pl/krzysztof-mad/jak+ni ... em+Berlina
|