" DZIKI ZACHÓD " 20.06 - 06.07-2014

Wycieczki krajowe i zagraniczne oraz relacje z ich przebiegu

Re: " DZIKI ZACHÓD " 20.06 - 06.07-2014

Postautor: oleńka dodano: 29 lis 2014, 09:21

Dobrze, że Arek pociągnął temat, bo przed wyjazdem serca do tego nie miałam. Po przyjeździe do Engelend w ogóle nie było tematu, bo moja fascynacja tym krajem przewyższa Himalaje ( o czym kilka osób doskonale wie ) . A teraz czasu nie mam, bo nocki walę i overtime. A jak znajdę czas to na 100% polecę coś zwiedzać :D.
A tak proszę, jaki kochany " chłop" mi się trafił :) . :oklasky: :kwiatek:
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

Re: " DZIKI ZACHÓD " 20.06 - 06.07-2014

Postautor: Jack dodano: 30 lis 2014, 16:55

Dobra kontynuacja :D
Romet Kadet 50 -> Romet Mińsk 125 -> Romet Soft 125 -> Romet R 250 -> Yamaha FJ 1200 A-> HONDA CBF 600 S
Awatar użytkownika
Jack
Klubowicz
 
Posty: 2324
Rejestracja: 15 cze 2012, 23:34
Lokalizacja: Podbeskidzie
Motocykl: Honda CBF 600 S
Płeć: mężczyzna
Wiek: 57

Re: " DZIKI ZACHÓD " 20.06 - 06.07-2014

Postautor: Arcon dodano: 30 lis 2014, 17:28

30-06-2014 Dzień 12

Dziwny camping, jak się okazało, miał swoje zalety. Przede wszystkim, dzięki temu, że prawie nie było na nim ludzi (wieczorem w dwóch, może w trzech kamperach było zapalone światło), to panowała na nim cisza. Po stresach dnia poprzedniego, możliwość spokojnego wyspania się była nie do przecenienia. Tym bardziej, że zaczynaliśmy być świadomi faktu, iż zwyczajnie w świecie przegięliśmy z planowaniem. W zamysłach mieliśmy do zaliczenia jeszcze Trewir, drogę B500 w Schwarzwaldzie, zamek Hochswannstein w Bawarii, Ratyzbonę i Szwajcarię Saksońską. Był poniedziałek, tygodnia dzień pierwszy. W sobotę planowaliśmy przyjazd do domu. A najkrótszą drogą mieliśmy do domu 1700 km, natomiast z zaliczeniem wszystkich planowanych atrakcji, nie jadąc autostradami, prawie 2200!!! A gdzie czas na zwiedzanie, rozkoszowanie się podróżą, zapas na walkę z pogodą?

Po drugie, wyspani i ogrzewani przez poranne słoneczko, dużo łaskawszym okiem patrzyliśmy na nieco dziwne campingowe urządzenia. Woda była ciepła, w toaletach świeżo posprzątane, z kibelków bez desek, co prawda nieco ekwilibrystycznie, ale dało się skorzystać, prąd w gniazdkach był i kawkę/herbatkę można było bez problemu naparzyć. Jednak, sposób postrzegania rzeczywistości bardzo zależy od aktualnego stanu ciała i ducha :-)

Po trzecie, było stosunkowo tanio - o 9 byliśmy już gotowi do drogi, pani punktualnie otworzyła recepcję i zainkasowała za nocleg niecałe 14 euro, co było dobrą kwotą. Ponieważ mieliśmy już opuszczać Francję, wzięła mnie fantazja i spróbowałem użyć kilku francuskich słów, które poznałem przez te parę dni, do dogadania się z panią. I o dziwo, udało mi się :-D

Stało się jasne, że musimy ciąć plany i z czegoś zrezygnować. Ponieważ droga B500 była moim priorytetem, szybko zdecydowaliśmy (no dobrze, ja zdecydowałem :-) ), że rezygnujemy ze starorzymskich atrakcji Trewiru i jedziemy prosto do Baden-Baden, gdzie mieliśmy niedaleko namierzony camping, a od Baden-Baden zaczyna się i prowadzi na południe przez Schwarzwaldzkie góry - Bundesstraße 500. Gdy wbiłem adres w nawigację, okazało się że to prawie 550 km. Nic to, jak mawiał pan Wołodyjowski, z prognoz wynikało, że pogoda miała się już od dzisiaj poprawiać, poza tym im dalej na wschód, to będzie lepsza, nie mieliśmy po drodze nic do zwiedzania, a sporą część trasy mieliśmy przemknąć autostradami.

Bo trzeba wam wiedzieć, że postanowiliśmy we Francji nie zapłacić ani jednego eurocenta za autostrady, które wcale tam tanie nie są. Natomiast niektóre odcinki autostrad i dróg ekspresowych są, jak się okazuje, bezpłatne - i nie wiedzieć czemu, w dużej mierze to te przy niemieckiej granicy. Nam w to graj :-)

Podróż minęła bez atrakcji i przygód, nudna i monotonna. Pogoda dopisywała, nawigacja się nie gubiła i kilometr za kilometrem prowadziła nas do przejścia granicznego w Iffezheim. Im bliżej granicy, tym większy ruch, głównie ciężarówek. Wymiana handlowa z Niemcami kwitnie :-D Od granicy jechaliśmy już kawałek drogą B500, ale rzecz jasna, nie był to najbardziej interesujący nas odcinek, bo tenże zaczyna się dopiero od Baden-Baden. Zresztą, zaraz zjechaliśmy na chwilę na autostradę i kierowaliśmy się w kierunku campingu. Region miasta Malsch to w zasadzie przedgórze Szwarcwaldu, ale wąska droga dojazdowa do miasta Waldprechtsweier dostarczyła sporo odmiany w stosunku do nudnych dwupasmówek, bo było ostro pod górę, w lesie, i serpentyny po 180 stopni. Oczywiście, jak to u Niemca, mimo że to droga ósmej kategorii, to asfalt idealny i równy.

W tak miłych okolicznościach przyrody, dotarliśmy do campingu, gdzie przywołałem z pamięci swój szkolny niemiecki i dogadałem się w sprawie noclegu bez machania rękami i używania angielskich słów. Byłem z siebie bardzo dumny, z ceny już niestety mniej - noc miała nas kosztować 22 euro. Pani pokazała nam, gdzie możemy rozbić namiot, gdzie są toalety i łazienki, i powiedziała zdanie, które mieliśmy wspominać następnego dnia: "Tam można skorzystać z prysznica, i ciepła woda w prysznicach jest w cenie noclegu". Ale wtedy tylko głupio dziwiliśmy się i nie zrozumieliśmy wielkiej wagi tego stwierdzenia ;-)

Camping wyglądał tak, jak już przywykliśmy - wszędzie zaparkowane chyba na stałe przyczepy campingowe, niektóre obudowane drewnianymi daszkami i altankami, wyposażone w udogodnienia typu murowane grille i telewizja satelitarna. Nasz namiot, już niemal tradycyjnie, był jedynym na całym terenie. Widać taki mają styl - komu się chce na starość, kupuje kampera i jeździ po świecie, a komu się nie chce - to kupuje przyczepę, dzierżawi całorocznie 40 m.kw. na takim campingu i przyjeżdża tam z wnukami albo kiedy ma ochotę. Dziwił mnie tylko brak namiotów - czyżby ta forma turystyki zanikała? A może po prostu byliśmy jeszcze za wcześnie, bo to był dopiero koniec czerwca?

Uzupełniliśmy kalorie niemieckim schabowym (porcje były podwójne) i pysznym piwkiem, bo mi akurat niemieckie piwo smakuje. Najedzeni i zadowoleni, zaklinaliśmy pogodę, by na czas naszej jutrzejszej wycieczki po górach okazała się dla nas łaskawa. Przed spaniem jeszcze przyszedł czas na naładowanie kamerki, i wtedy okazało się, że przydałoby się naładować też telefony i pompkę do materaca. Ponieważ jasną rzeczą jest, że nie wykupiliśmy podłączenia do prądu za 4 euro, udałem się na poszukiwanie czynnego gniazdka w celu dokonania nielegalnego poboru energii :-D Nie było to łatwe, ale się udało - pod daszkiem budki, służącej w lecie do sprzedaży piwa i słodyczy, znalazłem czynne gniazdko i przedłużacz. Pod osłoną nocy podłączyłem tamże telefon i ładowarkę do pompki, i w nadziei, że nikt się na te dobra nie połaszczy, zasnęliśmy snem sprawiedliwych, kołysani przez wiatr szumiący w szwarcwaldzkim lesie.

Link do trasy:
https://maps.google.pl/maps?saddr=D88&d ... ls&t=m&z=7

Fotki:
https://picasaweb.google.com/Arcon69/06 ... 1ruQrpn1aQ
Arcon
Forumowicz
 
Posty: 1542
Rejestracja: 25 lis 2010, 17:36

Re: " DZIKI ZACHÓD " 20.06 - 06.07-2014

Postautor: wydech dodano: 30 lis 2014, 18:06

brawo, czekam na cd
Awatar użytkownika
wydech
Klubowicz
 
Posty: 1225
Rejestracja: 14 lis 2012, 20:09
Lokalizacja: okolice Torunia
Motocykl: TS 350+GSF 600
Płeć: mężczyzna
Wiek: 52

Re: Odp: " DZIKI ZACHÓD " 20.06 - 06.07-2014

Postautor: beniamin82 dodano: 30 lis 2014, 19:11

Arcon pisze:
Camping wyglądał tak, jak już przywykliśmy - wszędzie zaparkowane chyba na stałe przyczepy campingowe, niektóre obudowane drewnianymi daszkami i altankami, wyposażone w udogodnienia typu murowane grille i telewizja satelitarna. Nasz namiot, już niemal tradycyjnie, był jedynym na całym terenie. Widać taki mają styl - komu się chce na starość, kupuje kampera i jeździ po świecie, a komu się nie chce - to kupuje przyczepę, dzierżawi całorocznie 40 m.kw. na takim campingu i przyjeżdża tam z wnukami albo kiedy ma ochotę. Dziwił mnie tylko brak namiotów - czyżby ta forma turystyki zanikała?


Jest prawie dokładnie tak jak piszesz. Mam rodzinę nad samym morzem w Niemczech. Kuzyn babci wyjechał z rodzicami zaraz po nowym podziale granic, chciał nadal mieszkać w Niemczech.
Oni mają kampera którego pożyczają sobie nawzajem, zależy który akurat syn czy córka ma urlop ten bierze i jedzie.
Oraz mają ze dwie przyczepy na stałe ustawione nad jeziorem na tanim kempingu (50km od morza). I tam latają na weekend i na ryby.

Co do namiotów to niemcy nie zwiedzają Niemiec. Ostatnio rządzi Italia
Obrazek
Awatar użytkownika
beniamin82
Zarząd KCM
 
Posty: 6749
Rejestracja: 21 cze 2009, 16:04
Lokalizacja: Zielina k.Krapkowic
Motocykl: Z125->Cruiser 250->BN251
Tel. kom.: 506177711
Płeć: mężczyzna
Wiek: 43

Re: " DZIKI ZACHÓD " 20.06 - 06.07-2014

Postautor: oleńka dodano: 30 lis 2014, 19:42

Od siebie mogę jedynie dodać, że jadąc w kierunku Niemiec, z kilometra na kilometr zmieniał się charakter architektury . Im bliżej granicy, tym bardziej zabudowa przypominała tę niemiecką, która niestety do najpiękniejszych nie należy. Żadnej finezji, jedynie typowo niemiecka toporność. O drogach szybkiego ruchu nie wspomnę, francuskie w głębi kraju bez betonowych zapór z pięknym widokiem na okoliczne lasy i pola, a im bliżej granicy niemieckiej, tym gorzej. Najlepiej wyglądała jedna taka dodatkowo zabezpieczona drutem kolczastym :D. Normalnie obóz koncentracyjny.
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

Re: Odp: " DZIKI ZACHÓD " 20.06 - 06.07-2014

Postautor: beniamin82 dodano: 30 lis 2014, 21:02

oleńka pisze:. Najlepiej wyglądała jedna taka dodatkowo zabezpieczona drutem kolczastym :D. Normalnie obóz koncentracyjny.


Może trafiliście na byłą żelazną kurtynę. Niemcy odbudowali kawałek zasiek i wieżyczki strażnicze na pamiątkę. Przejeżdżając można zapoznać się z widokiem lub (w moim przypadku) powspominać miniony czas.
Obrazek
Awatar użytkownika
beniamin82
Zarząd KCM
 
Posty: 6749
Rejestracja: 21 cze 2009, 16:04
Lokalizacja: Zielina k.Krapkowic
Motocykl: Z125->Cruiser 250->BN251
Tel. kom.: 506177711
Płeć: mężczyzna
Wiek: 43

Re: " DZIKI ZACHÓD " 20.06 - 06.07-2014

Postautor: Arcon dodano: 30 lis 2014, 21:19

01-07-2014 Dzień 13

Obudziliśmy się dość wcześnie, po pierwsze z powodu ostrego słońca świecącego prosto w namiot, a po drugie z powodu podekscytowania czekającą nas trasą. Nie będę ukrywał, że ta trasa była moim głównym celem w całej podróży, tak jak dla Oli była to Normandia. Cała reszta była niejako dorzucona przy okazji, na zasadzie "skoro i tak już tam będziemy, to szkoda by było nie zobaczyć tego czy tamtego".

Schwarzwaldhochstrasse, pokrywająca się z pierwszą częścią drogi krajowej B500, to jedna z najstarszych i najsłynniejszych dróg motocyklowych w Niemczech. Drogi w Szwarcwaldzie są bardzo strome i kręte. B500 wiodąca na południe od Baden-Baden nie jest wyjątkiem, na odcinku 60 km występuje ponad 100 zakrętów z wieloma agrafkami, a jednocześnie droga ma idealną nawierzchnię. W związku z tym jest wyjątkowo popularna wśród motocyklistów dosiadających motocykle sportowe, ale także cruisery. Krąży powiedzenie, że jeśli miejscowy powie ci "jedź za mną", to przygotuj się na to, że zostawi cię daleko z tyłu, chyba że jesteś szybki jak John McGuinness. Jest to wymagająca trasa i jeśli jeszcze jej nie znasz, przejedź ją najpierw ostrożnie i spokojnie, ale ponieważ jest stosunkowo krótka, to możesz zrobić kilka przejazdów jednego dnia.
Schwarzwaldhochstrasse, prowadząca od Baden-Baden do Freudenstadt, to nie jest cała droga B500, ale każdy kilometr tej trasy od granicy z Francją aż do Waldshut-Tiengen przy granicy ze Szwajcarią, chociaż nie wszędzie oznakowanej tym numerem, jest warty przejechania na motocyklu. Dla ciekawych do poczytania: http://www.schwarzwaldhochstrasse.de/10 ... c-map.html

Szykowaliśmy się do wyjazdu dość szybko, bo chociaż planowana trasa nie była długa, nieco ponad 200 km, to nie było wiadomo, jak długo zajmie nam przejazd w górskich warunkach, a dodatkowo z każdą minutą słońce paliło coraz bardziej. Do tego stopnia, że namiot składałem ubrany tylko w szorty, a i tak byłem cały mokry od potu i do założenia motocyklowych texów mogłem zmusić się tylko w jakimś zacienionym miejscu. Wiedziałem jednak, że jedziemy w góry, za chwilę temperatura spadnie i słońce nie będzie już takie dokuczliwe.

Powietrze po nocy było jeszcze chłodne, więc wystarczyło ruszyć, żeby nieprzyjemne uczucie gorąca znikło. Wróciliśmy na autostradę, zatankowaliśmy, i po chwili zjechaliśmy na B500 w kierunku Baden-Baden. To miasto to bardzo popularne uzdrowisko, więc przejazd przez nie był lekką męczarnią - mnóstwo samochodów, autokarów, świateł, skrzyżowań i pieszych mających pierwszeństwo jeszcze przed pasami. Masakra :-/ Ale jakoś się przebiliśmy i za Lichtental ruch się wyraźnie zmniejszył, a droga zaczęła piąć się w górę. Zrobiliśmy jeszcze krótki postój na poboczu na przypięcie i uruchomienie kamerki i zaczęła się jazda.

Zdjęć z trasy praktycznie nie mamy, ale z tego co widziałem, to standard wśród jeżdżących tą trasą. Zdjęcia po prostu nie oddają uroku tej drogi, co najwyżej film kręcony kamerą (mój filmik tutaj, droga B500 na końcu, od 5:30 : http://vimeo.com/107150755 ), ale nawet to nie jest to. Tę trasę po prostu trzeba przejechać. Nie jest to trasa alpejska, nie ma wysokogórskich pejzaży i dziesiątek agrafek jak na Grossglockner czy Stelvio. Ale jest piękny asfalt, urokliwe widoki i zabudowania dookoła, mały ruch i dziesiątki, jak nie setki zakrętów pozwalających rozwijać spokojnie prędkość w granicach 100 km/h. Dla miłośników agrafek też się kilka znajdzie ;-)

Dla smaka dwa zdjęcia z netu:

Obrazek

Obrazek

Charakter trasy zmienia się aż do granicy szwajcarskiej. Pierwszy odcinek, czyli Schwarzwaldhochstrasse, to las, droga pod górę i ciągłe przerzucanie motocykla lewo-prawo. Później zjechaliśmy na lokalną L96, tam droga jest węższa, ale też o idealnej nawierzchni, ruch jest dużo mniejszy, a trasa prowadzi urokliwą doliną wzdłuż krętej rzeki - zakrętów jest sporo, ale łagodniejszych, mnóstwo jest prześlicznych wsi i górskich zabudowań. Dalej, łącznikową drogą B33, dojechaliśmy do Tribergu, gdzie znowu znaleźliśmy się na B500. Tam ruch był nadal mały, a zakręty jak na początku trasy, w wielkiej obfitości. Od Titisee-Neustadt znowu zaczęliśmy piąć się pod górę, ale krajobrazy już były mniej lesiste, widoczność lepsza, a zakręty łagodniejsze, pozwalające na większe prędkości. Tego się nie da opisać, jechaliśmy chyba maksymalnie ze 3 godziny, ciągły uśmiech od ucha do ucha na twarzy, a na koniec jęk zawodu "jak to, to już koniec?!" Do tego stopnia nie chciało mi się zsiadać z motocykla, że w którymś momencie wymyśliłem sobie, że chcę fotkę ze znakiem B500. No i... nie mogłem zmusić się, żeby zatrzymać motocykl, powtarzając sobie "oj tam oj tam, nie ten znak, to będzie następny" - aż pojawiła się tablica Waldshut-Tiengen. Zaprawdę powiadam wam - jeśli ktoś lubi winkle, to jest motocyklowa bajka, a sława tej trasy jest w pełni zasłużona.

Z jednej strony usatysfakcjonowani, a z drugiej strony trochę z żalem, że nie możemy teraz przejechać tej samej trasy w drugą stronę, udaliśmy się w kierunku campingu. Na mapie wyglądało, że jest on położony bardzo na uboczu, przy jakiejś bocznej drodze, nad samym Renem. Spodziewaliśmy się ciszy i spokoju, jak na wszystkich dotychczasowych campingach, bo co niby miałoby być inaczej? Trochę nas zdziwiło, że w tą samą stronę co my, jedzie sznur samochodów. Do ronda w Kussabergu był korek, co prawda mały, ale był. Złożyliśmy to jednak na karb popołudniowej pory w dzień powszedni i pomału jechaliśmy dalej.

Już z drogi ten camping wyglądał inaczej niż poprzednie. Prawie nie było na nim zieleni, a z drogi, która pozwalała na spojrzenie z góry, widać było jedynie przyczepy. Dziesiątki, albo nawet setki. Jedna koło drugiej. Wyglądało to jak jeden wielki parking, albo wręcz cmentarzystko dla przyczep. Ja w ogóle nawet nie pomyślałem o tym, żeby tam skręcać, gdyby nie Krzysio Hołowczyc, który z pewnością siebie orzekł "jesteś u celu". No dobra, zjechaliśmy. Poszedłem, zapytałem, pokazali gdzie możemy rozbić namiot.

Całe to "cmentarzysko" robiło dość przygnębiające wrażenie. Na domiar złego, drogą która biegła tuż za naszymi plecami, a która miała być boczna i cicha, nieprzerwanie jechał sznur aut. W obie strony. I nie zanosiło się, żeby ruch miał się zmniejszyć. Zapoznałem się z mapą i wszystko stało się jasne. Przejście graniczne Niemcy - Szwajcaria, pomiędzy Waldshut a Koblencją, było zamknięte z powodu remontu - po drodze stały tablice informacyjne. A najbliższe przejście na Renie było właśnie w Bad Zurzach, 2 kilometry za naszym campingiem. I cały ten ruch z przejścia granicznego przeniósł się na tę "boczną i cichą" drogę za naszymi plecami. Spojrzeliśmy na siebie zbolałym wzrokiem, bo w końcu byliśmy na wakacjach i nie planowaliśmy noclegów przy autostradzie.

Mówi się trudno, nie będziemy się wygłupiać i szukać innego noclegu. Poszedłem się zameldować i tu spotkała mnie kolejna niespodzianka. Do tej pory, na wszystkich campingach na których byliśmy, dawałem dowód osobisty, recepcjonista spisywał z niego dane i cześć. A tu nie - dostałem do wypełnienia formularz meldunkowy, gdzie trzeba było podać jakieś niezwykle szczegółowe dane, a potem zostałem przeszkolony... z wyrzucania śmieci. Takiej segregacji śmieci to ja jeszcze nie widziałem. Na samo szkło były trzy różne pojemniki: na białe, zielone i pozostałe. Butelki pet oddzielnie, pozostałe plastiki oddzielnie, papier oddzielnie, metalowe oddzielnie, bio oddzielnie, itd itp. Wyszło na to, że po zjedzeniu jogurtu powinienem wieczko wyrzucić gdzie indziej, resztki jogurtu gdzie indziej, a plastikowe pudełko umyć i wyrzucić do plastików.

Cennik też był fajny. To pierwszy camping, gdzie trzeba było zapłacić oddzielną opłatę za prąd w tzw. częściach wspólnych, oddzielną za wywóz śmieci, a jakbym chciał indywidualne podłączenie do energii, to a jakże - musiałbym zapłacić za wypożyczenie licznika, a potem oddzielna opłata za każdą kWh. Dobrze, że nie trzeba było chodzić z wiaderkiem i mierzyć, ile człowiek zużył wody. Za to ciepła woda pod prysznicem - oczywiście na żetony :-) I wtedy zrozumieliśmy, dlaczego pani na poprzednim campingu z taką dumą i znaczeniem podkreślała, że ciepła woda jest wliczona w cenę, widocznie to luksus, który w Niemczech jest rzadko spotykany :-D

Poszliśmy do miasteczka zrobić zakupy i coś zjeść, niestety, w naszym pułapie cenowym mieścił się tylko kebab, i to jak się okazało, niesmaczny. I pomimo późniejszego naszego spostrzeżenia, że ten camping to tak naprawdę był bardziej szwajcarski niż niemiecki, bo i praktycznie wszystkie przyczepy, które tam stały, miały szwajcarskie blachy, i właściciel na 100% był Szwajcarem, zakiełkowało w nas przekonanie, że już nie chcemy więcej zwiedzać Niemiec. Jakoś, przynajmniej na tym wyjeździe, te niemieckie noclegi nie za bardzo nam wychodziły na dobre, jedynie za wyjątkiem tego poprzedniego. Doszliśmy do wniosku, że Niemcownia nie lubi nas, my nie lubimy Niemcowni, i będziemy się stąd urywać jak najszybciej.

Z tym mocnym postanowieniem wróciliśmy na camping, gdzie ruch na naszej "autostradzie" nie zmalał nic a nic, i oddaliśmy się wieczornemu lenistwu.

Link do trasy:
https://maps.google.pl/maps?saddr=Niezn ... ,8&t=m&z=8

Fotki:
https://picasaweb.google.com/Arcon69/07 ... 7d3sifeCZg
Arcon
Forumowicz
 
Posty: 1542
Rejestracja: 25 lis 2010, 17:36

Re: " DZIKI ZACHÓD " 20.06 - 06.07-2014

Postautor: wydech dodano: 30 lis 2014, 22:16

I smaka narobiłeś
Awatar użytkownika
wydech
Klubowicz
 
Posty: 1225
Rejestracja: 14 lis 2012, 20:09
Lokalizacja: okolice Torunia
Motocykl: TS 350+GSF 600
Płeć: mężczyzna
Wiek: 52

Re: " DZIKI ZACHÓD " 20.06 - 06.07-2014

Postautor: Jack dodano: 02 gru 2014, 15:39

Piękna trasa :)
Romet Kadet 50 -> Romet Mińsk 125 -> Romet Soft 125 -> Romet R 250 -> Yamaha FJ 1200 A-> HONDA CBF 600 S
Awatar użytkownika
Jack
Klubowicz
 
Posty: 2324
Rejestracja: 15 cze 2012, 23:34
Lokalizacja: Podbeskidzie
Motocykl: Honda CBF 600 S
Płeć: mężczyzna
Wiek: 57

PoprzedniaNastępna

Wróć do Podróże

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości