Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Wycieczki krajowe i zagraniczne oraz relacje z ich przebiegu

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: oleńka dodano: 10 lip 2013, 13:28

Dzień 6 25-06-2013

Okiem oleńki

Radovlijca - Bled - Vipava całość ok. 145 km. Trasa żadna, bo tu naprawdę wszędzie blisko, o czym już wcześniej pisałam :).
Blisko, ale jakie widoki. A jakie przygody :D. Ale nie uprzedzajmy faktów ;-)
Ranek obudził nas pochmurny, ale nie padało, co już napawało optymizmem. No i temperatura do jazdy w sam raz, tak ze 20 stopni.
Pakowanie obozowiska poszło szybko i sprawnie. Miał być Bled i był :). I tam też spotkaliśmy pierwszych Polaków w Słowenii.
Byli to wycieczkowicze, którzy wracając do kraju z Chorwacji zwiedzali to, co jest w każdym przewodniku. Czyli własnie Bled, z przepięknym jeziorem, oraz górującym nad miasteczkiem zamkiem na wzgórzu. Jeden ze słoweńskich poetów opiewał to miasteczko, jako drugi Eden, pełen czaru i uroku.
Tu dygresja: napotkani rodacy na pytanie, jak podoba im się Bled, powiedzieli: " no ładny, ładny, ale w Chorwacji jak jest pięknie " :D
Osobiście mam nieco inne zdanie, ale to też później.
Na jeziorze znajduje się wyspa z przepięknym kościółkiem. Z brzegu widać zarówno wyspę, jak i piękny zamek . A dookoła górują Alpy Julijskie. Widok niesamowity :).
Szkoda tylko, że było pochmurno i całego uroku tego miejsca zdjęcia nie oddały. Na wyspę w ciągu dnia kursują pletny, czyli gondole i można sobie to miejsce zwiedzić. Jedynym mankamentem jest to, że mnóstwo tam turystów. Ale tłoku specjalnego się aż tak nie odczuwa.
Wielka szkoda, że nie udało się tych cudów zobaczyć z bliska, ale czas nas gonił. Zapowiadali po południu deszcze, więc trzeba było ruszać w kierunku Vipavy.
Jeszcze w Bledzie zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, żeby się zatankować. I co się okazało? A to, że Arek w tylnej oponie w ogóle powietrza nie ma.
Dziw jakiś :wielkieoczy: . Koło dopompować nie sztuka, ale chłopak oglądać tę oponę zaczął i znalazł. Gwoździk mały sobie siedział i jak się go wyciągnęło, powietrze uciekało tylko syk szedł.

Okiem Arcona

Już od wyjazdu z kempingu coś dziwnie mi się motocykl prowadził, bo prosto jechał niby normalnie, ale żeby skręcić, to trzeba się było mocno napracować ;) Mój błąd, że od razu nie zatrzymałem się i nie zszedłem z motocykla sprawdzić, co się dzieje :(
Dobrze, że do Bledu było blisko i jechaliśmy bocznymi drogami, a nie autostradą.

Okiem oleńki

W Słowenii akurat święto narodowe, wszystko pozamykane, na stacji zestawu do kołkowania niestety nie mieli. Na szczęście mieliśmy wykupione Asisstance w porządnej firmie Generali ( bo najtaniej :D ). Arek telefon wykonał, ubezpieczyciel za chwilę oddzwonił, wypytał o wszystkie szczegóły i kazał czekać. Nastawiliśmy się na to , że chwilę to potrwa i nawet sobie wyliczać zaczęliśmy ileż też ta pomoc będzie jechać i skąd: blisko Kranj, nieco dalej Lubljana... W kwadrans po telefonie z bocznej uliczki Bledu wyjechała pomoc drogowa, czym tak mnie zaskoczyła, że samej operacji naprawy nie zdążyłam uwiecznić, tak mnie szybkość reakcji zdumiała. Pięć minut i chłop uporał się z problemem :)). Można było ruszać dalej. Najpierw tą cudowną, malowniczą autostradą, a potem piękną, krętą drogą wśród gór.

Okiem Arcona

Sam bym se naprawił, jakbym miał jakiś zestaw naprawczy :D No ale ze względu na limity bagażowe, polisa Assistance zajmowała mniej miejsca w kufrze niż jakieś zestawy czy pompki ;) Swoją drogą, to mój pierwszy gwóźdź w oponie od jakichś 20 lat...
A z tą piękną, krętą drogą to było tak: miałem zanotowaną na mankiecie (bo moja kosmiczna kurtka ma taki przezroczysty mankiet do wkładania różnych ważnych karteczek, mała rzecz a cieszy ;) ) nazwę węzła na autostradzie, gdzie mamy zjechać na ekspresówkę w kierunku Vipavy. No i jak zobaczyłem tę nazwę, to zjechałem z autostrady... prosto do miasteczka o tej samej nazwie co węzeł :D Ale nie zraziłem się tym zbytnio, tylko spojrzałem na mapę i zdecydowałem, że pojedziemy pozostałe 12 km drogą wzdłuż autostrady. I w ten sposób, zupełnym przypadkiem, znaleźliśmy się na drodze tak krętej, tak fajnej, że jeszcze taką nie jechałem :D
Nie były to serpentyny, ale łuki, na których nie odważyłem się jechać szybciej niż 60 km/h w maksymalnym (jak dla mnie) pochyleniu. Jak dojechaliśmy na miejsce, miałem takiego banana na twarzy, że Ola stwierdziła, że to na pewno nie był przypadek i że zjechałem z tej autostrady specjalnie :D

Okiem oleńki

Kemp mieliśmy 2 km. od Vipavy w miejscowości Vrhpolje. Niewielki, czyściutki z przepięknym widokiem na góry i winnice usiane dookoła.
Gospodyni na dzień dobry przyniosła nam sok z winogron z lodem, pyszny i orzeźwiający, bardzo przydatny przy rozbijaniu namiotu ( mocno już ciepło było ).
Na obiad poszliśmy spacerkiem do Vipavy z przeciwdeszczami w plecaku, bo chmury wisiały nad górami. Vipava, jak i okoliczne miejscowości leży w dolinie słynącej z winnych terenów. Mnóstwo tam producentów wina i można je kupić praktycznie wszędzie. Dolina Vipavy ma zachwycającą scenerię - na południu zaczyna się kras, a na północy lesiste wzgórza, zaś pomiędzy stoki pełne winnic.
Znaleźliśmy uroczą knajpkę nad rzeczką, a obiad tym bardziej nam smakował, że widok z tarasu knajpki był naprawdę prześliczny. Stare, przepiękne drzewa chylące się nad rzeką, która spływała kaskadką w dół i kaczki. A w oddali widać było kamienny mostek. Bajka nie widok. Trochę szkoda, że w trakcie obiadu deszcz zaczął padać i samego miasteczka nie zdążyliśmy obejrzeć.
Za to trafiliśmy na rzeczkę o nazwie Bela, która wodą płynie tylko okresowo. W lecie koryto przypomina kamienistą ścieżkę :).
Wracaliśmy w strugach deszczu te 2 km. na kemp, niektórzy boso :D, bo okazało się że klapki wilgoci nie lubią , ale deszcz był ciepły, więc w sumie bardzo sobie tę rozrywkę chwaliłam :).
Za to po powrocie gospodarze poczęstowali nas bimberkiem własnego wyrobu, żebyśmy się rozgrzali i zasugerowali, żeby nasze rumaki pod dach schować, co też uczyniliśmy :)).
Słoweńcy to naprawdę przemiły, serdeczny naród :).
Padać dość szybko przestało, a że byliśmy w winnym regionie, nie wypadało miejscowego winka nie spróbować :D. Poszliśmy krętymi uliczkami do domu, gdzie winko sprzedawali i nawet można było je wcześniej spróbować. Chłopak nas po piwniczkach oprowadził, degustację przeprowadziliśmy i kupiliśmy flachę białego, doskonałego wytrawnego winka o nazwie Sauvignon Tomazic Josef. Pychota za 6 eurasów pite w byle jakich szklankach z duralexu.
Jutro w planach Predjamski Grad.

Okiem Arcona

Wizytówkę winnicy i filmik pokazujący urok doliny Vipavy można zobaczyć sobie tu: http://www.slovenia.info/?vinska_cesta=335


I kolejna porcja fotek :

https://plus.google.com/photos/10919320 ... 3753891793
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: dziadek zbyszek dodano: 10 lip 2013, 14:48

Arcon pisze:
dziadek zbyszek pisze:Oleńka pięknie pisze a Arkon to równoważy.


Wszystko jasne, czyli ja piszę brzydko? :rotfl:


Sam bym se naprawił, jakbym miał jakiś zestaw naprawczy :D

Chłopak nas po piwniczkach oprowadził, degustację przeprowadziliśmy i kupiliśmy flachę białego, doskonałego wytrawnego winka o nazwie Sauvignon Tomazic Josef. Pychota za 6 eurasów pite

Nie napisałem że piszesz brzydko, ale oceń proszę sam te dwa zdania i napisz które milsze :D
Im bardziej jesteś przekonany że masz niezawodne terenowe auto, tym dalej pójdziesz po traktor
Awatar użytkownika
dziadek zbyszek
Klubowicz
 
Posty: 2304
Rejestracja: 16 sty 2013, 17:01
Lokalizacja: Poznań powiat wieś
Motocykl: Soft 2 Szpetny
Tel. kom.: 698282838
Płeć: mężczyzna
Wiek: 72

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: Szubi dodano: 10 lip 2013, 14:54

dzięki za koniki :*
Największe szczęście w świecie, na końskim i motocyklowym siedzi grzbiecie . . .
Awatar użytkownika
Szubi
Klubowicz
 
Posty: 2788
Rejestracja: 08 sie 2011, 18:28
Lokalizacja: Oborniki
Motocykl: Fernando
Płeć: mężczyzna
Wiek: 51

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: dziadek zbyszek dodano: 11 lip 2013, 14:37

No dobrze, piszecie oboje pięknie. A że naprzemiennie to tak fajnie się czyta. Ale może już czas na następne teksty? Czekamy. Proszę. :brawa:
Im bardziej jesteś przekonany że masz niezawodne terenowe auto, tym dalej pójdziesz po traktor
Awatar użytkownika
dziadek zbyszek
Klubowicz
 
Posty: 2304
Rejestracja: 16 sty 2013, 17:01
Lokalizacja: Poznań powiat wieś
Motocykl: Soft 2 Szpetny
Tel. kom.: 698282838
Płeć: mężczyzna
Wiek: 72

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: oleńka dodano: 11 lip 2013, 15:06

Dzień 7 26-06-2013

Okiem oleńki

Tym razem rano nie obudziło nas słoneczko, ani nawet twarde podłoże, tylko " czarny " walący w dzwon kościelny. I to nie jednorazowo. :/.
Jak zaczął o 6 rano, tak dzwonił potem o 7.oo i o 8.oo. A że kościół tuż obok, to nawet korki w uszach nie pomagały.
A przecież, do diaska , to nie niedziela, tylko środa, normalny dzień tygodnia. Echo od dzwonu szło takie, że budziło kury, krowy, konie, ludzi i wszystko co żywe. A co już obudzone, hałas robi. Okoliczne traktorki wyjechały też w pole ;-)
Rekompensatą za tą przymusową pobudkę było ślicznie świecące słoneczko :).
W planach na dzień dzisiejszy był przede wszystkim Predjamski Grad. Przepiękną , krętą drogą dość szybko tam dojechaliśmy. Predjamski zamek wygląda jak z bajki. Jest jednym z najpiękniejszych zamków nie tylko w całej Słowenii, ale także w Europie. Wznosi się dumnie na poszarpanym wzgórzu, oddalonym o 10 km. od jaskiń w Postojnej. Właściciel tego zamku Erasmus Lueger , uważany w legendach za słoweńskiego Robin Hooda, w rzeczywistości był romantycznym, ale okrutnym rozbójnikiem, który był solą w oku nie tylko okolicznym elitom. W czasie oblężeń zamku, kpił sobie z przeciwników, którzy chcieli zmusić go do poddania głodem.
Nie mieli zielonego pojęcia o tajnym przejściu jaskiniami, ciągnącymi się aż do Vipavy, gdzie lokalny watażka zaopatrywał się w zapasy, by przeciwników obrzucać później wiśniami :D :rotfl: . Zginął jednak , zdradzony przez przekupionego sługę, od kuli w miejscu, gdzie każdy król chodzi piechotą.
Zamek jest przepiękny i każdego, kto znalazłby się w tych okolicach, zachęcam do jego zobaczenia i zwiedzenia.
Wygląda dokładnie tak, jak na fotografiach. Jakby w skale wykuty i faktycznie mury zamkowe ze skałą tworzą przepięknie połączona całość.
Podobno kiedyś takie zamki były częściej spotykane, ale ten jeden jedyny na całą Europę , w tak idealnym stanie się uchował.
Z okien zamku rozpościerają sie przepiękne widoki na dolinę. Idealna lokalizacja obronna. Zamek wtopiony w skałę, ktorą miał za plecami, a dookoła wszystko widać jak na dłoni :-)
I jeszcze te jaskinie..... Rzecz jasna, jaskinie też zwiedziliśmy, bo częściowo udostępnione są turystom. Zdjęć w jaskiniach robić nie można, żyją tak kolonie nietoperzy i byłoby to naruszeniem ich cyklu życiowego, gdyby budziły je lampy błyskowe, nie mówiąc już o bezpieczeństwie zwiedzających.
Nietoperze widzieliśmy, wisiały sobie u sklepienia jaskiń, a od czasu do czasu pojedyncze sztuki się przemieszczały w inne miejsca.
Pomału wracaliśmy na parking, na którym wygrzewały się prześliczne kocury :D
Wcześniej, w przewodniku wyczytaliśmy, że dość blisko, po drodze wręcz, jest miasteczko Stanjel, z którego roztacza się nieziemski widok na Słowenię i Włochy.
I chcieliśmy tam pojechać, tym bardziej, że mało kto o nim wie i pewność 100% mamy, że nikt z opisujących swoje wyprawy tam nie był, ale..... jak w Postojnej wyszliśmy ze sklepu, takie chmury zobaczyliśmy, że czym prędzej na kemp wróciliśmy. I ledwo przyjechaliśmy zaczęło popadywać.
Motongi do garażu, a my na obiad do lokalnej knajpki. Tam też została moja kurtka przeciwdeszczowa , zawieszona na oparciu krzesła, o której na śmierć zapomniałam, tym bardziej że jak wychodziliśmy deszcz zrobił sobie przerwę, a w wiosce szykowała się jakaś impreza.
Okazało się, że to na okoliczność odsłonięcia pomnika upamiętniającego uzyskanie niepodległości. Lokalne władze były, kapela dęta raźno przygrywała, jacyś rzymianie się plątali i znów nic człowiek zobaczyć nie mógł, bo deszcz zaczął lać. Cóż, trudno się mówi.
Jutro słoweński Adriatyk. Może tam pogoda nieco stabilniejsza będzie. I może "czarny" nie będzie walił codziennie bladym rankiem w dzwony , bo ciężko strzymać. I same inwektywy na usta się cisną ;-)

Przejechane ok. 80 km.

Okiem Arcona

Zamek faktycznie bardzo ładny i nietypowy, skoro nawet mnie się podobał ;) A deszczowe chmury rzeczywiście jakoś nas prześladowały, więc chociaż okolice były przepiękne, to po konsultacji z prognozami pogody postanowiliśmy przenieść się nad morze, żeby przynajmniej przestać moknąć w dzień i marznąć w nocy, ot co :)


I kolejne fotki :

https://plus.google.com/photos/10919320 ... 0249708481
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: oleńka dodano: 12 lip 2013, 14:43

Dzień 8 27-06-2013

Okiem oleńki

Oczywiście znów obudziły nas cholerne dzwony :/ . Słoneczko sobie świeciło, jak gdyby nic. Pogoda śliczna, ale zwijamy manele i jedziemy.
Najpierw kierunek Stanjel, potem Adriatyk. Droga prowadząca do Stanjela to winkle aż za piękne, jak dla mnie. Arek wniebowzięty :D.

Okiem Arcona

Nie, no bez przesady :) Droga musiała się wspiąć w pewnym miejscu ostro pod górę, to i pojawiło się kilka "agrafek".
Z pełnym obciążeniem, pod górę, ciasny zakręt o 180 stopni wyprofilowany jeszcze nie wiadomo czemu ku zewnętrznej - to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Ale redukcja do dwójki i jedziemy. Na swoim bandziorze jakoś tego mocno nie przeżyłem, ale Ola musiała się nieźle napocić ;)

Okiem oleńki

Wąziutkimi, krętymi dróżkami wijącymi się wśród gór i wioseczek dotarliśmy do małego, leniwego miasteczka. Turystów zero :D.
To wspaniałe małe miasteczko o pomarańczowych dachach w Krasie to prawdziwy skarb. Miejsce jedyne w swoim rodzaju.
Położone wśród obsadzonych winnicami wzgórz ma własny zamek i kościół, a zewsząd rozciąga się wspaniały widok na Słowenię i Włochy.
Posiada też przepiękny ogród zaprojektowany i zbudowany w 1920r. przez Enrico Ferrari, stąd też nazwa ogrodu: Ferrarijev vrt.
Widok z ogrodu zapierał dech w piersiach. Chyba nigdzie na świecie nie ma takiego miejsca, z tak cudownymi widokami :).
Tu dygresja ; Stanjela nie znajdziecie w polskiej wikipedii. Nie ma nigdzie słówka na temat tego niezwykłego miasteczka.
My dowiedzieliśmy się o nim z przewodnika National Geographic napisanego przez parę anglików, którzy odwiedzali Słowenię dosłownie dziesiątki razy :).

Okiem Arcona

Nie dość, że turystów zero, to i mieszkańców zero. Być może miało to związek z południową porą, ale miasto wyglądało jak wymarłe. Spotkaliśmy tylko trzech panów popijających piwko koło sklepu przy głównej drodze, ale za samymi murami miasta, o ile dobrze pamiętam, nie widzieliśmy ani jednej osoby. Było to dość niesamowite wrażenie - cudowna architektura, piękne ogrody, niezwykłej urody widoki - i w całym mieście tylko nas dwoje :)

Okiem oleńki

Uwieczniliśmy urokliwe krajobrazy i pojechaliśmy dalej, w kierunku na Koper, Piran i cięliśmy tą cudowną autostradą; wśród gór, tunelami zbudowanymi pod nimi. Do miejscowości adriatyckich całkiem blisko, a jakaż inna architektura. Jakby człowiek żywcem we Włoszech się znalazł.
I nie bez powodu, bo Wenecjanie, których miasto rozpiera się po drugiej stronie zatoki, pozostawili w Koprze, Izoli, a w szczególności w Piranie niezatarty ślad swojego panowania - architekturę miast. Słoweńskie wybrzeże pod tym względem , a także kuchni , przypomina pobliskie wybrzeże włoskie. Po wyjechaniu z ostatniego tunelu oczom naszym ukazał się kawałek Adriatyku w panoramie gór i Koperu na nich położonego.
Słonko, morze, ciepełko :)).

Okiem Arcona

Nie tak od razu, bo zamiast wracać do autostrady, wybrałem znowu boczną drogę prowadzącą przez góry do ekspresówki :)
No i znowu motocyklowa bajka - zakręty, zakrętasy, winkle. Serpentyna była tylko w jednym miejscu, za co oczywiście dostał mi się ochrzan, bo Oli akurat dokładnie tam złośliwie pojawiła się ciężarówka jadąca z góry :D Później kawałek ekspresówką, potem już autostrada w kierunku morza.No i zaczęły się nagle zmieniać widoki, z typowo górskich na takie trochę wyżynne, widać było że zjeżdżamy w dół, dookoła coraz szersze panoramy. Nagle zrobiło się zdecydowanie cieplej. I wtedy na horyzoncie pojawiło się morze :) Ten moment, kiedy jadąc drogą w kierunku wybrzeża pierwszy raz zobaczy się morze, ma w sobie coś magicznego. Po chwili Koper, Izola, porty, skończyła się autostrada i zaczął się ruch jak na drodze pod Koszalinem. I wtedy już wiedzieliśmy na pewno, że jesteśmy nad morzem :)

Okiem oleńki

Kemp znajdował się pod Portorożem ( czyli Portem Róż ) w miejscowości Strunjan. Kemp spory, ale ciaśniutko od domków ( były to przyczepy kempingowe zabudowane tak, że wyglądały jak domki letniskowe ). Znaleźliśmy miejscówkę, namiot rozbiliśmy i czym prędzej pod prysznic poszliśmy, bo zrobiło się wręcz upalnie.
Kemp był podzielony na teren z domkami i teren pola namiotowego, z tym że teren pola przypomninał wąskie tarasiki i nie można tam było postawić motocykli. Uprzejma pani z recepcji pokazała nam miejsca, gdzie możemy się rozbić w części dla domków. Miejsca mało, ale najlepsze wydawało nam się blisko wejścia, zasłonięte od nieruchliwej uliczki wysokimi krzakami, z restauracją po drugiej stronie , co wydawało się atutem :D. Jaki to atut okazało się później :D.
Póki co, zadowoleni z życia ( nie ma kościoła , nikt dzwonić nie będzie ) na piechotkę powędrowaliśmy do pobliskiego Portoroża na obiadek złożony z owoców morza. Droga praktycznie wyłącznie dla pieszych i kierowców 2oo, wiodła brzeżkiem miasteczka przez tunel , który został zbudowany w 1902r. jako kolejowy. Wrażenie na nas zrobił niesamowite i na pewno spodobałby się Mikiemu. W internecie wyczytaliśmy później, że kolej wąskotorowa jeździła tamtędy aż do 1935 roku.
Obrzeża Portoroza to wzgórza obsiane wielkimi, pięknymi domami, które same w sobie może i nie były jakieś architektonicznie cudowne, ale w połączeniu z roślinnością wyglądały przepięknie, robiły naprawdę wrażenie.

Okiem Arcona

Wspomniana kolej wąskotorowa z Triestu do Poreca, zwana Parenzaną, ze względu na mnogość zakrętów i podjazdów, jeździła dość powoli. Średnia prędkość wynosiła 25 km/h, a cała podróż wraz z przystankami trwała około 7 godzin. W najwolniejszych miejscach, pasażerowie mogli swobodnie wyjść z pociągu, zerwać owoc z drzewa w mijanym sadzie, lub załatwić potrzebę (w pociągu nie było toalet) i wrócić do wagonu. Zdarzało się, że na szczególnie stromych podjazdach lokomotywa nie miała dość sił, by pociągnąć wagony i pasażerowie musieli wysiadać z pociągu i go popychać. W innych miejscach dzieci smarowały tory figami, by później z krzaków obserwować, jak koła lokomotywy się ślizgają, a podróż kontynuowano dopiero po wyczyszczeniu szyn :)
Spacer tunelem ze Strunjanu do Portoroża to ok. 1,5 km. Niesieni głodem, pragnieniem i smakiem na rybkę, pokonaliśmy tę odległość w ekspresowym tempie :) Szybko znaleźliśmy restauracyjkę, otworzyliśmy kartę... i za diabła nie mogliśmy się zdecydować, tym bardziej, że większość nazw ryb kompletnie nic nam nie mówiło ;) W związku z czym, zamówiliśmy talerz dla dwojga z różnymi rodzajami ryb i innych owoców morza. Wybór okazał się być strzałem w dziesiątkę, nigdy wcześniej nie smakowały mi tak rybki nad morzem :D

Okiem oleńki

Rybeczki przepyszne, pożerane przez nas w całości okazały się niebem w gębie. No i piwko do tego obowiązkowe - Lasko zimne i pyszne:)).
A dookoła widoki na palmy, strzeliste cyprysy, rozłożyste pinie i przepiękny lazurowy Adriatyk :). Żyć nie umierać.

Trasa ok. 100km.


Fotki z tego dnia :

https://plus.google.com/photos/10919320 ... 0598073729
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: oleńka dodano: 13 lip 2013, 16:53

Dzień 9 28-06-2013

Okiem oleńki

A teraz obsmaruję Włochów :D. To znaczy nie obsmaruję, tylko samą prawdę powiem.
Nigdy nie miałam zdania na temat Włochów, bo osobiście się z nimi nie zetknęłam, jedynie z nielicznych filmów wiedziałam, że to okropnie krzykliwy naród.
Nad słoweńsko-chorwacki Adriatyk jeździ ich cała masa, z tej prostej przyczyny, że u nich jest dużo drożej. Narazili się nam na kempingu w Strunjanie.
Knajpa przez dzień i wczesny wieczór nie przeszkadzała nam w żadnej mierze, ale w nocy….
Gwar i hałas, jak na Marszałkowskiej w południe, prawie że wrzaski. I jakoś Słoweńców za bardzo słychać nie było, a jedynie Włochów. Darli się jakby ich ktoś żywcem ze skóry obdzierał i gdzieś mieli to, że ludzie na kempingu próbują spać. Na nic się korki w uszach zdały. Poza tym twierdzę, że to okropne brudasy, co ujawniło się od pierwszego kopa w łazienkach. Walające się po ziemi zużyte ręczniki papierowe, zwoje papieru toaletowego ( nie zużytego ale pizgniętego byle gdzie, zamiast trafić do śmietniczki, która stała sobie prawie pusta ), sedesy brudne od pozostałości, bo po co po sobie sprzątać, skoro ktoś to robi. Kibel był czysty zaraz po sprzątnięciu, a już w kwadrans później sprawiał wrażenie, jakby tornado przeszło. I to w damskiej toalecie. Aż strach pomyśleć, co działo się w męskiej.
Dotychczas na każdym kempingu, na którym nocowaliśmy, było cicho, czyściutko, śmieci elegancko posegregowane leżały w śmietnikach, pachniało odświeżaczami, a z sedesów można było jeść. Ale tam nie było ani jednego kampera ze słonecznej Italii.
Tym sposobem Włosi na kempingu przyczynili się do niezłomnej decyzji, że do Włoch nie pojadę za skarby świata.

Okiem Arcona

Potwierdzam, straszne brudasy. O męskich toaletach na wszelki wypadek nie będę opowiadać.

Okiem oleńki

Chcieliśmy tego dnia zwiedzić Piran, a że to bliziutko, ok. 3 km, więc nie zawracaliśmy sobie głowy odpalaniem motocykli, tym bardziej, że turyści pojazdami mechanicznymi do Piranu wjechać nie mogą. Brzegiem morza byłoby bliżej, ale brzeg to kamloty okrutne, na których nogi można było połamać. Więc poszliśmy znajomym tunelem do Portoroża i dalej do Piranu, i wszystko było by fajnie, gdyby nie trzeba było zasuwać pod ostrą górkę, bo potem w dół już luzik.

Okiem Arcona

Z plaży koło naszego kempingu było widać wieżę kościoła w Piranie, ale drogi wzdłuż brzegu nie ma, tylko kamieniste nabrzeże. Przejść od biedy by się dało, ale byłoby to skakanie z kamienia na kamień, jak na gołoborzu w Górach Świętokrzyskich ;)

Okiem oleńki

Po drodze palmy, strzeliste cyprysy, pinie, przepięknie kwitnące oleandry. Na szczęście gorąco nie było, więc spacerek był nawet przyjemny :-). Przechodząc przez Portoroż widać titowskie hotele, ohydne bryły szpecące to miasteczko. Portoroż bardzo stara się zmienić swój wygląd, ale z tymi starymi hotelami niewiele można zrobić, oprócz odnowienia. Chciałam nawet fotkę jednemu z nich zrobić, ale był pomalowany na tak wściekłą czerwień, że tyłem się do niego odwracałam. Reszta domków w ładnych pastelowych kolorach oranżu z pomarańczowymi dachami. Ogrody przy domach zrobione systemem tarasowym, bo tam mocno spadziście. Piran wyglądał o niebo lepiej, choć styl architektury odbiega od reszty Słowenii. Gołym okiem widać wpływy weneckie i włoskie. Nie jest to mój ulubiony styl, ale trzeba przyznać, że ma swój urok :). O historii Piranu nie będę pisać, bo miasto jest znane i każdy może sobie poczytać w necie, jeśli ma taka ochotę ;-)
Zatopiliśmy się w tych wąziutkich uliczkach, rodem przypominające te z filmów Felliniego i mieliśmy wrażenie, że za chwileczkę Sophia Loren z któregoś okna się wychyli ;-).

Okiem Arcona

Mnie się raczej wydawało, że Sophia wyjdzie zza rogu w jednej ze swoich rozkloszowanych sukienek, stukając obcasami po bruku, i krzyknie „Marceeeeeeellooooo!” :D

Okiem oleńki

Uliczki są tak wąziutkie, że śmieci są popakowane w workach, stoją przytulone do budynków w oczekiwaniu na ich zabranie. A zabiera je chłop jeżdżący motocyklem z przyczepką przypominającą wózki do rozwożenia mleka popularne u nas w latach 70-tych XX w. :D
Nie ma miejsca na żadne śmietniki. Niestety niektóre zabytki Piranu są w opłakanym stanie, ponieważ właściciele rzadko mogą sobie pozwolić na renowacje zgodną z rygorystycznymi zasadami ochrony zabytków. Jednak to właśnie zaniedbanie nadaje swoistego uroku temu miastu. Wpływy włoskie odzwierciedlają się nie tylko w tych wąskich uliczkach, ale i praniu wywieszonym za oknami z drewnianymi okiennicami i we wszędobylskich skuterach. Jedni jeżdżą w kaskach, inni bez. Widzieliśmy listonosza, który jechał skuterkiem bez kasku, w jednej ręce trzymał przy uchu telefon, a w drugiej kierownicę :D. Obejrzeliśmy główny, pokazowy plac Piranu, nazwany imieniem kompozytora tutaj urodzonego - Tartinjev Trg z najpiękniejszymi i najbardziej wyszukanymi budowlami sięgającymi czasów Republiki Weneckiej. Potem poszliśmy w kierunku wieżyczki, stanowiącej punkt widokowy. Miasteczko położone jest malowniczo na własnym półwyspie, z trzech stron otoczonym przez morze. Z tej wieżyczki rozpościera się przepiękny widok na Piran i zatokę Wenecką, widać bardzo dobrze Chorwację, Triest i, przy dobrej widoczności, włoskie Alpy. Z tej perspektywy dopiero widać, jak wąskie i kręte są uliczki tego średniowiecznego miasteczka.
Potem poszliśmy na najdalej wysunięty cypelek w Słowenii. Jest tam kościółek, który równocześnie służy jako latarnia morska. Adriatyk ma przepiękny, lazurowy kolor, a brzeg usiany wielkimi kamieniami nadaje temu miejscu niezwykły urok.
Dość wcześnie jeszcze było, za wcześnie na obiad, ale na lody w sam raz. I po raz pierwszy w życiu przytrafiło się nam tak, że zdjęcie deseru z menu idealnie odpowiadało rzeczywistości.
Żebym tak truskawek nie lubiła, w życiu bym takiej porcji nie wrąbała :D. Ale namiętność jest silniejsza od wszystkiego, nawet łyżeczkę oblizałam :rotfl:
Piran pełen jest restauracji, restauracyjek, kawiarenek i kafejek, a wszyscy kelnerzy jako żywo przypominają Włochów. I żegnają się z klientami we wszystkich możliwych językach, nawet po polsku :).
Wracaliśmy już autobusem, bo leźć pod górę nam się nie chciało po tak sycącym deserze.
Z kempu poszliśmy na plażę. Arek tyłek zamoczył i nawet popływał w tej słonej zupie, ja natomiast kostiumu nie wzięłam, a po sklepach były owszem, ale rozmiarowo nie za bardzo. Jak dół dobry, to miseczka na ćwierć cycka, a jak miseczka dobra, to dół na trzy moje tyłki.
I tym sposobem nie wykąpałam się w Adriatyku wcale, nogi tylko zamoczyłam i słone palce oblizałam ( zupę można było na mnie śmiało ugotować :D ).

Okiem Arcona

Musiałem się wykąpać (być nad Adriatykiem i nie popływać?), niestety jak na moje standardy, to woda była zimna, ok. 20 stopni. To jednak dopiero początek lata.
Natomiast ciekawostką jest, że tuż koło naszego kempingu znajdowały się „pola solne”. Jest to miejsce przy brzegu Adriatyku, gdzie słona woda na dużym, płytkim obszarze odparowuje i umożliwia pozyskiwanie soli morskiej. Podobno nie jest to prowadzone już na taką skalę jak kiedyś, ze względu na inne, tańsze technologie, ale nadal w ograniczonej ilości ta sól jest produkowana i jest cholernie droga :)

Okiem oleńki

Na obiadek poszliśmy do kempowej restauracji, gdzie zamówiliśmy przepyszne rybki, zwane „girice”. Było to niebo w gębie do tego stopnia, że człowiek zeżarłby tyle, ile by mu dali; pękałby w szwach, a jadłby dalej; gorsze od słonecznika :D.
Tam też dowiedzieliśmy się, że właśnie tego dnia na kempingu robią małą imprezę z okazji oficjalnego otwarcia sezonu turystycznego. Wszystkich gości serdecznie zapraszali.
Mieliśmy złe przeczucia i z tego powodu przestawiliśmy namiot nieco dalej, żeby uniknąć hałasu, ale postanowiliśmy wpaść i zobaczyć, co też tam się będzie działo.

Okiem Arcona

Z tym przestawianiem namiotu o jakieś 100 metrów była niezła akcja :) Chodziło o to, żeby zrobić to w miarę szybko, bez pakowania i rozpakowywania wszystkich gratów. I tak, wszystkie nasze ciuchy itp. wrzuciłem na materac, przykryłem śpiworem i zanieśliśmy sam materac na nową lokalizację. Ludzie musieli mieć niezły ubaw patrząc, jak targamy łóżko przez środek kempingu :D W drugiej kolejności odpiąłem namiot od podłoża i przenieśliśmy go w całości, rozłożony, razem z resztą gratów w środku. Potem przybicie namiotu, wsadzenie materaca do środka i zgrubne uporządkowanie rzeczy wewnątrz. Z całą operacją zmieściliśmy się w 30 minutach ;)

Okiem oleńki

Ściągnęli kapelę 2 osobową. Kapela podwórkowa taka, że u babci na wsi, na zabawie lepiej grają, a muza: italo disco lat 70-tych pomieszana z przytupami w stylu tyrolskim. Solista jako żywo przypominał wyglądem Skopiego :D. Do tego serwowano piwko i liczne przekąski, rzecz jasna , nie za darmo.
Tam też poznaliśmy motocyklistę z Hamburga. Okazało się, że chłopak spędza tu kilka dni, żeby się słonkiem nacieszyć, bo w Niemczech też pogoda do czterech liter nie podobna. Wśród biesiadników było mnóstwo Włochów, co wzbudziło nasz niepokój. Ano, zobaczymy co to będzie w nocy.
Jutro kierunek Chorwacja.
Kilometrów O, chyba że w nogach :D.

A tu kolejne fotki oraz filmik z kapelą ( na końcu ) :

https://plus.google.com/photos/10919320 ... 2551587585
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: LadyDragon dodano: 13 lip 2013, 23:54

Coraz ciekawiej...swoją drogą widział ktoś ostatnio na żywo Skopiego ? Może dorabia grając na kempie w Słowenii ;-) :rotfl:
Awatar użytkownika
LadyDragon
Klubowicz
 
Posty: 1478
Rejestracja: 15 sie 2011, 23:43
Lokalizacja: Głogów, dolnośląskie :)
Motocykl: plecaczek
Tel. kom.: 500721926
Płeć: kobieta
Wiek: 54

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: oleńka dodano: 14 lip 2013, 14:23

Dzień 10 29-06-2013

Okiem oleńki

No dali nam do wiwatu w nocy :/. Ludzi tam przyszło mnóstwo, im później, tym więcej ich było. Nie pomogło przeniesienie namiotu, nie pomogły korki w uszach, włoskie japy mają moc przerażającą, przebijającą się przez wszystko. W nocy darli się tak, że o spaniu mowy nie było, przynajmniej przeze mnie i tak do bladego świtu. A o świcie dwie rozchichotane panienki komentowały imprezę nie bacząc, że słychać je nawet w Piranie. Gdyby nie mocne postanowienie, że może jednak uda mi się oko przymknąć, wyszłabym z namiotu i za kudły wywlokła, a potem wysłała w Pireneje.
Dlatego dość wcześnie ( Arek nawet śniadania nie zjadł, ale ja kawę musiałam wypić, bo padłabym trupem po godzinie ) ruszyliśmy w kierunku Chorwacji.
Droga na Rijekę całkiem przyzwoita i mimo zmęczenia, jechało się w miarę dobrze, choć dość chłodno było ( ok. 19 stopni ). Ale może to i lepiej, bo ciepło mogłoby nas nieco uśpić.
Na dzień dobry, zaraz za granicą ze Słowenią, na stacji paliw okazało się, że kibel płatny, a kolejka jak w dobie błędów i wypaczeń, za mięsem. Więc już nam się nie spodobało. Jak Słowenia długa i szeroka, kible były za free, a w nich mydełko, papierowe ręczniki, elegancki papier toaletowy. Ganc pomada czy to na kempach, czy stacjach benzynowych. I jeszcze Ci Włosi tabunami jadący nad chorwacki Adriatyk, no zobaczymy, jak to dalej będzie.
Za Rijeką wyjechaliśmy na tę osławioną magistralę adriatycką. Po kilku kilometrach okazało się, że gdyby nie Adriatyk można by śmiało krajobraz porównać do afgańskiego. Pustynia kamienna, góry z kamlotów gdzieniegdzie porośnięte skarłowaciałą namiastką krzaczków, a do tego piździło niemiłosiernie ze wszystkich stron naraz. Myślałam, że wietrzysko jest chwilowe, ale niestety okazało się nad wyraz trwałe. Do tego droga była kręta niemożliwie, ani kawałka prostej, żeby nieco odpocząć od zmagania się z wiatrem na tych zawijasach. Na okoliczności przyrody kompletnie nie zwracałam uwagi, bo mi się zwyczajnie nie podobała w tamtym momencie wcale.
Teraz wiem, że na moje nastawienie ogromny wpływ miała ta nieprzespana noc i zarwana poprzednia, do „pełni szczęścia” przyczynił się też silny wiatr. Nie potrafiłam docenić odmienności i uroku tego wybrzeża.
Z każdym przejechanym kilometrem rosła we mnie furia. Jechałam zła, nadęta i niezadowolona. Na usta cisnęły mi się nieparlamentarne słowa, a dusza warczała jak wściekła. Nie pamiętam, czy to było przed, czy kawałek za Senj, kiedy zrobiliśmy postój.
Pierwotnie w tych okolicach mieliśmy znaleźć nocleg, ale taka zła byłam i zniechęcona, tak bardzo nie podobały mi się widoki, że uparłam się jechać dalej. Byle pozbyć się tego paskudnego, księżycowego krajobrazu. Arek twierdził, że swój urok ma, a ja z grzeczności i bez przekonania kiwałam głową, że owszem, ale wolę jak jest bardziej zielono.
Kręta magistrala zaopatrzona jest w liczne znaki ograniczenia prędkości. Nie ma ich odwołania, za to są następne ograniczenia i człowiek nie wiedział, czego się spodziewać za każdym zakrętem. Do tego często się zdarzało, że znaki nijak się miały do warunków na drodze. Do mojego cudownego nastroju przyczyniły się też roboty drogowe. Otóż na jednym zakręcie było ograniczenie do 30 km/h. Żadna nowość, ale widoczne tumany kurzu wzbudziły mój niepokój. Znaku, że roboty są, nie było wcale i gdyby nie ten kurz nawet bym się nie domyśliła niespodzianki w postaci zerwanego do szutru asfaltu. Co w tamtym momencie wycisnęło mi się na usta, nie powiem, ale każdy łatwo może się domyślić ;-). Nie lubię jeździć szutrem, czy po piachu. Ani ja, ani moja Hania. Taka fanaberia – wolno mi :D . Szuter na prostej drodze jeszcze jakoś bym przeżyła, ale ta droga to same zakręty i zawijasy, także liczne agrafki. O matko moja, po kiego grzyba my do tej Chorwacji przyjechaliśmy !!! :wrr:
Powiem szczerze, że po tej magistrali traumę miałam przez następne kilka dni i na samą myśl, że będę musiała jechać serpentynami i ostrymi zakrętami, robiło mi się słabo, skóra cierpła i rodził się we mnie sprzeciw nie do przezwyciężenia, marzyła mi się autostrada prościutka jak strzała, albo chociaż prosta jednopasmówka.
Trauma po kilku dniach zaczęła mijać, na co zwróciłam uwagę dopiero, kiedy wracaliśmy do kraju autostradą, najpierw chorwacką, potem słoweńską, austriacką, a we mnie zaczęła kiełkować, ku mojemu zdumieniu, tęsknota za …. zakrętami :D.
Na razie jechaliśmy dalej, na Zadar. Wietrzysko uparcie wiało z różnych stron, człowiek jechał sztywny i napięty jak struna. Umęczyła mnie ta podróż okrutnie, do tego stopnia, że w Zadarze poprosiłam, żeby stanąć na stacji, bo spadnę z motocykla. Chyba widać było gołym okiem moje zmęczenie, bo Arek patrzył z niepokojem i pytał czy dam radę jeszcze kawałek przejechać. Kawałek, bo nocleg mieliśmy w planach w Bibinje, tuż za miastem.
Radę dałam, choć na ostatnich nogach do tego Bibinje dotarłam.
Arek stwierdził, że dość ma rozkładania namiotu i pojechał szukać kwatery zostawiając mnie pod sklepem. Tym bardziej, że w Chorwacji noclegi na kempingach są sporo droższe niż w Słowenii. Za nas dwoje wychodziło od 25 do 28 euro za dobę. Mógł spokojnie zostać, bo w 5 minut po jego odjeździe dwie osoby pytały, czy szukam pokoju :D. Ale któż to mógł wiedzieć?
W każdym razie kwaterę znalazł, nawet dość blisko. Pokój w piętrowej willi, z oddzielnym wejściem, z balkonem i niewielką kuchenką. Na pobliski kościół nie zwróciłam uwagi wcale. Utargował nieco z ceny i za dwie doby zapłaciliśmy 65 euro, a z racji tego, że kuchenka działała, wyszło taniej niż na Kempie, bo zaoszczędziliśmy na obiadach :).
Zaparkowaliśmy motocykle, manele zanieśliśmy do pokoju i moja furia nieco sklęsła.
Przebrałam się w letnie ciuchy, papierosa zapaliłam i odżyłam, czego dowodem był fakt, że zaraz potem z własnej woli poleciałam do sklepu zrobić zakupy :D. Pieczywo, paszteciki, salami, żółty serek, pomidorki, napoje, piwko- było w koszyku i zaczęłam się rozglądać za zupkami typu „chińskie”. A chała. Nie ma takiego wynalazku w Chorwacji. Nie ma? To może chociaż zupki w puszkach, w Słowenii były przeróżne. Nie mieli. Mieli jedynie rosołki z Knorra do gotowania. Trudno, niech będzie, co jest, dopchamy się burkiem, którego koniecznie chciałam spróbować.
Poszliśmy zwiedzić Bibinje. No i porównanie Słowenii z Chorwacją wychodzi zdecydowanie na plus tej pierwszej. Czyściej, żadnych śmieci walających się na ulicach, trawniczki zadbane, domki też, bez względu czy nowe, czy stare; żadnych rupieci na podwórkach, krajobrazy przepiękne, zieloniutko. Chorwacja na terenach nadmorskich kamienista, zaniedbana, domy od frontu ładne, pomalowane, a od podwórka sterty połamanych desek, pryzmy rozwalonego piachu, cegieł, śmieci i syf. Parę fotek tej mieściny porobiłam od zaplecza i od frontu, a i tak nie wybierałam tych najbardziej zaniedbanych. Zdecydowanie, póki co, kraj rozczarowuje. A cenowo niestety drożej niż w Słowenii; zarówno noclegi, jak i żarcie w knajpach i sklepach, nie wspominając o paliwie.
Turyści byli, ale tłok nie doskwierał, sezon dopiero się zaczynał. Sporo Polaków; rozdartych brudasów Włochów na szczęście nie zauważyliśmy :). Doszliśmy do centrum miasteczka i wreszcie coś ładnego. Widok na lazurową zatokę, urocze palmy i całkiem czysto. Kupiliśmy w piekarni burek, niestety nie z mięsem, bo zabrakło, tylko z serem i jabłkami. Ciekawe, jak to będzie smakować? Wróciliśmy na kwaterę, zrobiliśmy sobie rosołek i zjedliśmy burek, niekoniecznie w tej kolejności ;-). Potem na balkonie rozkoszowaliśmy się zimnym piwkiem.
Jutro Trogir. Zadaru zwiedzać nie mamy zamiaru. Przejeżdżaliśmy i nie spodobał nam się wcale. Jest po prostu brzydki.

Zrobione ok. 320km, a osobiście czuję się, jakbym przejechała z 1000.

Okiem Arcona

Cóż mogę dodać od siebie :D Spanie w nocy faktycznie było słabe, obudziłem się tak wk**wiony i zmęczony, że chciałem odpuścić sobie tę całą Chorwację i pojechać gdzieś na słoweńskie zadupie, gdzie będę się mógł porządnie wyspać. Do tego słońce prażące niemiłosiernie już o 9 rano nie poprawiało mojego nastroju, a perspektywa jazdy w spodniach i kurtce motocyklowej przerażała. Ale szybka narada nad mapą w zacienionym miejscu i zdecydowaliśmy, że jednak Chorwacja, że dojedziemy do Senj i zobaczymy – czy dalej, czy od razu w głąb kraju na Plitvice, czy dalej na Zadar. Spakowaliśmy się, miła pani w recepcji pytała, dlaczego nie chcemy zostać dłużej, zrobiłem krzywą minę i pojechaliśmy.
Od razu za Izolą wpakowaliśmy się w korek, co dopełniło goryczy. Bałem się, że to korek aż do Koperu, ale to tylko na szczęście 500 m dalej jakiś gość „rozkraczył się” swoim autem na poboczu i skutecznie utrudnił ruch na wąskiej w tym miejscu jednopasmówce. Ale co krwi nam napsuł i co się naklęliśmy pod kaskami, to nasze ;)
Dalej droga bez przygód, na granicy z Chorwacją kolejka (już zapomniałem, co to znaczy stać w kolejce do granicy), wepchnęliśmy się troszkę bokiem, patrzę – gość po słoweńskiej stronie stoi i macha „jechać, jechać”. No to podjeżdżamy – a ten się gapi na mnie i nie macha. I tak stoimy i przyglądamy się na siebie, ja w kasku, on w czapce. No dobra. Powoli rozpiąłem kurtkę i wyciągam zza pazuchy paszporty. Aaaa, więc to o to chodziło :) Ledwo zobaczył paszporty, to nawet nie chciał ich oglądać, tylko standardowe „jechać, jechać”. Do dupy z taką kontrolą :D
Za przejściem kilka kilometrów dojazdówki i wjazd na autostradę. I od razu bramka – i znowu kolejka. Ja wściekły, głodny, głowa mnie boli, po warszawsku wpycham się bokiem bez kolejki. Gość do mnie „5 kun”, to podaję mu 100, które osobiście kupiłem w kantorze. Ten kręci głową, że drobniej. Ja kręcę głową, że nie mam. To on, że 1 euro. No, to akurat powinienem mieć. Wyciągam portfel, szukam drobnych, drobne się rozsypują po ziemi, ja pierniczę, kiepsko zaczyna się ta wizyta na chorwackiej ziemi. Za mną kolejka, ludzie spode łba na mnie łypią, bo się wepchnąłem a teraz utrudniam, ja próbuję pozbierać drobniaki bez schodzenia z motocykla, żeby było szybciej, cud że się nie przewróciłem. W końcu się udało. Witaj, Chorwacjo :)
Poruszanie się po Chorwacji bez mapy i nawigacji, jeśli chce się uniknąć autostrad, nie jest łatwe. Drogi boczne co prawda mają swoje numery, ale tych numerów nie uświadczysz na drogowskazach. Żeby było zabawniej, jeśli jesteś w pobliżu autostrady, to wszystkie drogowskazy na główne miasta będą cię kierowały właśnie na nią, zaś drogowskazy na boczne drogi będą kierowały tylko na najbliższe wiochy. Dlatego przed wyjazdem, kluczowe skrzyżowania obejrzałem sobie w Google Street View i spisałem sobie nazwy miast, na jakie mamy się kierować. Za Rijeką miałem możliwość pierwszy raz to wypróbować i pomysł zadziałał znakomicie. Bez błądzenia zjechaliśmy w odpowiednim miejscu z autostrady, jeszcze mały korek do świateł i po paru minutach wjechaliśmy na sławetną Jadrankę.
Niezależnie od tego, co pisze wyżej Ola, to Jadranska Magistrala jest punktem obowiązkowym dla każdego motocyklisty w Chorwacji. Od kiedy oddano do ruchu autostradę A1 na południe, większość ruchu turystycznego oraz cały ciężarowy przeniosły się właśnie tam. Być może, w środku sezonu jest na Jadrance ciasno – ale my nie musieliśmy narzekać na ruch. Było lepiej, niż sobie wyobrażałem. Z lewej strony góry, z prawej morze. Góry wielkie i skaliste, jak z kosmosu. Adriatyk lazurowy, pełen statków, jachtów, zatoczek, a od pewnego miejsca pokryty przybrzeżnymi wyspami. I pomiędzy tymi dwoma cudami przyrody droga - kręta, omijająca każdą zatoczkę, za każdym zakrętem odkrywająca nowe widoki. Góry robiły niesamowite wrażenie, spotęgowane jeszcze nagle pochmurzonym niebem i silnym wiatrem. Gdy zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby odpocząć, mieliśmy jednoznaczne skojarzenia: tak musi wyglądać Afganistan :D
Nawierzchnia Jadranki jest w większości dobra – za wyjątkiem fragmentu bez nawierzchni :P oraz fragmentu sfrezowanego, ale to na odcinku między Rijeką a Senjem, bo dalej i nawierzchnia była lepsza, i pogoda się poprawiła, a wyspa Pag oświetlona słońcem wyglądała wprost kosmicznie :)
Jednak kiepska noc i mnie dała w kość, poza tym ciągła walka z wiatrem i niepewność tego, co czeka za każdym kolejnym zakrętem męczyły i trochę psuły przyjemność z jazdy. Przed Zadarem czułem się już mocno zmęczony pomimo tego, że od Rijeki przejechaliśmy tylko ok. 200 km. Gdy wreszcie rozlokowaliśmy się na kwaterze w Bibinje, czułem ból wszystkich mięśni świadczący o napięciu, z jakim prowadziłem motocykl. Zupa Knorra i piwo postawiły mnie na nogi, ale spać poszliśmy jak niemowlaki, rozkoszując się wygodą prawdziwego łóżka.


A tu fotki :
https://plus.google.com/photos/10919320 ... 9214969729
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: Luca dodano: 15 lip 2013, 09:36

Co tak mało zdjęć? Nie chciało się pewnie, po tej nieprzespanej nocy. Co do Włochów to mam szefa Włocha i jest 100% Włochem w pełni tego słowa znaczeniu :D
Awatar użytkownika
Luca
Klubowicz
 
Posty: 5105
Rejestracja: 25 mar 2008, 09:30
Lokalizacja: KIELCE okolice
Motocykl: Jinlun250*XVS*GL1500*HD
Płeć: mężczyzna

PoprzedniaNastępna

Wróć do Podróże

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości

cron