Dzień 10 29-06-2013Okiem oleńkiNo dali nam do wiwatu w nocy

. Ludzi tam przyszło mnóstwo, im później, tym więcej ich było. Nie pomogło przeniesienie namiotu, nie pomogły korki w uszach, włoskie japy mają moc przerażającą, przebijającą się przez wszystko. W nocy darli się tak, że o spaniu mowy nie było, przynajmniej przeze mnie i tak do bladego świtu. A o świcie dwie rozchichotane panienki komentowały imprezę nie bacząc, że słychać je nawet w Piranie. Gdyby nie mocne postanowienie, że może jednak uda mi się oko przymknąć, wyszłabym z namiotu i za kudły wywlokła, a potem wysłała w Pireneje.
Dlatego dość wcześnie ( Arek nawet śniadania nie zjadł, ale ja kawę musiałam wypić, bo padłabym trupem po godzinie ) ruszyliśmy w kierunku Chorwacji.
Droga na Rijekę całkiem przyzwoita i mimo zmęczenia, jechało się w miarę dobrze, choć dość chłodno było ( ok. 19 stopni ). Ale może to i lepiej, bo ciepło mogłoby nas nieco uśpić.
Na dzień dobry, zaraz za granicą ze Słowenią, na stacji paliw okazało się, że kibel płatny, a kolejka jak w dobie błędów i wypaczeń, za mięsem. Więc już nam się nie spodobało. Jak Słowenia długa i szeroka, kible były za free, a w nich mydełko, papierowe ręczniki, elegancki papier toaletowy. Ganc pomada czy to na kempach, czy stacjach benzynowych. I jeszcze Ci Włosi tabunami jadący nad chorwacki Adriatyk, no zobaczymy, jak to dalej będzie.
Za Rijeką wyjechaliśmy na tę osławioną magistralę adriatycką. Po kilku kilometrach okazało się, że gdyby nie Adriatyk można by śmiało krajobraz porównać do afgańskiego. Pustynia kamienna, góry z kamlotów gdzieniegdzie porośnięte skarłowaciałą namiastką krzaczków, a do tego piździło niemiłosiernie ze wszystkich stron naraz. Myślałam, że wietrzysko jest chwilowe, ale niestety okazało się nad wyraz trwałe. Do tego droga była kręta niemożliwie, ani kawałka prostej, żeby nieco odpocząć od zmagania się z wiatrem na tych zawijasach. Na okoliczności przyrody kompletnie nie zwracałam uwagi, bo mi się zwyczajnie nie podobała w tamtym momencie wcale.
Teraz wiem, że na moje nastawienie ogromny wpływ miała ta nieprzespana noc i zarwana poprzednia, do „pełni szczęścia” przyczynił się też silny wiatr. Nie potrafiłam docenić odmienności i uroku tego wybrzeża.
Z każdym przejechanym kilometrem rosła we mnie furia. Jechałam zła, nadęta i niezadowolona. Na usta cisnęły mi się nieparlamentarne słowa, a dusza warczała jak wściekła. Nie pamiętam, czy to było przed, czy kawałek za Senj, kiedy zrobiliśmy postój.
Pierwotnie w tych okolicach mieliśmy znaleźć nocleg, ale taka zła byłam i zniechęcona, tak bardzo nie podobały mi się widoki, że uparłam się jechać dalej. Byle pozbyć się tego paskudnego, księżycowego krajobrazu. Arek twierdził, że swój urok ma, a ja z grzeczności i bez przekonania kiwałam głową, że owszem, ale wolę jak jest bardziej zielono.
Kręta magistrala zaopatrzona jest w liczne znaki ograniczenia prędkości. Nie ma ich odwołania, za to są następne ograniczenia i człowiek nie wiedział, czego się spodziewać za każdym zakrętem. Do tego często się zdarzało, że znaki nijak się miały do warunków na drodze. Do mojego cudownego nastroju przyczyniły się też roboty drogowe. Otóż na jednym zakręcie było ograniczenie do 30 km/h. Żadna nowość, ale widoczne tumany kurzu wzbudziły mój niepokój. Znaku, że roboty są, nie było wcale i gdyby nie ten kurz nawet bym się nie domyśliła niespodzianki w postaci zerwanego do szutru asfaltu. Co w tamtym momencie wycisnęło mi się na usta, nie powiem, ale każdy łatwo może się domyślić

. Nie lubię jeździć szutrem, czy po piachu. Ani ja, ani moja Hania. Taka fanaberia – wolno mi

. Szuter na prostej drodze jeszcze jakoś bym przeżyła, ale ta droga to same zakręty i zawijasy, także liczne agrafki. O matko moja, po kiego grzyba my do tej Chorwacji przyjechaliśmy !!!
Powiem szczerze, że po tej magistrali traumę miałam przez następne kilka dni i na samą myśl, że będę musiała jechać serpentynami i ostrymi zakrętami, robiło mi się słabo, skóra cierpła i rodził się we mnie sprzeciw nie do przezwyciężenia, marzyła mi się autostrada prościutka jak strzała, albo chociaż prosta jednopasmówka.
Trauma po kilku dniach zaczęła mijać, na co zwróciłam uwagę dopiero, kiedy wracaliśmy do kraju autostradą, najpierw chorwacką, potem słoweńską, austriacką, a we mnie zaczęła kiełkować, ku mojemu zdumieniu, tęsknota za …. zakrętami

.
Na razie jechaliśmy dalej, na Zadar. Wietrzysko uparcie wiało z różnych stron, człowiek jechał sztywny i napięty jak struna. Umęczyła mnie ta podróż okrutnie, do tego stopnia, że w Zadarze poprosiłam, żeby stanąć na stacji, bo spadnę z motocykla. Chyba widać było gołym okiem moje zmęczenie, bo Arek patrzył z niepokojem i pytał czy dam radę jeszcze kawałek przejechać. Kawałek, bo nocleg mieliśmy w planach w Bibinje, tuż za miastem.
Radę dałam, choć na ostatnich nogach do tego Bibinje dotarłam.
Arek stwierdził, że dość ma rozkładania namiotu i pojechał szukać kwatery zostawiając mnie pod sklepem. Tym bardziej, że w Chorwacji noclegi na kempingach są sporo droższe niż w Słowenii. Za nas dwoje wychodziło od 25 do 28 euro za dobę. Mógł spokojnie zostać, bo w 5 minut po jego odjeździe dwie osoby pytały, czy szukam pokoju

. Ale któż to mógł wiedzieć?
W każdym razie kwaterę znalazł, nawet dość blisko. Pokój w piętrowej willi, z oddzielnym wejściem, z balkonem i niewielką kuchenką. Na pobliski kościół nie zwróciłam uwagi wcale. Utargował nieco z ceny i za dwie doby zapłaciliśmy 65 euro, a z racji tego, że kuchenka działała, wyszło taniej niż na Kempie, bo zaoszczędziliśmy na obiadach

.
Zaparkowaliśmy motocykle, manele zanieśliśmy do pokoju i moja furia nieco sklęsła.
Przebrałam się w letnie ciuchy, papierosa zapaliłam i odżyłam, czego dowodem był fakt, że zaraz potem z własnej woli poleciałam do sklepu zrobić zakupy

. Pieczywo, paszteciki, salami, żółty serek, pomidorki, napoje, piwko- było w koszyku i zaczęłam się rozglądać za zupkami typu „chińskie”. A chała. Nie ma takiego wynalazku w Chorwacji. Nie ma? To może chociaż zupki w puszkach, w Słowenii były przeróżne. Nie mieli. Mieli jedynie rosołki z Knorra do gotowania. Trudno, niech będzie, co jest, dopchamy się burkiem, którego koniecznie chciałam spróbować.
Poszliśmy zwiedzić Bibinje. No i porównanie Słowenii z Chorwacją wychodzi zdecydowanie na plus tej pierwszej. Czyściej, żadnych śmieci walających się na ulicach, trawniczki zadbane, domki też, bez względu czy nowe, czy stare; żadnych rupieci na podwórkach, krajobrazy przepiękne, zieloniutko. Chorwacja na terenach nadmorskich kamienista, zaniedbana, domy od frontu ładne, pomalowane, a od podwórka sterty połamanych desek, pryzmy rozwalonego piachu, cegieł, śmieci i syf. Parę fotek tej mieściny porobiłam od zaplecza i od frontu, a i tak nie wybierałam tych najbardziej zaniedbanych. Zdecydowanie, póki co, kraj rozczarowuje. A cenowo niestety drożej niż w Słowenii; zarówno noclegi, jak i żarcie w knajpach i sklepach, nie wspominając o paliwie.
Turyści byli, ale tłok nie doskwierał, sezon dopiero się zaczynał. Sporo Polaków; rozdartych brudasów Włochów na szczęście nie zauważyliśmy

. Doszliśmy do centrum miasteczka i wreszcie coś ładnego. Widok na lazurową zatokę, urocze palmy i całkiem czysto. Kupiliśmy w piekarni burek, niestety nie z mięsem, bo zabrakło, tylko z serem i jabłkami. Ciekawe, jak to będzie smakować? Wróciliśmy na kwaterę, zrobiliśmy sobie rosołek i zjedliśmy burek, niekoniecznie w tej kolejności

. Potem na balkonie rozkoszowaliśmy się zimnym piwkiem.
Jutro Trogir. Zadaru zwiedzać nie mamy zamiaru. Przejeżdżaliśmy i nie spodobał nam się wcale. Jest po prostu brzydki.
Zrobione ok. 320km, a osobiście czuję się, jakbym przejechała z 1000.
Okiem ArconaCóż mogę dodać od siebie

Spanie w nocy faktycznie było słabe, obudziłem się tak wk**wiony i zmęczony, że chciałem odpuścić sobie tę całą Chorwację i pojechać gdzieś na słoweńskie zadupie, gdzie będę się mógł porządnie wyspać. Do tego słońce prażące niemiłosiernie już o 9 rano nie poprawiało mojego nastroju, a perspektywa jazdy w spodniach i kurtce motocyklowej przerażała. Ale szybka narada nad mapą w zacienionym miejscu i zdecydowaliśmy, że jednak Chorwacja, że dojedziemy do Senj i zobaczymy – czy dalej, czy od razu w głąb kraju na Plitvice, czy dalej na Zadar. Spakowaliśmy się, miła pani w recepcji pytała, dlaczego nie chcemy zostać dłużej, zrobiłem krzywą minę i pojechaliśmy.
Od razu za Izolą wpakowaliśmy się w korek, co dopełniło goryczy. Bałem się, że to korek aż do Koperu, ale to tylko na szczęście 500 m dalej jakiś gość „rozkraczył się” swoim autem na poboczu i skutecznie utrudnił ruch na wąskiej w tym miejscu jednopasmówce. Ale co krwi nam napsuł i co się naklęliśmy pod kaskami, to nasze

Dalej droga bez przygód, na granicy z Chorwacją kolejka (już zapomniałem, co to znaczy stać w kolejce do granicy), wepchnęliśmy się troszkę bokiem, patrzę – gość po słoweńskiej stronie stoi i macha „jechać, jechać”. No to podjeżdżamy – a ten się gapi na mnie i nie macha. I tak stoimy i przyglądamy się na siebie, ja w kasku, on w czapce. No dobra. Powoli rozpiąłem kurtkę i wyciągam zza pazuchy paszporty. Aaaa, więc to o to chodziło

Ledwo zobaczył paszporty, to nawet nie chciał ich oglądać, tylko standardowe „jechać, jechać”. Do dupy z taką kontrolą

Za przejściem kilka kilometrów dojazdówki i wjazd na autostradę. I od razu bramka – i znowu kolejka. Ja wściekły, głodny, głowa mnie boli, po warszawsku wpycham się bokiem bez kolejki. Gość do mnie „5 kun”, to podaję mu 100, które osobiście kupiłem w kantorze. Ten kręci głową, że drobniej. Ja kręcę głową, że nie mam. To on, że 1 euro. No, to akurat powinienem mieć. Wyciągam portfel, szukam drobnych, drobne się rozsypują po ziemi, ja pierniczę, kiepsko zaczyna się ta wizyta na chorwackiej ziemi. Za mną kolejka, ludzie spode łba na mnie łypią, bo się wepchnąłem a teraz utrudniam, ja próbuję pozbierać drobniaki bez schodzenia z motocykla, żeby było szybciej, cud że się nie przewróciłem. W końcu się udało. Witaj, Chorwacjo

Poruszanie się po Chorwacji bez mapy i nawigacji, jeśli chce się uniknąć autostrad, nie jest łatwe. Drogi boczne co prawda mają swoje numery, ale tych numerów nie uświadczysz na drogowskazach. Żeby było zabawniej, jeśli jesteś w pobliżu autostrady, to wszystkie drogowskazy na główne miasta będą cię kierowały właśnie na nią, zaś drogowskazy na boczne drogi będą kierowały tylko na najbliższe wiochy. Dlatego przed wyjazdem, kluczowe skrzyżowania obejrzałem sobie w Google Street View i spisałem sobie nazwy miast, na jakie mamy się kierować. Za Rijeką miałem możliwość pierwszy raz to wypróbować i pomysł zadziałał znakomicie. Bez błądzenia zjechaliśmy w odpowiednim miejscu z autostrady, jeszcze mały korek do świateł i po paru minutach wjechaliśmy na sławetną Jadrankę.
Niezależnie od tego, co pisze wyżej Ola, to Jadranska Magistrala jest punktem obowiązkowym dla każdego motocyklisty w Chorwacji. Od kiedy oddano do ruchu autostradę A1 na południe, większość ruchu turystycznego oraz cały ciężarowy przeniosły się właśnie tam. Być może, w środku sezonu jest na Jadrance ciasno – ale my nie musieliśmy narzekać na ruch. Było lepiej, niż sobie wyobrażałem. Z lewej strony góry, z prawej morze. Góry wielkie i skaliste, jak z kosmosu. Adriatyk lazurowy, pełen statków, jachtów, zatoczek, a od pewnego miejsca pokryty przybrzeżnymi wyspami. I pomiędzy tymi dwoma cudami przyrody droga - kręta, omijająca każdą zatoczkę, za każdym zakrętem odkrywająca nowe widoki. Góry robiły niesamowite wrażenie, spotęgowane jeszcze nagle pochmurzonym niebem i silnym wiatrem. Gdy zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby odpocząć, mieliśmy jednoznaczne skojarzenia: tak musi wyglądać Afganistan
Nawierzchnia Jadranki jest w większości dobra – za wyjątkiem fragmentu bez nawierzchni

oraz fragmentu sfrezowanego, ale to na odcinku między Rijeką a Senjem, bo dalej i nawierzchnia była lepsza, i pogoda się poprawiła, a wyspa Pag oświetlona słońcem wyglądała wprost kosmicznie
Jednak kiepska noc i mnie dała w kość, poza tym ciągła walka z wiatrem i niepewność tego, co czeka za każdym kolejnym zakrętem męczyły i trochę psuły przyjemność z jazdy. Przed Zadarem czułem się już mocno zmęczony pomimo tego, że od Rijeki przejechaliśmy tylko ok. 200 km. Gdy wreszcie rozlokowaliśmy się na kwaterze w Bibinje, czułem ból wszystkich mięśni świadczący o napięciu, z jakim prowadziłem motocykl. Zupa Knorra i piwo postawiły mnie na nogi, ale spać poszliśmy jak niemowlaki, rozkoszując się wygodą prawdziwego łóżka.
A tu fotki :
https://plus.google.com/photos/10919320 ... 9214969729