Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak by pokazali, że zupa pomidorowa jest "zaklepana śmietaną"

Baterie naładowane pora wracać do domku, ale pierw Lublana, Wiedeń i dopiero domek. Szybkie zapoznanie się z pogodą i ostatniego dnia Naszego pobytu we Włoszech ma być przepiękna pogoda. Do pokonania tylko 270 km, więc na spokojnie mieliśmy się pakować nie od rana lesz ok godziny 10.
Mapa pogodowa ponownie pokrzyżowała plan pierwotny……………..
przed samym snem zapadła decyzja – Jedziemy nad „Jezioro Garda” bo we Włoszech na 99% już nie będziemy motocyklem.
W taki oto sposób spakowani ok 7 rano wyjechaliśmy aby zrobić zamiast 250 km ok 700 km, bo jeszcze pokręciliśmy się po okolicy przez zamkniętą trasę „Strada della Forra” dzięki uprzejmości Google Maps. Drogę wybraliśmy „na bogato”, ponieważ lecieliśmy autostradą aby zaoszczędzić czas (zamiast 12h samej jazdy lokalnymi drogami, jechaliśmy „tylko” 8h dodatkowo cały czas bez krępacji i obawy o fotoradary poniżej 140km/h nie schodziło z licznika).
Na miejscu widoki momentami zapierały dech w piersiach, motocyklistów mijaliśmy całe gromady. Drogi bardzo kręte wjeżdżając w stronę górzystą, podjazdów i zjazdów również sporo, w gratisie bez żwiru na asfalcie, mimo obładowania można było sobie pozwolić na troszkę agresywniejszą jazdę na drodze powrotnej, aż w interkomie nie usłyszało się niezadowolenia i nastąpił powrót do trybu zwiedzania. Naprawdę nie żałujemy, że zdecydowaliśmy się na to „lekkie” naddanie drogi i każdemu polecamy wycieczkę w to miejsce

W Lublanie na docelowe pole namiotowe za 16 Euro dojechaliśmy ok 21:20. Zgodnie z opiniami na internecie wjeżdża się jak do siebie, kamperów stoi bardzo dużo, dzwoni się na nr. tel. z kartki naklejonej na szybie, rozmawia się z córką właściciela po angielsku bardzo sprawnie, tylko jest jeden malutki problem…. Cały teren jest wysypany białym gresem tak ugniecionym przez kampery, że nie ma opcji wbić chociażby jednego śledzia….
Szybki telefon do Beniamina, ponieważ w czeluściach myśli odnalazła się informacja o aplikacji, w której ludzie umiejscawiają możliwe noclegi (kempingi, dzikusy, parkingi etc.) ponadto pomógł szukać na szybko (mimo pory dnia/nocy) miejsca przyjaznego namiotom. Dzwonię szybko do właścicielki i opowiadam, że na stronie mieli napisane, że mają miejsca namiotowe i że jesteśmy dzięki tej informacji w ciemnej czarnej Duuuuuuuuu…… , zapytałem czy możemy rozbić namiot przed bramą bo jest sporo trawy, ale dowiedziałem się, że to teren szkoły i właściciele sobie tego nie życzą i wszystkie takie sytuacje zgłaszają do służb…. Na szybko przeszukana cała okolica w internetach i albo wszystko daleko o niewiadomej infrastrukturze, albo bardzo kiepskie opinie albo strach się bać. Ok 2 km od tego kempingu był inny, ale taki „mega super hiper ultra premium, że ho ho” co to namiot kosztował Nas 50 euro zamiast 16 od nocki. O godzinie 21:57 zapłaciliśmy za możliwość przespania się, a gdy wyszedłem z recepcji zostały za mną zamknięte drzwi na klucz. Niby tylko 50euro za nocleg ale to było aż 50 euro za nocleg więc….. Jako typowy przedstawiciel cebulandii mieliśmy najcieplejszą noc z dotychczasowych na tej wyprawie – farelka dawała czadu całą noc bez wyłączania, Suzi nawet nie była rozpakowywana, ponieważ plan 3ch noclegów w tej miejscowości umarł dodatkowo zmotywowany zniszczeniem się Naszego materaca…
Z samego rana zapadła kolejna szybka decyzja. Dzwonię do Mepy i lecimy do Dubu (jeśli Nas Paweł i Jana przenocują) zamiast do Wiednia. Paweł zgodził się Nas przenocować więc dodatkowo zmotywowani szybko się ogarnęliśmy z samego rana i ruszyliśmy w kolejne 700 km powrotu, lecz aby coś jednak wspomnień ze Słowenii przywieźć skoczyliśmy nad Jezioro Bled.
Nic nadzwyczajnego nie działo się przez 90% drogi, autostrady i autostrady z prędkościami 120-140 km/h.
Na wysokości Brna Suzi zaczęła jakby szarpać sporadycznie po odpuszczeniu gazu i dodaniu go ponownie na niższych obrotach, ale dalej ochoczo jechała, rzuciło mi się w oczy wskazanie napięcia rzędu 12.2 V zamiast standardowego 13.4, potem wzrosło na 12.6 i się utrzymywało. Po zjechaniu z autostrady w stronę Prościejowa szarpanie jakby się nasiliło, a ok 3 km od Mepy moim oczom ukazało się na wskaźniku 8,5V…… Szybkie zdanie raportu taktycznego Karolinie i myśl temu towarzysząca „NO TO JESTEŚMY W OKU SAURONA…. (aby nie pisać W DUPIE)”. Ponownie było ok godziny 22, ogarnęliśmy się szybko (w tym Paweł podłączył prostownik do Suzi) i zaczęliśmy nadwyrężanie gościnności Naszych gospodarzy. Zjedliśmy bardzo smaczny i mega duży obiad (trochę się Nas naczekał) porozmawialiśmy chwilę i poszliśmy spać. Z samego rana już czekało na Nas śniadanie – aż Nam się zrobiło głupio, a jeszcze bardziej ten stan pogłębiło moje pytanie czy możemy wyjechać dopiero następnego dnia. Paweł i Jana bez mrugnięcia okiem się zgodzili i w taki oto sposób utwierdza się człowiek za każdym razem, że - Klub Chińskich Motocykli to jednak Nasza motocyklowa rodzinka (to był dopiero początek rodzinnych klimatów). W międzyczasie uznałem, że ładujemy Suzi ile się da, dojeżdżamy najdalej jak to tylko możliwe na tym akumulatorze i dzwonimy po lawetę bo wykupiliśmy assistance – plan doskonały

Po ubraniu się w przeciwdeszcze, pożegnaniu się i rozpięciu wtyczki z jednej żarówki (55W) ruszyliśmy przed siebie. Całe Czechy przejechaliśmy na ładowaniu rzędu 12.4-12.6V. W Polsce na granicy zatrzymaliśmy się na tankowanie i dalej w drogę, za ok 20-30 km ładowanie spadło na 11.9 i tak się utrzymywało. Przed Gliwicami przestało padać, ładowanie umarło ponownie więc przy wskazaniu 10V na poboczu wyciągnąłem wtyczkę z drugiej żarówki i jechaliśmy na pozycyjnych, a akumulator ponownie wskazywał 11.5V. Szybkie obliczenia w głowie i przy utracie 0,5V na każde 30 minut powinniśmy dojechać do Jędrka i Donaty na umówiony obiad, lecz trzeba było przyspieszyć aby zwiększyć zasięg i od Nich już na spokojnie dzwonić po lawetę. W taki oto sposób na wysokości Pyrzowic przy napięciu 7.8 V zegary postanowiły się wyłączyć i dysponowałem wyłącznie obrotomierzem natomiast w okolicy miejscowości Łazy (chyba) przy 7.2V Suzi zgasła, a my siłą rozpędu dotoczyliśmy się na MOP. Przepchnęliśmy motorek na miejsce parkingowe przyjazne lawetom i dzwonimy do znajomego laweciarza czy ma umowę assistance z moim ubezpieczycielem lecz ten nie odebrał. Zostaje Nam zadzwonić na infolinię i czekać, aby było ciekawiej odpalam PDFa w celu znalezienie numeru i zerkam na tabelkę, w której widzę, że assistance podróżne skończyło się 2 dni temu – HAHAHAHAHAHAHAHAHAHA. Telefon do Jędrka i przedstawienie sytuacji, telefon do Maksia i prośba o nocleg, aby Mój Tata na spokojnie ogarnął przyczepę i przyjechał po Nas kolejnego dnia.
W oczekiwaniu na Jędrka, który miał przyjechać z pomocą i zapasowym akumulatorem przepchnęliśmy Suzi pod bramę na drogę serwisową i wepchnęliśmy ją pod górę. Przekręcając kluczyk akumulator pokazywał 9V ale nie reagował rozrusznik, natomiast zegary wróciły do życia.
Czekaliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się aż w net zjawił się ON !!!! JĘDREK we własnej osobie !!
Nasz wybawca z opresji ! Karolina zeszła na dół przywitać się, a ja usiadłem na Suzi aby stoczyć się za Nią. Przekręcam kluczyk i widzę 10,2V – naciskam starter - słychać pstryknięcie i NIC. No to odpycham się nogami, zaczynam jechać w dół i nagle myśl „ej Ty ! zapnij 2jkę i puść sprzęgło”. W tym samym momencie Suzi budzi się do życia !!! Ponownie słychać Jej 2 wielkie wydechy, a napięcie spada na ok 9V. Szybka wymiana słów i dzida ile fabryka dała na autostradzie byle dojechać do Donaty i Jędrka o własnych siłach, szanowna małżonka została porzucona na MOPie wraz z Jędrkiem

Ponownie spotkaliśmy się za 20 minut już na miejscu i Suzi dostała w nagrodę prostownik na klemy.
U Maksia i Naszych gospodarzy pełne obłożenie łóżek. Perspektywa spania w namiocie na ogrodzie była kusząca ale zostawiliśmy u Mepy nasz popsuty materac. Donata zaczęła uruchamiać kontakty noclegowe, mimo przeogromnej gościnności podjęta została decyzja, że lecimy do domu ile się da. Z Jędrkiem znaleźliśmy przewód i dostałem 2 małe akumulatory na zapas jak mój umrze ponownie, dolałem 5L paliwa z kanistra aby po drodze nie brakło bo czasowo trzeba będzie podgonić aby prądu nie brakło. Przy okazji telefon do Taty i zdanie raportu technicznego i prośba aby był pod telefonem bo w razie czego podjedzie autem z akumulatorem samochodowym. Wszystko gotowe, Nasi wybawcy pożegnani ciepłymi uściskami – no to lecimy dalej z tą przygodą

Do domu brakło Nam 2 km… Z 500m przed stacją benzynową śmieję się do Karoliny „wypadało by zjechać i zatankować ale szkoda kusić losu skoro Suzi jeszcze jedzie”. Nagle szarpanie jak świński galop, maneta do oporu nabieramy prędkości i Suzi gaśnie, sprzęgło i dotoczyliśmy się na luzie pod sam dystrybutor. Zatankowałem, przepchnęliśmy moto aby wyciągnąć akumulatory i kabel, a Karolina spotkała chrzestnego więc chwilkę porozmawiali, ja podpiąłem drugi aku pod ten w Suzi, pakujemy się na moto przekręcam kluczyk, starter – suzi ledwo zakręciła rozrusznikiem ale odpaliła – znowu mamy 10V

I w taki oto sposób zatankowani dojechaliśmy do domu

Filmik
https://youtu.be/n5TMgEVlFFU?feature=shared