Chcecie więcej proszę bardzo:-)
Dzień 5
29.07.2014 – Zapowiada się kolejny piękny dzień, wstajemy raniutko śniadanko, ja pakuję namiot, Duszek w tym czasie prowadzi skrupulatne notatki zapisując wydarzenia z dnia poprzedniego.
Startujemy już przed 9:00 żeby wyruszyć póki słońce jeszcze tak bardzo nie przeszkadza. Kierujemy się drogą A13 wzdłuż wybrzeża w kierunku miejscowości Palanga, następnie przekraczamy już granicę z Łotwą.



Droga cały czas lasami, co jakiś czas pojawia się widok na morze. Po 2 godzinkach przychodzi mały kryzys więc czas na dłuższy postój.
Zmęczenie potęgowane jest przez przygnębiające widoki opuszczonych domów, fabryk, a nawet bloków mieszkalnych.


Dojeżdżamy w końcu do Liepaji, tutaj robimy zakupy i krótka narada czy jedziemy dalej wybrzeżem w kierunku Kolki czy odbijamy w stronę lądu i lecimy na wodospad w miejscowości Kuldiga (Ventas Rumba czyli najszerszy wodospad w Europie).
Opcja druga zdecydowanie zostaje przegłosowana i 2 godzinki później jesteśmy już na miejscu.
Pogoda piękna więc, decydujemy się, tzn. ja się decyduję na krótką kąpiel i mały masaż wodny.
Miejsce cudowne, niestety infrastruktura do bani. Brak zaplecza sanitarnego, brudno, zero zagospodarowania- z tym zjawiskiem będziemy się spotykać prawie pod każdym wodospadem.









Później szybki obiadek. (chłodnik, znowu chłodnik) Mniam, mniam ...


Niestety na horyzoncie pojawiają się czarne chmury, które nadciągają z północy. No i znowu narada co robimy czy jedziemy w ciemne chmury dalej w kierunku Kolki (miejscowość na cypelku) z map Google wyglądało to miejsce bardzo ciekawie, czy rezygnujemy i lecimy na wschód w kierunku Rygi, aby spróbować uciec przed nadciągającą ulewą.
Opcja druga wygrywa, raz że deszcz, dwa, że lepiej spędzić zaoszczędzony dzień na którejś z wysp. Szybko pakujemy manatki i drogą P120 opuszczamy miejscowość Kuldiga w kierunku na Rygę. Chmury niestety nie odpuszczają jakby szły specjalnie na nas. 30 km. za Kuldigą jest już tak ciemno, że na 100% zacznie się zaraz ulewa. Na małym parkingu w przywdziewamy nasze nowe super przeciw deszczówki. Tyle co zdarzyliśmy się ubrać i pierwsze krople zaczynają już na nas spadać. Po 5 min. zmieniło się to wszystko w ulewę i zaje……ą burzę. Środek lasu co można zrobić

? Jedziemy dalej. Pierwszy raz jechaliśmy w takiej ulewie gdzie pioruny waliły kilkadziesiąt metrów od nas po lesie. Świetne wrażenie, przegrywało z myślą „czy któryś z nich w nas trafi?”. Droga przez las miała około 15 km. Lało cały czas. Testowanie kombinezonów można uznać za skuteczne. Zdążyliśmy dokładnie zmoknąć i przemoknąć. Dojechaliśmy do najbliższej miejscowości gdzie, światła zostały zalane, po ulicach płynęła rzeka, zaś ludzie z niedowierzaniem odwracali od nas wzrok. Było nam już wszystko jedno bo byliśmy cali przemoczeni więc tankowanie i jedziemy dalej. Burza po godzinie ustąpiła ale deszcz niestety lał dalej. 2-3 godzinki później i meldujemy się na przedmieściach Rygi. Tutaj mieliśmy jeden Camping w centrum ale nie wiedzieliśmy czy są tam jakieś domki albo pokoje bo na najbliższy nocleg tylko takie rozwiązanie wchodziło w grę, żeby wszystko posuszyć. Niestety Camping ma tylko miejsca na namioty. Załamani i zmęczeni jedziemy dalej przez miasto z nadzieją że znajdziemy jakiś hostel, pokoje cokolwiek…
Niestety przejechaliśmy przez całą Rygę i nie znaleźliśmy nic sensownego. Jest godz. 17:00 cały czas leje, wybrukowane ulice, parujące kaski- masakra. Przechodzimy w stan, że zaczyna nam być już wszystko obojętne i jedziemy w najlepsze dalej.
Wyjeżdżamy z Rygi drogą A1 już w kierunku Estonii. Szukamy dalej noclegu. Najpierw jest reklama (hotel i hostel 100m w lewo). Jedziemy sprawdzić najpierw hostel (warunki gorsze niż w najgorszych slumsach) idę do hotelu pytam o cenę pokoju 2 osobowego … Pani odpowiada 78 Euro, no pewnie byśmy wzięli ale niestety nie ma wolnych, znowu porażka. No to 5 min. oddechu i jedziemy dalej.
Godzina 19:00 drogowskaz (domki campingowe 10 km w lewo) hmmm ryzykujemy. Dojeżdżamy i faktycznie fajny ośrodek w lesie pełno domków na to banan na twarzy, że w końcu się udało, niestety brak wolnych miejsc. Ja już miałem dość !!! Wracamy do głównej drogi i jedziemy dalej, po 2 km. główną drogą kolejny drogowskaz (Camping 7 km w prawo) Hehehe ryzykujemy po raz drugi. Przejeżdżamy 10 km, mijamy poligony wojskowe, ale campingu nie znaleźliśmy więc znowu wracamy do głównej. Ehhh
No, to stawało się już śmieszne! Ale rady nie ma, trzeba szukać. Kolejny ośrodek za parę kilometrów, zjeżdżamy pytam czy są wolne pokoje. Tak są, w domkach i w pokojach, Ooooo Zapaliła się żaróweczka nadziei. Pytam o cenę i słyszę 70 Euro za pokój a 90 Euro za domek. O nie, jest 20:30, przestało padać, właściwie to słonko się przeciera, nie jest źle- jedziemy dalej
Godzina 21:00, zaczyna się już robić trochę ciemno i nagle śmiga mi reklama jakiś Camping po lewej no to po hamulcach zjeżdżamy, hmmm wygląda na jakiś taki pustawy, opuszczony. Nagle wychodzi do nas kobieta w stanie lekko wskazującym i pytam o domek. Tak oczywiście są domki. To już sukces pytam o cenę? 25 Euro hmmm Oki. Jeszcze tylko pytanko jest ciepła woda

Tak jest prysznic 2 Euro od osoby. Oki zostajemy.
Dotarliśmy na Dzirnezars Camping (
http://goo.gl/maps/DG3TO).
Domki z bliska za ciekawie już nie wyglądały, wchodzimy do środka a fuuuu jaki syf, ale ciepło to najważniejsze, trudno jedną noc wytrzymamy.
Dopiero ranek ukazuje prawdziwe oblicze naszego kampingu. Jak dobrze, że mrok sprytnie ukrył czające się w pobliżu cuda…. (Zdjęcia robiliśmy dnia następnego).
Aż dziw, ze nikt nas tutaj nie gonił z piłą mechaniczną w celu spałaszowania naszych krągłości- no może tylko komary się odważyły.
Dystans pokonany – 382 km.
Godzin jazdy- 12
Koszty: (nocleg+sklep+jedzenie)- 190 zł