Smutek, smutek i jeszcze raz smutek..
"Chwalę" się dopiero teraz, gdyż na dniach dowiedziałem się o co chodzi, ale przejdźmy do meritum:
Wracając z otwarcia, na zjeździe z obwodnicy Elbląga coś w Ravale mi strzeliło (dźwięk jakby pękła linka). Moto zgasło i na luzie udało mi się prawie dotoczyć do stacji. Ostatnie 50 metrów jakoś je zepchnąłem. Wraz z Jarbem sprawdziliśmy co się dało na szybko, spróbowaliśmy odpalić go na pych, ale nic nie pomogło więc szybka decyzja. zostawiamy rzeczy, lecimy GSie, bierzemy auto i powrót po moto. Plan udało się zrealizowac w 100 % i moto bezpiecznie znalazło się w garażu na prawie dwa tygodnie (niestety natłok zajęć na studiach skutecznie uniemożliwiał mi podjęcie jakichkolwiek działań). Po dwóch tygodniach zapadła decyzja, lecimy do mechanika, zobaczymy co powie. Moto znalazło się znowu na aucie, tym razem pokonało tam znacznie krótszą trasę, ale to jest najmniej istotne. Dopiero u mechanika zaczęła się zabawa, bo rozrusznik-kręci, iskra-jest, wał-sprawny, tłoki-pracują, kompresja-......... No właśnie, tu zapadło kluczowe pytanie, gdzie coś poszło.. Zdjęliśmy pokrywę zaworów, a tam niespodzianka, brak dwóch nakrętek od prawego mocowania wałka rozrządu, ale to jeszcze nic. Okazało się, że prawdziwym winowajcą całego zamieszania był łańcuszek rozrządu, który po prostu wziął i się zerwał..
Aby to ustrojstwo wymienić trzeba rozpołowić silnik, więc narazie prace stoją w miejscu.. Co dalej? Nie wiem, zobaczymy co pokaże czas i pieniądze, ale na tą chwilę jest wielki smutek
