Dzień 4 Banja Luka - Mostar (BiH) przejechane 332 km
Budzik jak co dzień o szóstej wyrywa mnie ze snu... wychylam głowę na zewnątrz i ... przykra niespodzianka - pada.
Dobrze, że chociaż nie muszę zwijać mokrego namiotu. Nie ma też sensu czekać na poprawę pogody - całe niebo zakryte chmurami. Szybkie pakowanie i znów wpycham się w ten gumowany kombinezon, ochraniacze na buty... i ruszam piękną trasą wzdłuż rzeki Vrbas.

Trasa piękna, niesamowite widoki, za to asfalt beznadziejny; sfrezowany i to jakoś tak grubo. Deszcz leje, motorkiem rzuca na wszystkie strony i weź tu człowieku podziwiaj widoki... Po kilkudziesięciu kilometrach zaczynają boleć ręce od ciągłej walki o utrzymanie motocykla we właściwym kierunku jazdy

Po lewej stronie mam rzekę z jej bystrym nurtem, po prawej skały często wiszące nad głową, więc co raz zatrzymuję się, żeby porobić trochę zdjęć.

O robieniu fot w czasie jazdy tym razem muszę zapomnieć, trzymam tą kierę jak tonący brzytwę


Po jakimś czasie przejeżdżam na lewy brzeg, czyli rzekę mam teraz po prawej. I tak sunę aż dojeżdżam do kolumny samochodów. Pewnie mijanka - myślę, więc wskakuję na przeciwny pas i lecę. Nagle za zakrętem na "moim" pasie pojawia się jakaś zjawa... hamuję ostro przodem, koło się ślizga, podskakuje, z trudem udaje mi się utrzymać Cruisera w pozycji pionowej. Zjawą okazuje się policjant w płaszczu przeciwdeszczowym i jakimś foliowym worku na czapce. Zaskoczony jest nie mniej ode mnie... nim wykonał jakiekolwiek niemiłe mi gesty już grzecznie ustawiłem się za autem w kolumnie.
Po chwili odkryłem o co tu chodzi; na wzgórzu po lewej stoi świątynia a wokół masa ludzi (spr. w domu: cerkiew św. Ive). Po prawej na wielkim parkingu setki osobówek i kilkanaście autokarów... i ciągle na ten parking próbują wcisnąć się kolejne. Z obu stron zresztą. Policji od groma, wszyscy w tych płaszczach, próbują zapanować nad tym bajzlem. Poboczami idą piesi, niektórzy na bosaka, mimo, że leje deszcz i jest chłodno... pewnie taka pokuta. Gdy wreszcie mijam te tłumy, na skrzyżowaniu gps każe skręcić w lewo. Policjanci kierujący ruchem jakoś tak dziwnie na mnie patrzą, w końcu któryś machnął ręką dając mi przyzwolenie na jazdę.
Ucieszyłem się, pomimo, że droga pięła się stromo pod górę i siepało z nieba - skończył się frezowany asfalt! Mijam kolejne wioski, w którejś zauważam znak drogowy ostrzegający o kącie nachylenia jezdni wynoszący 17% !!! No kurczę, nieźle... drogą płynie rzeka, a tu takie podjazdy... ale dzielnie wspinam się dalej. Coraz wyżej, coraz wężej, coraz bardziej pusto... aż na drodze zostaję sam.
Jakiej drodze? to już nie droga, a kawałki asfaltu, po których płynie woda. Zawracam. Bardzo powoli, ostrożnie... a cyknę parę fotek, bo nikt mi nie uwierzy.


Pochyłość taka, że przednie koło muszę oprzeć o skarpę. Chyba jestem nienormalny; łażę po kostki w wodzie z aparatem, żeby zrobić kilka zdjęć... Zjeżdżam ostrożnie rozglądając się za miejscem, gdzie mógłbym wyciągnąć mapę i coś zadecydować. Gdy wreszcie zauważam stację a za nią taki pawilon przenośny, od razu się tam pakuję. Pod tym brezentem stoją stoły i ławy, kombinuję jak tu wjechać, ale już przybiega chłopak z obsługi i rozsuwa ławy robiąc mi miejsce. Ciekawe, czy w Polsce chciało by się komuś w deszcz biec pomóc jakiemuś motocykliście? No, chyba, że byłby też motonitą, chociaż to nie takie pewne.

Wchodzę na stację ociekający wodą, zamawiam kawę i wyciągam mapę. Chłopaka z obsługi pytam na migi (mówi tylko w ojczystym języku), gdzie to ja do cholery (wie ktoś jak na migi jest "cholera"

) jestem? Jeździ palcem po mapie z posępną miną... w końcu pokazuje puste miejsce. No pięknie... na mojej mapie nie ma tej miejscowości, nie ma nawet drogi na którą wprowadziła mnie nawigacja (dopiero w domu googlowe mapy odkryły tajemnicę; wjechałem na drogę nr R413b). Dobra... zmiana planów. W nawigacji wbijam miasto Mostar - gps każe wracać nad rzekę Vrbas.
Wracam więc do skrzyżowania z policjantami, znów patrzą na mnie jak na wariata (deszcz nadal leje)... i kieruję się przez miasteczko Jajce.
Po pewnym czasie deszcz jakby daje za wygraną i mniej mnie polewa. I dobrze, bo mimo ochraniaczy w butach mam pełno wody i już trochę zmarzłem.
W Bugojno podjeżdżam na małej stacyjce do tankowania, odkręcam korek, a tu wokół otworu wlewowego pełno wody. Bośniak, gdy to zobaczył od razu ruszył do biura i po chwili już ręcznikami papierowymi wybiera wodę. Osuszył, zatankował, i jeszcze daje mi rabat: płacę 10 marek, mimo, że liczydło pokazywało 10,34. Znów wspominam naszych cepeeniarzy...

Gdy wreszcie docieram do Mostaru deszcz całkowicie ustaje. Bez problemu kwateruję się w motelu; gorąca kąpiel, pranie, suszenie...

Cruiser dostaje monitorowany garaż, i już zapominam o trudach dzisiejszego dnia. Ponieważ wyszło słoneczko szybko wskakuję na moto i ruszam na poszukiwanie słynnego kamiennego mostu na starym mieście. Żeby dostać się w ogóle do miasta trzeba przejechać na prawą stronę rzeki co czynię dopiero na tym pierwszym, północnym moście. Zostawiam Cruisera pod opieką parkingowego i z buta ruszam zwiedzać stary Mostar... Z lodem w jednym ręku, aparatem i kaskiem w drugim dochodzę do słynnego mostu. Robię mnóstwo zdjęć, inny biker robi też i mi... a co?


Po godzinie uderzam do pizzerii; głód daje znać

Do kawy tradycyjnie woda, pizza...
Jeszcze trochę kręcę się po starych uliczkach, kupuję naklejkę, za parkowanie bólę 5 marek i wracam do motelu. Z obawy czy w ogóle odnajdę ten "swój" motel zapominam po drodze kupić pomidory i browary... No to jeszcze raz na miasto i w sumie wyszło 20 km nakręcone po Mostarze... Kolacja, piwko, w tv mecz Argentyny z kimś tam (Messi oczywiście gra) i do wyrka. To był dzień pełen wrażeń, mimo, że wiele kilometrów nie przejechałem.
Album - dzień 4
https://picasaweb.google.com/1159617999 ... directlink