Dzień 5 Mostar - Sv. Stefan (Czarnogóra) tylko 283 km
Od rana pięknie świeci słoneczko, więc jazda sprawia wielką przyjemność, nie to co wczoraj. Trasa urokliwa wzdłuż Neretwy, która płynie sobie leniwie po prawej stronie, a po lewej mam góry, może niezbyt wysokie, ale za to co rusz na wzgórzach widzę jakieś dawne budowle. Z historii pamiętam, że kiedyś te ziemie podbili Turcy. Stąd pewnie te fortyfikacje. Oj, działo się tu zapewne.

Z resztą nie trzeba sięgać pamięcią aż do wieku XVI-tego; tu ciągle coś się dzieje... Choćby teraz obserwuję tablice miejscowości; nazwy pisane są podwójnie cyrylicą i po łacińsku. W zależności od regionu zamazywane są sprayem nazwy jedne lub drugie.
Jakość b.słaba, ale tylko raz zrobiłem fotę tablicy

No cóż, BiH to kraj wielokulturowy. W samym Mostarze mieszkają katolicy, muzułmanie i prawosławni. Stary Most, po którym wczoraj spacerowałem dzieli dzielnicę muzułmańską od katolickiej pro-chorwackiej(w czasie wojny w 1993 roku został zniszczony ostrzałem z czołgu...).
Za ostatnie marki kupuję na stacji różne napoje, słusznie przewiduję, że będą potrzebne. Żegnam Hercegowinę, ustawiam się w krótkiej kolejce do budki celników; paszport, zielona karta... i słyszę: "Robert Lewandowski". No tak, a mnie to już tu nie znają, też kiedyś kopałem piłkę

. Podjeżdżam pod szlaban po stronie chorwackiej, paszport schowany, na dowód osobisty policjant tylko zerka i macha ręką, żeby jechać... szlaban w górze, jedynka, gaz i ... słyszę za sobą krzyk. Co jest? Czyżby jednak kontrola? Nieee, miałem tylko nie zapięty kufer... pięknie dziękuję i po raz drugi wjeżdżam do Chorwacji.
I znów bardziej kolorowo, wzdłuż drogi rosną kolorowe krzewy, budynki malowane w żywe barwy, dużo reklam.

Żeby dostać się nad morze muszę pokonać pasmo górskie. Zaczynam wspinaczkę, ale nie jest źle; asfalt równy, na podjazdach dwa pasy ruchu, sama frajda. Gdy już trochę się wspiąłem po prawej na dole zauważam jakieś pola uprawne, na wzór chińskich upraw ryżu. Zjeżdżam na parking i uwieczniam to to coś... (do dziś nie wiem co tam rosło).

A kiedy wjeżdżam na Magistralę Adriatycką upał już dobrze doskwiera. Mijam tablicę z napisem "Dubrovnik 90 km", no to jednym skokiem, ale nieśpiesznie, bo droga kręta a widoki cudowne. Wyciągam aparat i tak sobie na przemian pstrykam i podziwiam krajobrazy... Znów wjeżdżam do Bośni i Hercegowiny, ale to już nie jest ten sam kraj co na kontynencie; gdyby nie przejście graniczne nawet bym się nie zorientował.
Pensjonaty, hotele, kwiaty, kolorowe krzewy, palmy... "ameryka" panie.

Po pół godzinie znów jestem w Chorwacji i powoli zbliżam się do Dubrovnika. A skwar coraz większy!
Przed mostem zatrzymuję, obowiązkowo trzeba zrobić kilka zdjęć. A ponieważ w tym upale nie da się długo postać - ruszam na most. Jest olbrzymi, do tej pory widziałem go tylko na fotografiach, teraz mam przyjemność po nim jechać. Na Bałkanach chyba każdy most czy wiadukt ma swoją nazwę, o czym informuje się na tablicach umieszczonych przed, a także podana jest długość takiej budowli.

Jadę powoli magistralą, żar leje się z nieba, zerkam w dół na czerwone dachu Dubrovnika i już wiem, że rezygnuję ze zwiedzania... Podejmuję jedynie słuszną decyzję; Dubrovnik zobaczę z siodełka Cruisera.
Zjeżdżam do miasta, pyrkam sobie dwójeczką, obserwuję wielkie promy wycieczkowe, które stoją na kotwicy tuż przy ulicy. Jadę tak sobie, rozglądając się na lewo i prawo, aż dojeżdżam do wspomnianego mostu. Z tym, że tym razem znajduję się nie na-, a pod mostem. Ale jest "ślimak", więc gaz i po chwili ponownie jadę magistralą nad miastem. Zatrzymuję się jeszcze na tarasie widokowym, robię kilka zdjęć panoramy miasta i, gdy podjeżdża autokar, z którego wylewa się tłum skośnookich obwieszonych aparatami, zmywam się dalej na południe. Granica z Czarnogórą blisko...
Znudzona chorwacka celniczka w okienku ledwie zerknęła na dowód, zadowolony rozpędzam mojego osiołka, aż wpadam na kolejkę. No tak, zapomniałem, że czeka mnie jeszcze odprawa u czarnogórców. W kolejce ze dwadzieścia samochodów, ja stoję na końcu na tej patelni i kombinuję; a może by tak skoczyć pod szlaban?Jednak mam obawy, a jak pogonią i zapamiętają?

Powoli, zgrzany do czerwoności dotaczam się do okienka... znów paszport i ubezpieczenie... chce jeszcze dowód rejestracyjny. Wyciągam po raz pierwszy od wyjazdu z domu. Policjant wychodzi z budki, kłania się - nie mnie, tylko schyla się sprawdzając numery rejestracyjne (kufer częściowo zasłania tablicę... na granicy mołdawskiej też będą się kłaniać).
Wreszcie żegnam mundurowych i dalej jadę zgodnie z planem - cel Kotor . Dojeżdżam do kolejki na prom, którą spokojnie omijam, ja będę lansował się wokół zatoki, po to tu przyjechałem.
Sunę ślimaczym tempem nad wodą wśród szpaleru palm i różnych kolorowych krzewów. Mijam po lewej pensjonaty, po prawej na
przemian plaże lub przystanie z jachtami, nad wodą jakby odrobinę niższa temperatura.


Kilka razy staję i robię zdjęcia... Dojeżdżam do Kotoru, który, niestety, jest zakorkowany. Jest zbyt gorąco, żeby zwiedzać... Widząc mury starego miasta jeszcze się waham... w końcu rezygnuję i ruszam w stronę Budvy. Zaraz za Kotorem wjeżdżam do zadymionego tunelu; dym szczypie w oczy, dusi w gardle... po niespełna kilometrze wypadam z tunelu łapiąc pełny wdech.
Jadąc przez Budvę wypatruję kempingu, na którym w ubiegłym roku spał Luca. Wg jego wskazówek ma być hotel, poczta i za nią kemping... Kurczę, przecież tu same hotele, a poczty jakoś nie mogę namierzyć.
O camp pytam parę młodych ludzi na rowerach. Chwilę się naradzają i zdecydowanie twierdzą, że tu kempingu nie ma. Niemożliwe, ale trudno, jadę dalej. I tak oto ukazuje mi się w całej krasie Sw. Stefan na wyspie.

Robiąc fotki w czasie jazdy przejeżdżam zjazd do miasta. Jadę więc dalej kombinując, gdzie by tu zawrócić, kiedy zauważam tablicę informującą, że właśnie znalazłem kemping. Zjeżdżam więc w dół krętą dróżką, aż dojeżdżam do budynku administracji... trochę zbyt dumnie to określiłem. Sam budynek obskurny, pamiętający zamierzchłe czasy, zamiast szlabanu łańcuch... I nim coś zdecydowałem pojawia się człowiek, opuszcza łańcuch. Namiot można postawić? - można, ale muszę iść sprawdzić czy mi odpowiada. Więc idę... same miejscówki miodzio. Dużo drzew i krzewów na zacienionych tarasach, fajnie tu. I pachnie przyjemnie, jak w perfumerii. Ustalamy cenę na 8 euro i rozbijam obóz. Suszę mokry namiot, ręczniki i co tam jeszcze wilgotne, zostawiam cały ten bajzel i zjeżdżam nad wodę. Stromo, kamyki na dróżce, ale się udaje. Ok, wracam, później zejdę tu piechotą.

Teraz trzeba udać się na miasto zobaczyć tego św. Stefana. Oczywiście jadę motorkiem, robię tradycyjne zakupy i kieruję się w stronę Starego Miasta na wyspie. Niestety drogę zagradza mi szlaban i dwóch ochroniarzy groźnie spoglądających. Wiem już z opisu Łukasza (Luca), że aby dostać się na wyspę trzeba tam mieć wykupiony pobyt, a to kosztuje... Stawiam więc Cruisera w poprzek ulicy, zsiadam i spokojnie, powoli cykam sobie fotki.

Przechodnie przystają i z zaciekawieniem patrzą co też ten w kasku odstawia. Dobra, złość minęła, robię jeszcze jedną pętlę po mieście, nawrotka, dwa, trzy ostre łuki w górę i już jestem na głównej drodze nad miastem.
Na kempingu wcinam kolację popijając sporą ilością piwa (ubytki płynów w organizmie koniecznie trzeba uzupełnić) i z buta ruszam nad Adriatyk. Moczę się trochę w bardzo słonej wodzie mając cały czas w zasięgu wzroku wyspę ze starym miastem (na które nie dane mi było wjechać). Obok jest klimatyczna restauracyjka, więc zasiadam pod parasolką i zamawiam piwo... i jest to najdroższe piwo jakie w życiu piłem; za 250 ml w kieliszku płacę 3 euro. Delektuję się tym złotym napojem tak pewnie z pół godziny podziwiając zachód słońca nad Morzem Adriatyckim, wyspy, kapliczki na szczytach gór...
Na prawo od kieliszka wyspa Sv. Stefan

Po powrocie robię pranie przepoconych ciuchów (jest tak ciepło, że wyschną w nocy), biorę prysznic i... zamiast spać siedzę z piwkiem między drzewami, jakich jeszcze nigdy nie widziałem (jakieś takie dziurawe i do tego pokręcone).

Wdycham przyjemną woń unoszącą się wśród tych drzew i krzewów. I tak sobie myślę; jest bosko, w raju chyba nie ma lepiej.
Album dzień 5
https://picasaweb.google.com/1159617999 ... directlink