Po mega długiej przerwie kupiłem na początku maja tego roku Zinga 125. Mam koło siebie plac betonowy wielkości boiska 1-szo ligowego i tam zacząłem zabawę. Po jakiś 20-30 km jazdy po placu wyjechałem na boczne uliczki na obrzeżach Wawy (z wielkim strachem). Słabo to szło i nawet miałem myśli "a ch@# z tym moto" oraz "idę na jakieś jazdy doszkalające". Zrobiłem tak ok 400 km ale na pełne miasto dalej miałem cykora wyjechać. Wpadłem wreszcie na pomysł żeby moto wywieść na działkę ok 80 km od Wawy. Zapakowałem na Iveco bo się bałem walić Zingiem ekspresówką. Zacząłem jeździć po wsiach, najpierw tylko po lokalnych a później już także po krajówkach. Przez pierwsze 1500 km czułem się niezbyt pewnie ale później było już tylko lepiej. Na dzień dzisiejszy czyli przez 4 m-ce wyjeździłem ok 3500 km. Każda sobota i niedziela po 100-200 km bo się zawziąłem

Uważam, że żadna teoria ani najlepszy teoretyk jazdy przez gadania nie nauczy.
125 to świetny sprzęt do nauki (zwinny, lekki) i później można wsiąść na coś większego. Mam już kilka km zrobionych Vulcanem S 650 i powiem że zasada się nie różni wielce tym bardziej że jest to ten sam typ moto co Zing. No trzeba uważać jak się na większym gaz przyciśnie nawet do połowy bo można zostać a moto pojedzie

Jeździć, jeździć i jeździć ile się da to jedyna droga a na początku każdy ma stracha

No i odkładać na większy sprzęt bo 125 do jazd turystycznych się nie nadaje jak chcemy czuć się przy obecnym ruchu bezpiecznie.