dzień 6 10.07.2020
Staje się tradycją, że wyjeżdżam na wycieczkę po Toskanii bez kawy i śniadania. Na łonie przyrody bardziej smakuje, tym bardziej, że menu mam niewyszukane i niestety, jak na razie, nie jest to kuchnia lokalna.
Najbliższą okolicę La Verbena już opanowałem, więc bez problemów zaliczam kilka rozjazdów, rond i już lecę starą autostradą w kierunku Florencji. Nie lubię autostrad, ale też nie chce mi się pchać na północ przez Sienę, bo to może zająć sporo czasu.
Dziś w planie jest Volterra, Strada cyprysowa (reklamowana w folderach) biegnąca od Bolgheri w stronę morza, zamoczyć nogi w morzu liguryjskim, pojechać na południe i powrót przez góry.

Przed wyjazdem w nawigacji wklepuję pierwszy cel...
Autostradą lecę kilkanaście kilometrów po czym gps każe zjeżdżać, no to zjeżdżam. Układają świeży asfalt, trzeba poczekać, no to czekam. Wjeżdżam do małej miejscowości, nawigacja prowadzi uliczkami, jakiś zakład... zawracam. Wyciągam mapę, bo jak zacznę zwiedzać wszystkie wioski to nie wrócę na noc do domu

No dobra; trzeba jeszcze podciągnąć w stronę Florencji i zjechać dopiero do Colle di Val d'Elsa. Wracam do autostrady, tylko że nie ma przejazdu na drugą stronę... Nic już nie mogę zrobić i ... jadę z powrotem w stronę Sieny. Ładnie zaczyna mi się dzień!
Po ponad 5 km jest zjazd, włączam prawy kierunek, za chwilę lewy, przejeżdżam nad autostradą i po chwili jadę już we właściwym kierunku.
Colle Val d'Elsa jest sporym miastem leżącym u stóp potężnego zamczyska,

wokół którego murów jadę, po czym wjeżdżam na trasę SR68

Teraz humor zdecydowanie mi się poprawia; jest piękna pogoda, dobry asfalt, mały ruch i piękne krajobrazy, które podziwiam i uwieczniam, niemalże ile razy jestem na wzniesieniu.


U mnie tego nie ma (tam gdzie mieszkam), więc nic dziwnego, że morda mi się śmieje. Jeżeli jeszcze do tego dodać mnóstwo zakrętów to mamy, cytując pewnego moto-podróżnika; "sam smak motocyklizmu".

Dojazd do Volterry, a jakże by inaczej, serpentynami pod górę. Parkuję moto i idę na zakupy, bo za 20 minut zaczyna się sjesta, a nie mam nic do picia.

Zakupy robię w sklepie z sieci Coop i tu zaskoczenie... jest tanio. Wydaję 6,5 euro, a w reklamówce mam napój, pomidory a nawet wino Chianti.

Pakuję zakupy, miejscowy brodacz podchodzi z drobnymi na dłoni i coś nawija. Oczywiście nie rozumiem, ale domyślam się, że trochę mu brakuje... skąd ja to znam

Na szczęście nie jest tak upierdliwy jak nasze "stojaki". Nad miastem góruje jakiś zamek, bo widzę mury obronne. Ruszam uliczką pod górę,mijam tablicę informacyjną, ale... to chyba klasztor. A jeżeli klasztor to znaczy, że zamknięty. A skoro zamknięty to "po kiego" wdrapywać się na górę?
Jestem już głodny, nie piłem kawy, długo się nie zastanawiam. Zresztą wczoraj aplikacja w telefonie "pochwaliła mnie", że zrobiłem ponad 17 tys. kroków

Wracam, odpalam cruiserka i po chwili zakrętami w dół opuszczam Volterrę.


Kieruję się na zachód i cały czas rozglądam się za jakimś miejscem, gdzie w spokoju mógłbym odpalić kuchenkę. Gazową, więc muszę być ostrożny, w tym upale łatwo coś zjarać, np. pół Toskanii

Mijam dróżkę wysypaną kamykami, zawracam i w nią wjeżdżam. Daleko nie ujechałem, drogę zagradza łańcuch zamknięty na kilka kłódek. Bokiem nie da rady...

Z napisu wynika, że droga prywatna, tylko dokąd. Na horyzoncie jedynie wzgórze. No i właścicieli musi być wielu, skoro tyle kłódek, u nich pewnie nikt nie dorabia kluczy

i każdy powiesił własną.

Dwadzieścia metrów wcześniej minąłem wjazd na posesję, ryzykować czy szukać dalej? Zostaję.

Stała procedura z gotowaniem wody i już po 10 minutach wcinam konserwę popijając kawą

Po zwinięciu bałaganu lecę jeszcze ok. 40 km drogą SR68 na zachód, w Ponteginori skręcam w lewo i wjeżdżam na stary betonowy most nad dość szeroką rzeką.Tzn koryto rzeki szerokie, ale wody starczyło jedynie na strumyk płynący środkiem.

Plan taki; skrótem polecę w kierunku na Bibbonę i dalej aż do Bolgheri, skąd zaczyna się Aleja cyprysowa na zachód, do morza.
Jest plan, jest realizacja. Krajobraz z początku się nie zmienia, droga może trochę węższa , mijam winnice i kilka "agriturismo" obsadzone cyprysami.

Po 10 kilometrach się zmienia, teren nadal pagórkowaty, zakrętasy oczywiście są, ale teren jakby się obniżył i po obu stronach drogi rosną krzaki.

Muszę jechać ostrożniej, bo zakręt na zakręcie, asfalt wąski, łatwo zaliczyć czołówkę. Na szczęście ruch nieduży.
Co jakiś czas zatrzymuję się, żeby telefonem zrobić zdjęcie, bo te z aparatu są gorszej jakości. Jak choćby kiedy po prawej na wzgórzu pojawiła się miejscowość z wieżą i zamkiem. Z mapy wyczytuję, że to Casale Marittimo.

W zasadzie to nad każdą miejscowością góruje zamek.
To samo będzie w Bibbonie do której wjadę po kilku minutach. Nie, dziś nie będę zwiedzał, dziś tylko jadę


Zamek w Bibbonie widoczny z daleka

Kilka fotek z drogi SR68 i SP15/19





Docieram do skrzyżowania, które widnieje na fotografiach w Przewodniku po Toskanii czy na innych stronach w internecie.
Zatrzymuję się sześćdziesiąt metrów przed tym skrzyżowaniem w cieniu potężnych drzew, zdejmuję kask i... słyszę bardzo głośny jazgot. W pierwszej chwili nie wiem czy to w uszach tak mi szumi czy dźwięk zewnętrzny. Po chwili tajemnica się wyjaśnia; w koronach drzew siedzą ptaki, dużo ptaków, bo jest naprawdę głośno. Zostawiam kask na motocyklu i idę na krzyżówkę.


Ja też zrobię kilka fotek. Powoli zaczynam odczuwać, że opalenizna na nogach i rękach zaczyna piec, ale nie mam nic innego do ubrania. Zawsze biorę koszulę z długim rękawem, ale nie tym razem, przed wyjazdem, po remontach w domu nie znalazłem, gdzieś tkwi w jednym z pudeł.
Tam w głębi stoi mój osiołek
c.d.n.