Dzień 11. 14.07.2020
Pierwszy dzień powrotu... Budzik ustawiony na szóstą, nie każę mu długo plumkać, zrywka z łóżka, pakowanie klamotów. Cicho noszę do garażu, bo inni mieszkańcy jeszcze śpią. Żeby dostać się do garażu trzeba furtką wyjść na uliczkę, obejść wzdłuż ogrodzenia mijając parkujące samochody pensjonariuszy,
otworzyć bramę na długi podjazd do garażu. Drzwi garażowe na szczęście otwarte. Trzeba się nachodzić...
Zawsze koło 10-tej brama była już otwarta przez Fabio, dziś jeszcze śpi.
I kiedy o 7:30 zbieram się do odjazdu nadal śpi, zostawiam więc klucze w zamku drzwi, jeszcze rzut okiem po pokoju i łazience, nic nie zostało, można startować

Słońce już świeci, ale powietrze jeszcze rześkie po nocy, jedzie się świetnie, mimo, że wyruszyłem bez kawy i śniadania... ale to się nadrobi w trasie

.

Wyjeżdżając nie uruchamiałem nawigacji, czuję się już pewnie w tych stronach... do czasu. Lecąc już autostradą (starą niepłatną) na tablicy zauważam nazwę Arezzo, no to lewy pas i sru.

Wpadam na rondo, zjazd na Arezzo i nim się zorientowałem jestem niemal w środku miasta, a przecież jadąc w tą stronę to miasto minąłem bokiem.
Kręcę się po uliczkach, próbując odbić w prawo w kierunku obwodnicy, wjeżdżam w ślepą uliczkę. Stop, wyciągam nawigację... Wklepuję Sansepolcro, tam wskoczę na starą autostradę do Ravenny.

Stare włoskie autostrady mają to do siebie, że tak jak niespodziewanie się zaczynają, tak się też urywają. No i właśnie na takim niespodziewanym zakończeniu zrobiło mi się ciepło...
Właśnie minąłem bokiem Ravennę, nawierzchnia dobra, na liczniku stówka, znaki informują, że prawy pas dla tych co jadą do Rimini, lewy do Wenecji. No to przeskakuję na pas lewy, jeszcze w nawigacji upewniam się, że tak ma być... i kiedy przenoszę wzrok z nawigacji na drogę zamiast drogi widzę przed sobą barierki... Ostre instynktowne hamowanie, rzuca przeładowanym motorkiem, odpuszczam, znów dociskam hebelki i kiedy już niemal jestem pewny, że przygwożdżę w tą nieszczęsną barierkę, która nie wiadomo skąd się wzięła na mojej drodze, zarzuciło tyłem w lewo, Cruiser przechylił się w prawo, odpuściłem hamulce i tuż przed metalową poziomą barierą pojechałem zgodnie z nakazanym kierunkiem jazdy. W pierwszej chwili byłem nie tyle wystraszony co zdziwiony, że jednak udało mi się wyjść cało... ślimakiem już wolno zjechałem na SS16 w kierunku na Chioggie.
Na googlowej fotce widać jak autostrada niespodziewanie skończyła się ślimakiem, w dodatku na przecięciu z drogą poniżej wzniosła się w górę, przez co nie było widać, że kończy się zjazdem.
No, ale żeby jechać w taką trasę trzeba z rana wypić kawę, a nie spać za kierownicą


Teraz już rozbudzony, jakby co najmniej po dwóch kawach

, jadę spokojnie w stronę Wenecji.

Kiedy jednak na liczniku dziennym zbliża się cyferka 350 km zaczynam rozglądać się za jakąś pompą paliwową. Kilkanaście kilometrów za groblą (okolice Chioggia) jest. Pusta stacyjka mi pasuje, coś się zje przy okazji i zagotuje wodę.

Po zatankowaniu cruiserek w cień, wodę na palnik, konserwę otwieram... czyli pora lunchu.


Jest kawa, jest cień, tylko niestety, kibelki pozamykane na klucz. Po śladach widać, że wszyscy sikają w krzaki, nie będę inny

.