Odpalam moto.
Zapalił bez problemu,chodzi, wszystko gra.
W zamkniętym pomieszczeniu nie będę dymił więc po chwili wyłączam odcinając zapłon. Silnik staje, ale co jest ?
rozrusznik dalej kręci.
Przekręcam kluczyk w stacyjce i nic dalej kręci.
Tylko bez paniki.
Gdzie jest k**** śrubokręt.
Muszę odkręcić śruby mocujące siedzenie i wyciągnąć kabel z akumulatora.
Pomogło.
Pierwsza myśl, zwarłem przewody przy przekaźniku.
Wyciągam, wieszam tak żeby niczego nie dotykał. Bez zmian.
Uderzam kluczem w obudowę przekaźnika.
Puściło ulga.
W oczekiwaniu na przyjście nowego rozebrałem stary.
Wypalenia wyraźne widoczne.
Styki przeszlifowałem z lekka pilnikiem popryskałem specyfikiem minimalizującym iskrzenie. Po złożeniu działa.
Najgorsze jest to, że przy włączonym silniku nie było żadnych objawów pracy rozrusznika.
A jakbym się wybrał w trasę ?
Z tego powodu zrobiłem kontrolkę rozrusznika.
Jak kręci to świeci.
Mając w głębokim poważaniu opinie, że przekaźnik musi być dobrany do mocy rozrusznika kupiłem najtańszy od skutera.
Przejeździłem na nim miniony sezon i stwierdzam: działa na 100%
Nasuwa się wniosek. Tak prosty jak słowa piosenek Mandaryny.
Po co przepłacać skoro nie widać różnicy.
