Dzień trzeci, poniedziałek 20 czerwca.Wstaje w skowronkach i to dosłownie, bo pierzaste latające stworki opanowały okolicę i koncertują od samego rana. Bardzo miły poranek, słoneczko świeci i robi się coraz cieplej.
Noc była zimna, a nawet bardzo, musiałem w trakcie spania ubrać kalesonki i sweter, bo obudziłem się wyziębiony w samym środku nocy.
Przy śniadanku zdałem sobie sprawę, że nie zabrałem scyzoryka i nie mam czym kroić i rozsmarowywać. Trudno, może kupię jakiś, gdzieś po drodze?
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736649174Tego gadżetu mi brakowało na ostatniej wyprawie, za to teraz nie muszę się ograniczać z robieniem fotek, bo prądu mam pod dostatkiem.
No nie tak całkiem pod dostatkiem, bo akumulator Yuasa już stary, będzie siódmy sezon i prąd trzyma już tylko tydzień. Taka szybka ładowarka, kto wie ile tego prądu wyciągnie?
Na słoneczku, z porannej rosy, namiocik szybko wysechł i koło dziewiątej mogłem zwinąć tymczasowy obóz.
Prądu starczyło i rozrusznik ochoczo zakręcił. To jedna z najprzyjemniejszych chwil na wyprawie, gdy człowiek już ubrany spakowany, rusza dalej w nieznane. Zapłon, starter i od pierwszego bur, bur, bur, rozpruwające ciszę. Jedynka i startujemy. To jest to co tygryski lubią najbardziej, jeszcze tylko te trawy po pas i już jestem na twardej, bitumicznej nawierzchni, równej i bez łat. Zawsze to jakiś rarytas, po polskiej rzeczywistości.
Nie wracam już na autostradę, tylko zagłębiam się w miejscowym klimacie, słowackie wioski, wioseczki i maleńkie miasteczka. Ruchu prawie nie ma, tylko przemykający wygłodniali Słowacy, z porannym pachnącym pieczywem.
W Dunajskiej Stredzie zbuszowałem market w celu uzupełnienia zapasów żywności. Węgry w sumie są na wyciągnięcie ręki, wystarczy tylko przeskoczyć Dunaj. No to chyc i już jestem u Madziarów.
No tak, tylko mapy nie mam, ale jest skraweczek Madziarów na tej słowackiej, to może się uda zadowolić tym skraweczkiem?
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736647712Pogoda dopisuje, słoneczko świeci i robi się całkiem ciepło, jakieś 20+.
Miasteczko o dźwięcznej nazwie Gyór, całkiem fajne, z urokliwą starówką, tylko gdzie dalej jechać?
Kierują na autostradę M1 na Bratysławę, ewentualnie Wiedeń też jest w opcji, ale ja nie chcę ani tu, ani tam. W końcu przedarłem się przez Gyór i wyczaiłem boczną drogę nr 85 na Sopron.
Wtedy właśnie, gdy rozgryzałem słowacką mapę na węgierskiej ziemi, podjechał do mnie młody rowerzysta i zapytał po angielsku, czy mi nie pomóc?
Już się odnalazłem na mapie i grzecznie podziękowałem za pomoc, ale to bardzo miłe, że ktoś sam podjeżdża i chce pomóc Polakowi. Jak to mówią, Węgier, Polak dwa bratanki i coś w tym musi być.
Po drodze do Sopron minąłem wykopy archeologiczne pod autostradę, ostro po heblach i nawrót. Musiałem się zatrzymać i cyknąć fotkę dla żony, bo wygrzebywanie staroci z gleby, to jej druga miłość.
Widać, że ciągle coś robią, budują i autostrady rosną jak grzyby po deszczu. Myk i już jestem w austriackim Weppersdorfie. Taka mała przytulna miejscowość. Zajechałem na fajną stację benzynową w celu nabycia winietku na autostradu, którą ktoś zrobił sobie u siebie na podwórku, przed domem. Obsługuje ją sympatyczne małżeństwo. Winietku 4,50 euro, na 10 dni szaleństwa Jelonkiem po ichnich autostradach. To znacznie taniej niż u nas, gdzie autostrada jest czymś unikatowym, super drogim i prawie nie spotykanym.
Wracając do stacji benzynowej, bo to u nas nie do pomyślenia, by można było sprzedawać sobie na podwórku paliwo, a przecież jesteśmy w tej samej UE.
Zupki niestety nie zalałem, bo na stacji był tylko automat z kawą, ale kawa też była dobra, choć mniej pożywna i bez klusek.
Poruszałem się dalej bocznymi drogami, podziwiając zamki i zaciszne miejscowości. Jakiś taki spokój i błogość, nikt się nie śpieszy. Austriacy, jacyś tacy wyluzowani i pogodni.
Mam trochę zamieszania z przedostaniem się na drogę nr.54, bo na autostradę A2 jakoś mi się nie śpieszy. W Aspang Markt udaje się wjechać na tą 54 w stronę Grazu. Jest fajnie, bo główny ruch jest na autostradzie, a tutaj tylko nieliczni lokalsi. Teren robi się coraz mocniej pofałdowany i ostro wspinam się w górę. Pogoda dopisuje, jest ciepło i słonecznie.
Mimo wszystko, to nadal dosyć główna droga, zatem postanawiam sobie urozmaicić dzisiejszy dzień. Co jakiś czas są jakieś drogi do okolicznych miejscowości, mapa wprawdzie nic na ten temat nie mówi, ale jakby złapać dobry azymut, to powinienem się przebić do drogi 72, która prowadzi na autostradę S6 w stronę Zell Am See. No to długo się nie zastanawiałem i pierwsza napotkana droga, ciach w prawo. Jakoś to będzie he, he. Zanurzyłem się w las i za chwilę czekała na mnie niespodzianka.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736570689Jakaś ukryta stara miejscowość, z bardzo fajnymi zabytkami. Tak, jakby wjechać do zupełnie innego świata, gdzie bezstresowo życie biegnie w otoczeniu pięknych gór. Wąski kręty asfalt wił się ostro w górę odsłaniając kolejne miejscowości i prześliczne widoki, na alpejskie łąki, góry i lasy.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736569723Coraz wyżej, coraz piękniej i coraz ciekawiej. Jelonek na trzecim biegu dzielnie walczy z przyciąganiem. Zatrzymuję się w jednym miejscu by zrobić fotę krajobrazową i wydaje mi się, że już jest równo. Zatrzymuję się, a motocykl ziuuu do tyłu. O kurcze, patrzę za siebie a tam ostro w dół. Gdy się człowiek mocno wspina pod górę, to po pewnym czasie jest kłopot z łapaniem poziomu. Gdy tylko na chwilę troszkę się wypłaszczyło, mi wydawało się, że już jest zupełnie równo, a wzniesienie było sobie nadal. Inne triki w postaci zwidów, jeszcze miałem, jak np. podjazd bardzo łagodniał, to miałem uczucie, że zjeżdżam już w dół, a to nadal pod górę było. Dopiero jak głowę odwracałem za siebie, trzeba było skorygować błędne koordynaty w mózgu, no bo jak można zjeżdżać w dół i za plecami mieć jeszcze większy dół?
No i wessało mnie w tych górach na pół dnia. Zapomniałem o istnieniu otaczającej mnie czasoprzestrzeni i o bozonie higgsa też. Kilka razy wjechałem na samą górę i droga się skończyła, to zjeżdżałem do najbliższej miejscowości i ciach w inną drogę.
http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=759197437Mój turystyczny GPS pokazywał mi tylko, że jestem gdzieś w wielkim lesie. Zabawa przednia i raz nawet był szlaban i jakiś rezerwat, który za parę euro można było zobaczyć z siodełka motocykla. Fajnie, tylko, że dzień mi się kończył, a ja nadal nie znalazłem drogi nr 72. No i co z paliwem? Stacji benzynowych w tym buszu brak, kilometry uciekają, a ja kompletnie nie wiem ile Jelonek w takim terenie sobie pije? Jak spala ze 4L na setkę, to zaraz mi braknie, a na rezerwie w takich stromych górach niedaleko zajadę, no i w którym kierunku, tak właściwie jechać?
Jak się jeździ przez pół dnia po tych serpentynach, to świat może nieźle zawirować i kierunki trzeba namierzać mniej więcej po słońcu jak ludzie pierwotni.
Z czasem coraz bardziej obawiam się, że nie znajdę na czas paliwka. Kolejny ostry wyjazd na szczyt i brak przebicia na drugą stronę góry już przestaje być zabawny. Zjechałem na sam dół i kolejne podejście inną drogą. Uwierzycie, że się udało, dotarłem do szerszej, wyglądającej na główną drogę. Byłem święcie przekonany, że to ta poszukiwana nr 72.
Dotarłem do stacji benzynowej, gdzie była przesympatyczna pani.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736562280To ta niepozorna stacyjka. Dostałem za darmo wrzątku na zupkę. Gdy tylko zacząłem jeść na stojąco przy motocyklu, pani wyszła ze środka i zapraszała mnie do stolika. Podziękowałem grzecznie, pokazując na tyłek, że boli przeokrutnie. Pani się roześmiała i wróciła do swoich obowiązków. Była jeszcze sympatyczna pogawędka z dwoma lokalsami, byli bardzo zainteresowani skąd jadę i gdzie?
Jak powiedziałem, że na Grossglockner, to kiwali głowami porozumiewawczo i życzyli niezapomnianych widoków.
Potem jeszcze poszedłem do tej przesympatycznej pani zakupić małą kawusię, bo jak pojadłem to spać mi się zachciało, a dostałem o takie coś.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736561849Zastawa godna co najmniej cesarza. Poczułem się bardzo dobrze. Tacy mili i sympatyczni ludzie, w miejscach, których nie ma na mapie, a miałem niby dosyć dokładną tą mapę Austrii.
Jeszcze tylko kibelek przed odjazdem a tu kolejna niespodzianka.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736561422Za jedyne dwa euro wyskakują trzy tańczące laski. No i kto mówił, że w Austrii jest drogo?
Dziewczynki zostawiłem w spokoju i ruszyłem dalej przed siebie.
Chwile jeszcze jechałem, zanim dojechałem do jeszcze główniejszej drogi, która okazała się drogą nr 72. No to kurcze, gdzie ja byłem do tej pory?
Na pierwszej większej miejscowości zidentyfikowałem swoje położenie na mapie i rura w stronę autostrady S6, by nadgonić trochę straconego czasu.
Do autostrady dojechałem jak po sznurku i ogień w tłoki 100-110 km/h. Mniej ciekawie niż na bocznych drogach, ale można podziwiać jakość drogi. Wiadukty, mosty i fajne tunele. W niektórych Jelonek robił niezły hałas niemalże na pełnych obrotach. Tunele zrobiły się jeszcze bardziej ciekawe, gdy zaczęło lać, bo przynajmniej chwile nie leciało z góry. Oczywiście sytuacja już przerabiana, leje a parkingu niet. W końcu się trafił i mogłem wciągnąć na mokre suchą przeciwdeszczówkę. Góry za to robiły się coraz większe i potężniejsze. Było czym cieszyć oko.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736561156Deszcz jednak nie dawał za wygraną i lało coraz bardziej i bardziej. Zmęczony zjechałem z autostrady w poszukiwaniu miejsca na nocleg.
No i tak jadę i jadę. Z prawej strony góry, z lewej strony góry i gdzie się tu rozbić? Ciężka sprawa. Są jakieś łąki, ale jak tam się dostać, gdy dróg dojazdowych nie widać? Jakoś muszą przecież wjeżdżać tam ciągnikami?
Jest w końcu asfaltowa po lewej ostro w górę, no to jadę. Widoczność spada, deszcz i mgła robią swoje. Jakieś domy, to też nie dobrze, jadę wyżej. Domy się skończyły i widzę trawiastą dróżkę w krzaki. Porozglądałem się, czy aby nikt mnie nie widzi. Kamizelkę odblaskową ściągnąłem, by niepotrzebnie nie przykuwać wzroku i rura w krzaki. Droga zaprowadziła mnie na łąkę ze świeżo skoszoną trawą. To dobrze, bo jak rolnik dopiero skosił trawę i pada deszcz, to nie będzie się fatygował dopóki nie zaświeci słońce i nie obsuszy siana. Pracowało się na roli no nie hę, hę. Na łące znalazłem jak najmniej pochyły kawałek ziemi, akurat blisko lasu, by we śnie nie zsuwać się w dół po karimacie, ale i tak w nocy zjeżdżałem.
Ciemno się zaczyna robić, leje a ja włączam procedurę rozbijania obozowiska w trudnych warunkach. Najpierw Jelonka okrywam pokrowcem, potem spod pokrowca wyciągam sam namiot. Dopiero jak namiot był już gotowy przyszła pora na resztę tobołów. Szybko do namiotu by jak najmniej zmokły. Na końcu ja, znaczy się Luca, we własnej osobie, ociekający wodą. Ściąganie mokrej przeciwdeszczówki, z przemoczonych spodni skórzanych w małym ciasnym namiocie, wymaga nie lada determinacji.
Na kolację miałem kabanosy z pieczywem i gdy już się najadłem, to zrobiło mi się błogo i cieplutko w suchym śpiworku. Słyszałem tylko bombardowanie kropelek deszczu o poszycie namiotu.
http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=759188868Powieki robiły mi się coraz cięższe i już, już miałem odlecieć, gdy słyszę w tym szumie deszczu, że coś wylazło z lasu. Wylazło i chodzi przy namiocie obwąchując. Co to może być?
Pies to nie jest, bo psy mają trochę inne zachowanie, niedźwiedź to też nie jest, bo chodzi bardzo ostrożnie i bada teren. Obstawiam wilka, lub lisa.
Głowy nie wystawiałem z namiotu, tylko siedziałem najciszej jak potrafię, nasłuchując. Adrenalina mi skoczyła i myśli zaczęły się kłębić w głowie. Pierwsza myśl, zapomniałem scyzoryka i nie mam się czym bronić. Kask, mam kask, będę walił kaskiem. W mrocznym świetle obserwują ścianki namiotu , namierzałem. Skoro wącha to w końcu przystawi ten nos do namiotu, a ja wtedy wypróbuję atest w kasku.
Potem nagle przyszło olśnienie, co ten zwierz tak wącha? Jeszcze przecież nie śmierdzę aż tak bardzo? Kabanosy, jadłem kabanosy. Ostrożnie szukam, gdzie są, bo nie wszystkie zjadłem. Opakowanie ma wyszarpaną dziurę, no bo sam ją wcześniej wyszarpałem. Skoro ja czuję zapach tego kabanosa, to ten zwierz z tysiąc lepszym węchem tym bardziej. Zaraz będę miał w gościach wszystko, co jest mięsożerne w tym lesie, łącznie z całą populacją niedźwiedzi.
Szybko reklamówka i szczelnie zawijam nieszczelne kabanosy. Po chwili poszło to coś, a przynajmniej nie słyszę obwąchiwania. Adrenalina trzymała mnie jeszcze z godzinę i wsłuchując się w podejrzane dźwięki w szumie deszczu zasnąłem. Co było dalej w nocy to już nie wiem.
Chciałem adrenaliny, no to mam, aż za dużo.
Podsumowanie:
Przejechanych kilometrów : 513, a taki byłem pewien, że dzisiaj już spokojnie dojadę do
Zell Am See.
Widzianych krajów: Słowacja, Węgry, Austria
Awarie: Ja wymiękam, a Jelonek twardziel do samego końca.
-- EDYTOWANY Pią Lip 22, 2011 10:03 am --
Dzień czwarty, wtorek 21 czerwca.Jedno oko, drugie oko też otwieram, zatem jeszcze jestem. Po krótkiej obdukcji wygląda na to, że to coś nic mi w nocy nie odgryzło. Wszystko jest na swoim miejscu, namiot też wygląda na cały.
Spałem dosyć wysoko, bo do jednego kilometra n.p.m. niewiele brakowało, ale jakiejś większej różnicy w zachowaniu organizmu nie zauważyłem.
W namiocie dosyć jasno i nie słychać padającego deszczu, to pora wystawić głowę.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736558551Takiego widoku to się nie spodziewałem, normalnie na żywo dech zapiera i co najważniejsze, nie pada. Słoneczko miejscami się przebija, to może się wypogodzi i będzie piękny dzionek?
http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=759175738Właściciela łąki, ani policji też nie widać. Mandat za spanie na dziko w takim miejscu, pewnie nie jest tani, a ja nie mam zamiaru czekać, by się o tym przekonać. Mimo to nie śpieszyłem się ze zwijaniem obozowiska, bo namiot nie chciał schnąć, a okolica zachwycała.
W końcu może uda mi się dojechać do tego Zell am See? Ulubiony moment odpalania Jelonka z rana, czyli od pierwszego. Trochę ślizgania po mokrej łące i już jestem na asfalcie.
Po drodze uzupełnianie zapasów w markecie i obowiązkowe smarowanko łańcucha, bo wczorajszy deszcz był dla niego bezlitosny.
W górskim klimacie fajną drogą 311 w końcu dojechałem do tego, ponoć sławnego Zell…
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736556701Już od kilkunastu kilometrów, dało się zauważyć, że na drodze coraz więcej przybywa motocyklistów. W samym Zell Am See, rządzą motocykliści, pełno ich na każdym kroku. Samo miasteczko, nic specjalnego, ale położone nad ładnym jeziorkiem i otoczone pięknymi górami. Pewnie w tym cały urok tego miejsca, no i te motocykle, wszędzie, można podziwiać i podziwiać. Wprawdzie najwięcej ścigów i turystyków, ale czasem chopperek się trafi. Wszystkie maszyny lśnią, wypucowane do granic możliwości. Gdzie oni trzymali te motóry? Mój Jelonek uwalony drogowym syfem po pachy, aż wstyd się gdzieś pokazać. Nie wiem, może wstają o piątej rano i pucują swoje cacka, a może wszystko nófki prosto z salonu?
Zatankowałem drogiego paliwka do pełna i obrałem kierunek na cel mojej wyprawy, czyli najwyższy szczyt Austrii Grossglockner 3798m n.p.m. Na sam szczyt się jednak nie wyjeżdża, bo nie ma drogi, a szkoda, nawet wielka.
Malownicza droga nr 107 zaprowadziła mnie pod same bramki. 19 euro i mogę jechać dalej. Przed bramkami pełno wszystkiego, motocyklistów, puszek, puch i autokarów wycieczkowych. Wszyscy chcą w tym samym kierunku. Trochę mi zapał przeszedł, bo nie przyjechałem w góry by się tłoczyć, tylko zażyć dzikości i piękna.
No nic, sznureczek i pniemy się w górę, Jelonek czwarty bieg i cały czas jedzie. Co jest, miała być wielka góra? Toż wczoraj miałem większe stromizny, jak buszowałem po tym dzikim lesie? Mijam tabuny rowerzystów, nawet jakiś skuter, wyglądający na taki 50cc i tylko czasem ktoś o wiele silniejszy mnie na prostym odcinku kulturalnie wyprzedza. W końcu zatrzymałem się by pacnąć fotkę, bo widok robi się miodzio.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736555393Ale, żeby tak wysoko i cały czas na czwartym biegu dwieściepięćdziesiątką? Co oni dają do tego paliwa? Popatrzyłem na drogę w dół, no kurcze całkiem, całkiem.
Potem jednak było stromiej i trójka poszła w ruch, a w jednym miejscu, to była nawet jedynka i dwójka. Był to odcinek specjalny na kostce brukowej, ale o tym później.
Czym wyżej tym piękniej, ale o dziwo i cieplej. Wydawało mi się, że skoro w górze jest śnieg, to będzie ziąb, a tu prawie upał. Cały czas piłuję Jelonkiem pod górę i się zastanawiam ile jeszcze można, by go nie przegrzać? Chłodzenie samym powietrzem, przy mniejszej prędkości i na wyższych obrotach nie jest zbyt skuteczne. Motocykl, jednak nawet nie zastękał i dzielnie szedł pod górę, aż się zatrzymywałem by sprawdzać, czy nie wywaliło jakiejś uszczelki i nie zagotowało oleju, ale nie. Wszystko wygląda dobrze i silnik pracuje bez zastrzeżeń, tylko, jakby bardziej miękko i aksamitnie. Żadnych drgań, tylko przyjemne mruczenie z basikiem od tłumików. Górskie powietrze, z dobrym paliwem, czynią cuda.
Jelonek brnie dzielnie nawet przez zaspy.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736554934Po drodze, jest wiele innych atrakcji, jakieś budowle pomniki, wystawy, ale mnie interesuje, tylko droga i przepiękne górskie widoki. No i dmuchawy śnieżne też mają ciekawe.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736551767Takie małe czołgi do rozprawiania się z zaspami śnieżnymi. Fajna robota musi być.
Teraz jeszcze małe chłodzenie silnika, ale bez obaw, taki chłyt maketingowy.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736548960Silnik był już wystudzony. Nie zafundowałbym sobie pęknięcia cylindra 1500km od domu. Para jak widać nie leci, choć miałem kiedyś, kolegę, który jak mu się nagrzał komar, kładł go do rzeki w celu wystudzenia i fajnie bulgotało. Komar jednak długo nie pojeździł.
Gorąco, upalnie, tylko w tunelach lodowate powietrze było. Takie skoki temperatur dla zdrowia niezbyt dobre, a może właśnie bardziej się zahartuje?
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736547824Za tunelem zjazd w dół. Silnik się wyziębia, ale za to hamulce dostają w kość, a raczej w stal..
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736545711Przednia tarcza się przebarwiła od gorąca, ale płyn hamulcowy się nie zagotował. Tylne koło tak mi się rozgrzało, że ledwo mogłem dotknąć felgi, przy samej oponie. W pobliżu bębna nawet nie próbowałem, ale na szczęście aluminium się nie przebarwiło od temperatury. Muszę przyznać, że odlewane koła aluminiowe w górach świetnie odprowadzają ciepło, niczym radiator na procesorze. Dlatego na więcej mogłem sobie pozwolić. Na kołach spryszkowych musiałbym często robić przerwy, bo upieczenie hamulców na tej górze, to żaden problem. Z resztą smród palonych okładzin, był czymś nieodzownym dla tego krajobrazu.
Pytanie, tylko ile jechać by nie przegiąć i pod górę nie usmażyć silnika, a w dół hamulców?
Z czasem jednak przestałem się nad tym zastanawiać i po prostu czerpałem frajdę z jazdy w tych pięknych okolicznościach przyrody.
Do parkingu pod Grossglocknerem dojechałem szybciej niż myślałem, a tam istny jarmark. Wszystkiego pełno, a motocyklistów oczywiście najpełniej.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736544421Jest i słynny Grossglockner , to ten za tą łódką
http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=759135615http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736542092Tylko skąd ta łódka się wzięła? No i słynny lodowiec, ale czyścioszek, to on nie jest.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736541913Na dole chodzili po nim ludzie i niewiele odróżniali się od kamieni, ale mi się tam schodzić nie chciało, by wyglądać jak kamień i dotknąć zimnego. Wolałem pozować trochę wyżej.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736541393Trochę, jakoś tak za łatwo i za szybko poszło, spodziewałem się większego wyzwania. Skuterkiem 50cc, spokojnie też tu się wjedzie. Ślicznie jednak jest, ale pora wracać.
Pooglądałem jeszcze motocykle w poszukiwaniu polskich blach, ale najwięcej Niemców, Austriaków i całej reszty motocyklowego światka. Polaków brak, ale za chwilkę słyszę znajomą mowę, jednak są. Pięciu motocyklistów z różnych stron Polski, zebrało sobie paczkę i właśnie przyjechali. Podszedłem do nich i się przywitałem.
Pierwsze pytanie, jakie padło, to czy jestem sam? Eee, no to szacun, usłyszałem.
Jak jeszcze powiedziałem im czym tu przyjechałem, to zapadła niezręczna cisza. Nie chciałem już im mówić, że śpię na dziko w namiocie i jem niedźwiedzie. Pogadaliśmy trochę i życząc sobie szerokiej drogi rzuciłem się w dół, bo hamulce już całkiem zmarzły.
Po drodze minąłem podwójną zaporę i chętnie zapoznałbym się bliżej, ale był zakaz zjazdu.
W brzuchu zaburczało i zaraz zatrzymałem się przy ponętnych zapachach wydobywających się z górskiej restauracji. Garnuszek w dłoń i pora na gotowanie. Całe jeden euro zapłaciłem za wrzątek. Pan majestatycznie wyciągnął swoją prywatną portmonetkę i moje euro wylądowało jako napiwek.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736534529Zupka smakowała wyśmienicie w tak pięknych okolicznościach. Smacznego mniam. Dzisiaj grzybowa, tylko, gdzie są te grzyby?
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736534183Po obiadku, czułem jednak niedosyt. Był to niedosyt jazdy po winklach, zatem powtórka z rozrywki. Jeszcze raz szczytami się przejechałem. Tym razem bez zatrzymywania na zbędne studzenie. Tarcza zrobiła się fioletowa, ale układ hamulcowy wytrzymał. Coraz lepiej mi też szło wykładanie się na zakrętach i pokonywanie strachu przed niespodziewaną glebą. Dobry asfalt to i oponki nie robiły psikusów. Nie wszyscy jednak mieli tyle szczęścia, bo w jednym miejscu już była policja otoczona motocyklistami. Na szczęście obyło się bez większych obrażeń cielesnych, ktoś chyba po prostu nie wyrobił na zakręcie.
W sumie to dobrze, że jeszcze raz się przejechałem, bo natrafiłem na drogę z kostki brukowanej, którą jakoś wcześniej zignorowałem. Wjazd miały tylko motocykle i samochody osobowe, a autokary i kampery mogły sobie jedynie pogwizdać.
No i tutaj był konkretny podjazd, drugi bieg, a czasem redukcja do jedynki by nie wypaść z zakrętu. Prędkość przy mijaniu z pojazdem z naprzeciwka, czasem miałem tak małą, że motocykl walił mi się na kostkę i musiałem się nieźle napocić, by nie dać się przyciąganiu. Szybciej nie dawało rady bo śliska kostka była niepewna i wykładanie motocykla na czymś takim, mogło by się skończyć nieciekawie. Dałem jednak radę, tylko ręce mnie rozbolały od tego trzymania równowagi. Wcześniej już były zmęczone a teraz zaczęły już protestować. Wysoko umieszczony bagaż też mi nie pomagał.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736522498http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=759108494Zjazd poszedł o wiele sprawniej, bo nie było takiego ruchu i mogłem sobie pozwolić na ciut większą prędkość. Na szczycie był punkt widokowy i wystawa zdjęć ze starodawnych wyścigów motocyklowych. Chętnie bym zobaczył coś takiego w stylu retro, oczywiście na żywo. Był to też chyba najwyższy punkt całej trasy 2626m n.p.m. Tak wysoko to jeszcze nie byłem. Pora wracać, zatem zjeżdżam 107-ką na sam dół, ale po drugiej stronie gór. Momentalnie się zachmurzyło, oziębiło i zaczął kropić deszcz. Nie na tyle jednak intensywnie, by sięgnąć po przeciwdeszczówkę.
Na samiutkim dole dla odmiany piekło. Gwałtowna zmiana klimatu, żar z nieba leci i sucho jak pieprz. Ze 40 stopni. Ze mnie się leje, jak z konewki. Pozbywam się wszystkiego co się da i zostawiam, na sobie tylko kurteczkę.
Co tu teraz robić? Na czwartek i tak nie dojadę do domu, bo mam poślizg dwa dni, to cały plan poszedł się kisić?
Raz kozie śmierć, Italia niedaleko, to być już tutaj i nie zaglądnąć, byłoby niewybaczalne. BabaLuca, jak się dowie, to nie będzie zadowolona.
Ale grzeje uf. Jak tu mogą ludzie mieszkać w takim piekle? Najwyraźniej całe gorące afrykańskie powietrze zatrzymuje się na tych górach i stąd taka różnica klimatu z jednej i drugiej strony Alp. Italia wita!
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736516469Pierwsze wrażenie, to jak wjazd do kraju trzeciego świata. Bardziej brudno, niedbale, asfalt popękany, biedniej, ale później gdy pojawiają się kolejne góry, robi się znowu pięknie. Tylko jakieś takie jakby jaśniejsze te góry. Nastrajają bardzo fajny górski klimat.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736515988Niewiele myśląc, strzał w bok w kierunku interesującego kanionu. Droga SS51.
Kto nazywa drogę SS? Może mają jakieś pozostałości po tym niemieckim szaleńcu z SS?
Droga wije się malowniczym kanionem, obok rzeka o niesamowitym kolorze i jeszcze rewelacyjna szutrowa, wąska dróżka nad samą rzeką, wyłącznie dla rowerzystów. No tu to rowerzyści mają swój raj i widać, że licznie z niego korzystają.
Dzień się jednak kończy, ja jestem wykończony tym machaniem kierownicą i dobrze by się gdzieś ululać w miłym miejscu. Po drodze natrafiam jednak na dodatkowe zasieki.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736513747Dwa kopulujące tiry, zatarasowały całą drogę. Próbuje się przecisnąć, ale z jednej strony lita skała a z drugiej przepaść, nawet rowerzysta się nie przeciśnie. Te dwa tiry nie miały szansy się zmieścić w tym miejscu. Oczywiście żadnych znaków ostrzegawczych. Wot taka włoska fantazja. Kierowcy jednak byli zawodowcami i małymi szarpnięciami na wstecznym rozdzielili zakochane tiry. Ślady szminki jednak zostały, ale obyło się bez większych strat.
Ruszyłem dalej w dół w stronę Cortiny.
Daleko nie ujechałem, bo niebieska tabliczka z napisem CAMPING, skusiła mnie by odbić w prawą wąską szutrową dróżkę. Camping niczego sobie, więc idę zapytać się o cenę.
Pan coś dziwnie do mnie mówi, a ja mało co mogę zrozumieć. Co on do mnie gada? Okazało się, że zostałem wzięty za Niemca i pan chciał mi wszystko wyjaśnić łamaną niemiecko-włoską składanką. Poprosiłem by mówił po włosku, bo mam szefa Włocha i wszystkie brzydkie słowa łapię w tym języku.
5 euro za mnie i 7euro za Jelonka w namiocie, razem 12euro. No to trochę luksusu mi się należy, zatem biorę.
Kemping przytulny, prysznice i sanitariaty czyściutkie, na najwyższym poziomie. Obok płynie górska rzeka o niesamowitym kolorze, więc chyżo rozbijam się blisko tej szumiącej rzeczki. Namiocik szybko zaistniał i przyszła pora na atrakcje dzisiejszego wieczoru. Nr 1, to gorący prysznic, a potem kolacyjka i mały rekonesans po terenie kempingu.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736512202Rzeka też wygląda bardzo kusząco i ten niesamowity kolor ultra-maryna.
http://chomikuj.pl/Image.aspx?id=736509785Do wody wskoczyłem szybko, ale wyskakiwałem jeszcze szybciej, a nawet w podskokach. Ziiimna looodooowata ta woda. Zupełnie jakby dopiero co z roztopionego śniegu była, ale jak mi się później ukrwienie w stopach poprawiło. Miałem stópki czerwone jak buraczki.
Jeszcze przed zmrokiem było piękne widowisko. Na dole półmrok, a szczyty gór lśnią czerwienią od zachodzącego słońca. Aparat niestety właściwie nie potrafił tego cuda uwiecznić, oddając nastrojowy klimat. Potem zaczęło trochę kropić, ale ja już opuszczałem ciężkie powieki w zwiewnym namiociku, koloru szumiącej górskiej rzeki. To był naprawdę piękny dzień.
A jeszcze byłbym zapomniał. Wcześniej dzwoniłem do BabaLucy, prosząc by się nie denerwowała, bo jestem na kempingu. Zapytała, a dlaczego ma się denerwować?
No bo jestem na kempingu, ale we Włoszech….
Podsumowanie:
Przejechanych kilometrów : cały dzień jazdy od rana do wieczora,
a przejechanych tylko 325km
Widzianych krajów: Austria, Włochy
Awarie: męczyłem sprzęta jak mogłem, a on nic. Nadal w pełni sprawny i na jednym zbiorniku frajda przez cały dzień, aż wszystkie kości rozbolały.