hmm, jakby tu upiec trzy pieczenie na jednym ogniu?
Rozpoczęcie sezonu w Broku 1-4 Maj a tydzień później komunia.
Odległość z Broku do Nidzicy ponad 160km.
Mapy wujka googla rozpracowywane codziennie, a może tędy, a może przez park kampinoski. A może, może może. Kiedy już miałem blankiet urlopowy podpisany okazało się że jak to zwykle bywa urlop został cofnięty i trzeba było z Broku naginać do domu aby cztery dni później znów znaleźć się w siodle.
Z dodatkową "pomocą" przyszła mi szefowa żony która chciała udzielić jej urlopu tylko na dzień powrotu z komunii.
Nie uśmiechało mi się jechanie puszką na weekend komunijny i wracanie na wariackich papierach siódemką tudzież gierkówką tylko po to żeby dzieciak zobaczył kopertę od wujka.
Jak oznajmiłem rodzinie że jadę na uroczystości komunijne motocyklem od razu zostałem odsądzony od czci i wiary i potraktowany jak osoba delikatnie skrzywiona na umyśle.
Niestety fundusz wycieczkowy nadszarpnięty wyjazdem do broku stanowił 400zł,
200zł z przeznaczeniem na paliwo a reszta na inne atrakcje.
Dodatkowym zabezpieczeniem powrotu do domu był kupon payback o wartości 40zł do zreazliowania na stacjach BP
Od początku więc nastawiałem się na nocowanie po rodzinie i kolegach, oraz oglądania tego co za darmo, czyli pięknych okoliczności przyrody naszej ojczyzny.
Spakowany byłem już w środę 8 maja żeby zaraz po pracy dnia następnego pędzić na nocleg do Sochaczewa.
Z pracy urwałem się 3 godziny przez fajrantem czyli o 13.
Byłbym już znikł o 12 ale z kontrolą pojawiły się "przemiłe" panie z sanepidu, z których jedna jest mężczyzną.
Przekonany że droga przez Kluczbork i Praszkę jest już gładka jak stół nie spieszyłem się zbytnio. Przecież jechałem rok wcześniej, w czerwcu, tą samą drogą i było tam kilkanaście km frezowanego asfaltu. W głowie mi nie postało to co zastałem. Oto zamiast nowej gładkiej nawierzchni spotkałem kilkanaście km tego samego frezowanego asfaltu wzbogacone o trzy wahadłówki.
Standardowo w Zduńskiej Woli zatrzymałem się na śmieciowe żarcie w Mac Dodusiu.
Korzystając z kuponów ze zniżkami znalezionymi na klatce schodowej kolegi, zjadłem za 17zł półtora powiększonego zestawu. Niestety to co zjadłem nawet nie leżało obok Brokowych obiadków w restauracjii.
Nie chcąc pchać się przez zakorkowaną Łódź zapytałem tubylców którędy by tego molocha najlepiej ominąć. Zaproponowaną trasę mogę spokojnie polecić wszystkim którzy chcę ominąć Pabianice i Łódź i dostać się do siódemki
Zduńska Wola, Szadek, Łęczyca (założona w IX wieku, ma mnóstwo zabytków do obejrzenia), Piątek (geometryczny środek polski), Łowicz,Sochaczew.
W związku tym iż robiło się późno, a kolega czekał na mnie w pracy aby do firmowego garażu schować motorek, postanowiłem zwiedzić te atrakcje w drodze powrotnej. Jak się jednak później okaże nie zostanie mi to dane. Jadąc powyższą trasą normą są takie oto piękne widoczki.
Około godziny 19 dotarłem do przyjaciela z którym razem studiowałem. Wyszliśmy na Pizzę, wipiliśmy kilka piwek, poprawiliśmy jeszcze w domu przed snem i poszliśmy spać, znaczy odpoczywać. Kolega jeszcze coś wspominał rano o jakiejś porterówce ale ja jej jakoś niekojarze...

Rano trzeba się było zwlec z wyrka o 7 i jeszcze przed przyjazdem ekipy montażowej odblokować garaż/magazyn. Po wypiciu kawy a może dwóch ruszyłem "delikatnie" dalej. Nie dysponując alkomatem ruszyłem w kierunku mało uczęszczanych dróg dopiero około 9 rano.
Na pierwszy odstrzał poszła Żelazowa Wola, miejsce urodzenia i zamieszkiwania niejakiego
Fryderyka Chopina uchodzącego za muzycznego geniusza wszechczasów bijącego na głowę nawet Lady Gagę i Dodę, przynajmniej w sferze muzycznej, bo z wyglądem to u niego różnie bywało...
W Żelazowej Woli znajduje się filia Muzeum Fryderyka Chopina, oczywiście wstęp jest płatny, a do zobaczenia jest PUSTY pałacyk rodziny Skarbków u których Ojciec Fryderyka był Guwernerem. W pałacyku jest kilka rękopisów Chopena na ścianach. W zasadzie nie warto płacić wstępu, no chyba że ktoś lubi siedzieć w pięknie urządzonym parku i słuchać muzyki owego kompozytora (pykając fajeczkę). Rok temu udało mi się wślizgnąć tam za darmo. W tym roku postanowiłem tylko sobie fotkę cyknąć.
Kolejny nocleg miałem w Nidzicy, ale że "siódemki" nienawidzę, a na "pięćdziesiątce" tirów zasłaniających widoki mnóstwo postanowiłem za radą Arcona kontynuować podróż używając w miarę możliwości dróg wojewódzkich "zółtych" lub gminnych. I to był strzał w dziesiątkę. Droga nr. 705 była pusta i gładziutka jak dupka niemowlęcia:
tak samo było w Parku Kampinoskim
Kawałek dalej jednak już nawierzchnie były w stanie wskazującym na znaczne zużycie i znaczną ilość napraw.(Droga wojewódzka nr. 575 ) Nie polecam tej drogi do jazdy samochodem bo większość "nierówności" akurat trafia w rozstaw opon. Natomiast motorkiem jadąc środkiem pasa można "pędzić" 70-90km/h. Na tamtym terenie urzekły mnie przestrzenie łąk i lasów oraz przystrojone kapliczki przydrożne. Przejeżdżając widziałem bażanta z odległości może 2metrów.
Drogą 575 dojechałem do Płocka. Niestety aby zobaczyć Wisłę należy oddalić się od drogi głównej i spróbować wjechać na wał. Ale nie zawsze uda się zobaczyć Wisłę, zwykle widać tylko zalane drzewa i śmieci. Poniższe fotki zrobiłem w Dobrzykowie, droga asfaltowa praktycznie prowadziła do samego wału.
Pogoda jak widać nie rozpieszczała, ale bardzo zimno nie było.
Z Płocka drogą 560 dojechałem do Sierpca (produkją tam dosyć smaczne piwko), a później 541 i 563 w kierunku Mławy. Jakość dróg mogę określić na zadowalająca do dobrej, jeśli chodzi o klasę dróg wojewódzkich.
Jadąc drogami wojewódzkimi a mając prowiant ze sobą, nie sposób znaleźć parkingu z ławeczkami.
Zostają tylko stacje benzynowe (na których też z reguły nie ma ławek) albo gigantyczne wiatraki produkujące prąd elektryczny:
W miejscowości Kuczbork Osada znajduje się taki oto kościółek:
Przy okazji zwiedzania zamkniętego kratami

Droga całkiem znośna, ale oznakowania żadnego. Zapytałem na skrzyżowaniu po drodze o drogę do Działdowa.
Padła wiele wyjaśniająca odpowiedź:
Tędy Pan dojedzie, ooo tędy też, w zasadzie jakby Pan nie pojechał to do Działdowa dojedzie...
No więc wybrałem jedną z odnóg i poleciałem dalej:
Niechłonin, takich domostw można w trasie spotkać sporo, niektóre nawet w bardzo dobrym stanie.
A to "coś" śmignęło mi kontem oka, zawróciłem żeby pooglądać. Piwniczka znajduje się w szczerym polu, za przystankiem autobusowym gdzieś między Gnojnem a Gnojenkiem.
Ciekawe jest natomiast to iż nie znalazłem ani śladów fundamentów. Nie było też pozostałości sadu. Solista Zespołu Winyl określił owo coś na facebooku jako "klasyczną chłodziarkę unplugged"
i bardzo mi się to określenie podoba.
A to już rynek w Działdowie
I Zamek Krzyżacki w Działdowie, niestety nie dało się wjechać na dziedziniec - Zakaz ruchu w obu kierunkach za wyjątkiem pracowników Urzędu Gminy.
Dotarłem wreszcie do miejsca noclegu w Nidzicy. Sobotę z Niedzielą spędziłem na szeroko pojętych Uroczystościach Pierwszo-Komunijnych. Tu warto wspomnieć iż obiad komunijny odbywał się w ośrodku Mazurskie Marzenie na półwyspie Lemany. Niestety było zimno, a ja miałem tylko gartnitur ze sobą, więc troche mnie przewialo/
Tutaj kilka fotek poglądowych:
W poniedziałek planowałem wyjazd na Grunwald ale tym razem pojechaliśmy puszką, bo było więcej chętnych. Z Nidzicy do Pól Grunwaldu jest jakieś 30km. W zasadzie nie spodziewałem się zastać czegoś innego niż zobaczyłem:
W Poniedziałek wieczorem grillowanie a potem długie Polaków rozmowy, we wtorek udałem się w dalszą trasę. Tym Razem celem był Wilczy Szaniec i nocleg u kuzyna mamy w Ostródzie.
Z Nidzicy poleciałem na Szczytno drogą nr. 545 oraz 58:
Nawierzchnia asfaltowa prawie idealna, widoki również. Niestety mimo że świeciło słońce było dosyć chłodno. Jechałem w kurtce z podpinką ocieplającą, ale w domu zapomniałem chusty na szyję, co miało się niedługo zemścić...
W Szczytnie czas na tankowanie i uśmiech na twarzy gdy spalanie znów wyszło poniżej 2,5l/100km.
Ze Szczytna do Mragowa jechałem drogą 58, 601 i 59. Trudno mi było jednak oprzeć się wrażeniu że drogi wojewódzkie tzw. żółte maja o wiele lepsza nawierzchnie niż czerwona 58. Poniżej zdjęcia płotu jednostki wojskowej w Starych Kiejkutach gdzie podobno CIA przetrzymywało terrorystów.
Miałem trochę obawy przed fotografowaniem ogrodzenia, ale nikt mnie nie widział wiec...
Mimo to przez następne kilometry pilnowałem w lusterkach czy nie pojawi się jakiś wojskowy pojazd aby skonfiskować aparat fotograficzny.
Pojawiła się tylko cysterna wojskowa, dałem się wyprzedzić i spokojnie jechałem dalej.
A to już droga 59 do mrągowa:
jednak widok ten zdecydowanie lepiej wygląda z takiej perspektywy:
Pamiątkowa fotka przy wjeździe do Mrągowa i dalej drogą 591 do Kętrzyna:
A to już zamek w Kętrzynie. Wstęp do muzeum zamkowego tylko 6zł.
Ale przecież Wilczy Szaniec w Gierłożu czeka, więc tylko kilka fotek z zewnątrz:
W samym Kętrzynie nie widziałem żadnych oznakowań jak dojechać do Wilczego Szańca. dwa razy zabłądziłem, w końcu zapytałem o drogę i znowu pojechałem nie tam gdzie trzeba. W sumie zrobiłem dodatkowo 15km błąkając się po okolicy. Sam Wilczy Szaniec jest terenem prywatnym, nie ma tam żadnego muzeum. Jest natomiast parking dla motocykli, zaraz przy stróżówce wjazdowej. Pan Ochroniarz Mietek od razu powiedział żeby kask zostawić w widocznym miejscu to będzie miał na niego oko.
Bilet wstepu 15zł,
5zł Parking motocykla,
opcjonalnie 50-70zł przewodnik.
Zwiedzanie Wilczego szańca bez przewodnika uważam za zły pomysł, bo zostały tam tylko pozostałości bo dawnej siedzibie Hitlera.
Ja "podłączyłem" się pod wycieczkę gimnazjalistów, zapytałem jednego z wychowawców czy mogę też posłuchać, bo w tłum się wmieszać nie dało, nie wyglądam na gimnazjalistę. Pani przewodnik "miała gadane" dosyć dokładnie opowiedziała historię zamachu na Hitlera, opowiedziała również o konstrukcji bunkrów oraz podziemnych magazynach, które sięgają tylko jedno piętro pod ziemię. Nie ma tu żadnej wielopoziomowej struktury. Wszystkie bunkry zostały zniszczone od środka gdyż na owe czasy nie było żadnej konwencjonalnej bomby mogącej zniszczyć je z powietrza (No chyba że Atom).
Pani przewodnik przeprowadziła nas również przez niektóre bunkry na których napisy informowały o tym ze wchodzenie do nich grozi niebezpieczeństwem.
Po pewnym czasie stwierdziłem iż czas opuścić szanowna wycieczkę bo ileż zniszczonych bliźniaczych bunkrów można oglądać.
Lepiej zachowane bunkry są pod ochroną z racji tego iż stanowią zimowisko nietoperzy.
Wyjeżdżając z Wilczego Szańca spotkałem Łosia. Przebiegł mi drogę, dobrze że był oddalony o jakieś 4metry. Widok nagle wybiegającego lasu Łosia tak mnie zamurował iż nawet nie hamowałem. Zacząłem żałować że nie mam takiej kamerki jak Daemiens, bo była by niezła fota.
Kolejnym przystankiem była św. Lipka.
Cennik Parkingowy przed sanktuarium nic nie mówił o motocyklach, więc Pan Parkingowy powiedział że mogę postawić motocykl za darmo.
Sanktuarium Maryjne w św. Lipce prowadzone jest przez Ojców Jezuitów.
Z jednym nawet chwilkę porozmawiałem. Wytłumaczył mi znaczenie mojego imienia, które odczytał z koszulki klubowej a potem zapytał z przekorą czy przybyłem z kosmosu, ale po chwili wyjaśnień okazało się że ów ksiądz również kiedyś jeździł motocyklem posługując w pobliskich mazurskich parafiach.
Sanktuarium w św. Lipce zostało niedawno odrestaurowane dzięki wsparciu Helsińskiej Fundacji Ochrony Zabytków. Wyobrażam sobie jaki ten kościół musiał robić wrażenie w okresie baroku na pielgrzymujących prostych chłopach. Nazwa miejscowości pochodzi od lipy która nie traciła liści na zimę, liście usychały ale nie opadały z drzewa, drzewo spalono podczas okresu reformacji. Wokół pierwszej lipy kaplicę zbudowali Krzyżacy.
Poniższe zdjęcie ukazuje rzeźbę-symbol św. Lipy.
Gdy wyszedłem z kościoła była godzina 16:05, podszedłem do motocykla i zacząłem się zbierać do dalszej drogi. Zbierało się na deszcz, a ja miałem jeszcze do pokonania ponad 100km do Ostródy. Pan Parkingowy poradził mi jednak poczekać do 16:30 gdyż odbędzie się prezentacja organów.
Podczas pogawędki z Parkingowym dowiedziałem się że piszczałki są wykonane z cyny i największa z nich waży ponad 2,5tony. Dowiedziałem się również że różowy kolor fasady został odkryty przez konserwatorów jako pierwsza warstwa. Całość budynku była od nowa tynkowana techniką jaką posługiwano się w okresie baroku. Podobno nie używano wówczas pacek do tynku, gładzono tynk dłonią.
Warto było zostać na koncercie, dźwięk tych organów robi wrażenie nawet na osobach nie lubujących się w muzyce organowej. Dodatkowo organy te mają wbudowane ruchome rzeźby przedstawiające scenę Zwiastowania.
Co ciekawe na koncert organowy załapała się również wycieczka gimnazjalistów. Żartowałem z wychowawcą klasy iż Pani przewodnik dała im do wiwatu, skoro dogonili mnie dopiero godzinę później.
Kolejnym przystankiem miało być Dobre Miasto. Zrobiło się wilgotno i nieprzyjemnie, a i ja zacząłem żałować że nie wziąłem chusty na szyję. Wiatr cały czas chłodził mi szyję.
Drogę do Dobrego Miasta wspominam jako mizerną. Były co prawda ładne serpentyny a'la Transfogara (tyle że w miniaturze), ale cały mit o idealnych żółtych drogach został obalony.
Droga 593 była koszmarna, zero oznaczeń to po pierwsze, dziury jak po bombach, serpentyny pokryte piaskiem oraz zarwane boki asfaltowej nawierzchni. Z dwujezdniowej drogi została jednojezdniowa, a samochody nie przejmowały się motocyklistą i mijały mnie "na lusterko"
W Dobrym Mieście zdążyłem zrobić fotkę bazyliki kolegiackiej:
Po czym zostałem ugoszczony kawą i ciastem przez kolegę Kalina20.
Nalegałem żeby posiedzieć przy motorkach na dworze i pogadać.
Dziewczyna Kalina rzeczywiście sprawiała wrażenie osoby która uważa że motocykl jest dziełem szatana. Żeby oddać sprawiedliwość nie rozmawiałem z nią, ale po wzroku jaki zawiesiła na nas, oglądających motocykle można było się domyślić że rzeczywiście mogłaby być zdolna do zmuszenia Kalina20 do sprzedaży motocykla.
Po kawie udałem się w kierunku Ostródy, drogą 530 i po chwili zastanawiałem się czy ja aby nie poruszam się po górach. Serpentynki, z zakretu w zakret, znaki o stromym podjeździe tudzież zjeździe. Byłem zachwycony. Asfalt również nie najgorszy.
Dotarłem do Ostródy około 20, i zaczęło mnie boleć gardło, ale zwaliłem to na karby papierosów których wypaliłem jak na mnie dosyć sporo, bo w ciągu tygodnia 2 paczki. Teraz czas na odwyk.
Następnego dnia około 11 zacząłem szukać jakiegoś prezentu dla Żony, w końcu wypuściła mnie samego na wędrówkę, odwiedziłem sklep z pamiątkami ale w końcu wybór padł na srebrne kolczyki u jubilera. Po drodze skoczyłem jeszcze tylko zrobić fotkę jeziora Drwęckiego.
Wyjechałem w kierunku powrotnym około południa, pierwotnie miałem plan aby wracając do domu zobaczyć jeszcze jakieś atrakcje, ale zaczynałem już się paskudnie czuć. Wybrałem Drogę z Ostródy do Lubawy krajową 15tką a potem zachęcony, poza jednym wyjątkiem , dobrym stanem dróg żółtych drogą 541 do Żuromina. Jak się okazało droga ta jest w remoncie, i jak tylko skończą ją remontować będzie godna polecenia ze względu na okoliczności przyrody.
Wahadło w żurominie:
Wracałem na nocleg do Sochaczewa drogą którą już jechałem kilka dni wcześniej, za Płockiem skręciłem na Kamion i dalej wzdłuż Wisły. W Międzyczasie kolega z Sochaczewa dzwonił że nie mam się spieszyć bo ma jeszcze coś do załatwienia. Jadąc drogą miedzy lasem a wałami Wisły natrafiłem na znak "Punkty Widokowe 1,5km". Znak był oznaczony jeszcze symbolem roweru. Ale jak rower wjedzie to i ja też. Niestety dalszego oznakowania było brak, przejechałem 4km i nie znalazłem żadnych punktów widokowych. Za to jeździłem drogami o których moja mapa nawet nie wspomina. Z jakiejś tablicy wyczytałem ze drogi te odremontowano z funduszy europejskich. Drogi były wąskie na jeden samochód ale nowe. Zabłądziłem jednak totalnie, zapytałem przechodzącego chłopca którędy do główniejszej drogi, to powiedział że prosto 4km i dojadę, tyle tylko że droga jest trochę kręta. No cóż pomyślałem że taka mi podpasuje, jak się okazało jednak nie podpasowała, Na każdym jednym zakręcie leżały duże ilości piasku. Raz nawet przeciąłem zakręt i wjechałem na łąkę, bo przy głębszym wychyleniu pocałowałbym matkę ziemię.
Błądząc w tamtym rejonie znalazłem taką oto bramę:
napis głosi:
Christus ist auferstehung und leben.
Chrystus to zmartwychwstanie i życie
Po tym napisie wnoszę że była to brama cmentarza. Zastanawiające jest jednak to że powyżej napisu znajduje się rok 1937. Zrobiłem mały reserch i okazało się że na tych ziemiach już od lat 50 XVIII wieku osiedlali się tzw. Menonnici, Holendersko- Niemiecki odłam luteranizmu, osiedlali się w Polsce gdyż nie byli tutaj prześladowani. Ich potomkowie mieszkali w okolicznych miejscowościach do początku drugiej wojny światowej.
Do kolegi dotarłem około godziny 18, po czym zajęliśmy się opracowywaniem dwóch flaszeczek wina oraz spagetii bolognese. Już w nocy brak chusty dawał mi się ostro we znaki, miałem gorączkę. Po nie przespanej nocy zaraz rano wyruszyłem do domu. po drodze zatrzymałem się jeszcze na red-bula.
Wstąpiłem jeszcze do dworku gdzie kręcony jest serial Ranczo (Sokule). Niestety Dworek stoi w lesie, a tabliczki na ogrodzeniu informują iż jest to obiekt prywatny i chroniony przez agencję ochrony. Nie było nawet sensu robić fotki. Zaczynałem znowu gorzej się czuć, więc wybrałem drogę najszybszą, A2 do Strykowa.
W zduńskiej Woli znów wstąpiłem do Mc Donalda.
Tym razem towarzyszyli mi Harlejowcy.
Nawet się przywitali... oddałem im pozostałe kartoniki ze zniżkami i poleciałem dalej.
Po drodze zatrzymałem się jeszcze na regulacje łańcucha i prosto do domu drogami krajowymi. Jakieś 100km od domu znów dopadła mnie gorączką.
Ogólnie wyjazd określam jako udany, przejechałem ponad 1500km, budżet przekroczyłem o 70zł oraz wykorzystałem bon z BP.
w planie miałem dziś zaglądnąć do pszczółek, niestety leżę jak pet w łóżku. Ale przynajmniej miałem czas na napisanie sprawozdania.