No i nadszedł ten czas....wylot na oblot:)
Wyjechałem o 9.50 . wcześniej nie dało rady bo lało. Z resztą o 9,50 tez lało, ale pomyślałem sobie, że jak teraz nie wyjadę to już chyba w ogóle mi sie to nie uda. Ubrałem sie w sztormiak i wyruszyłem. Już po 20 km zorientowałem sie, że nie wziąłem drugich spodni.
Nie wiem czy ktoś jeszcze tak ma, ale ja zawsze, kurde zawsze i za Chiny nie mogę sie od tylu lat nauczyć by temu zapobiec. Mianowicie niedługo po wyjeździe zaczynaja mi sie kotłować straszne myśli, np. ..czego zapomniałem? Mydło, sztoteczka do zębów -jest, latarka, nóż - jest, więc czego kuzwa zapomniałem? Przecież na bank czegoś zapomniałem...Jest!! Wiem czego! Kuzzzzzzwa, SPODNI! Żona zapomniała mi ich spakować, a ja zapomniałem jej o tym przypomnieć:). Koniec , spodni brak- kuźwa. Z jednej strony mi ulżyło bo niczego wiecej nie zapomniałem. jadę dalej. Leje jak z cebra. Po około 80 km zaczęły przemakać mi buty. Myśle sobie ZAWRACAM, nie! Przecież gdzieś tam, dalego musi być słońce. jadę dalej. I oto po następnej godzinie moim oczom ukazało sie ono, słońce. Skarpetki do wykrecania. Na szczęście nie zapomniałem zabrać zapasowych

.
Jest słońce!, ale do Peliksa nadjechalem po 21 i nie nacieszyłem sie nim tego dnia. Peliks zaskoczył mnie niemołosiernie, miałem rozłożony namiot i nadmuchany materac. Teraz tylko małe piwko , pogadanki i spaaaaać, bo o niczym wiecej tego dnia nie marzyłem.
Nie dam rady teraz wrzucić tych wszystkich fot, ale jak dorwę normalnego kompa to wrzuce. pozdrawiam z Sopotu!
http://www.fotoszok.pl/show.php/1611130_image.jpg.html
