Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Wycieczki krajowe i zagraniczne oraz relacje z ich przebiegu

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: Jack dodano: 15 lip 2013, 09:39

Piękna wyprawa, i jak zwykle super opisana. Aż chciałoby się tam być z wami.
Romet Kadet 50 -> Romet Mińsk 125 -> Romet Soft 125 -> Romet R 250 -> Yamaha FJ 1200 A-> HONDA CBF 600 S
Awatar użytkownika
Jack
Klubowicz
 
Posty: 2324
Rejestracja: 15 cze 2012, 23:34
Lokalizacja: Podbeskidzie
Motocykl: Honda CBF 600 S
Płeć: mężczyzna
Wiek: 57

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: Arcon dodano: 15 lip 2013, 11:01

Luca pisze:Co tak mało zdjęć? Nie chciało się pewnie, po tej nieprzespanej nocy.


Trochę się nie chciało, a po drugie z trasy ciężko było robić zdjęcia bo tam zwyczajnie nie było gdzie stanąć :/ Tam gdzie były najpiękniejsze widoki, to droga kręta i bez najmniejszego kawałka pobocza, strach się zatrzymać. A tam gdzie były zatoczki autobusowe - to zazwyczaj nie było co fotografować :D Jedynym wyjściem wydaje się być przypięcie do kasku kamery HD i kręcenie całego przejazdu, a potem z takiego nagrania można sklecić fajny filmik, jak również wybrać ładne fotki. Ale GoPro Hero jeszcze się nie dorobiłem :(
Arcon
Forumowicz
 
Posty: 1542
Rejestracja: 25 lis 2010, 17:36

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: oleńka dodano: 15 lip 2013, 19:20

Dzień 11 30-06-2013

Okiem oleńki

Ostatnio tak się jakoś składa, że budzą nas dzwony kościelne. Zlekceważony dnia poprzedniego przeze mnie kościół nie chciał być gorszy, bo ksiądz jak zaczął o 6.00 rano, tak dzwonił z szalonym upodobaniem co godzinę, a do której pojęcia nie mam, bo nas potem już nie było :D. Na całe szczęście stał w pewnym oddaleniu i odgłos dzwonów nie walił tak po uszach, jak we Vrhpolje.

Okiem Arcona

To nie oddalenie, tylko zamknięte okna. W namiocie jednak zdecydowanie bardziej wszystko słychać, niż w budynku. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale chyba już wolę śpiewy muezina niż to katolickie walenie w dzwony :/

Okiem oleńki

Spieszyć się nie spieszyliśmy wcale. W planach był dziś Trogir, a to blisko. Droga, mimo moich obaw, była malowniczo kręta, ale bez agrafek i pozwoliła na dużo szybszą jazdę. Wiatr wiał, owszem, ale nie tak mocno, więc można było skupić się na przepięknych widokach. Niebo było czyściutkie, słoneczko świeciło i wreszcie mogłam podziwiać niesamowity lazur Adriatyku, na którym królowały wyspy, wysepki i żaglówki. Wyspy były zieloniutkie, niektóre zamieszkałe, niektóre nie i wyglądały tak malowniczo, że oka od nich nie można było oderwać. Tuż za miejscowością Biograd na Moru droga zaczęła prowadzić przez las. I jak ten las pachniał, rany boskie!!! W pierwszej chwili pomyślałam, że ktoś się tak wyperfumował, że silny, upajający zapach aż do mnie dochodzi. Zaraz, ale przede mną jedzie tylko Arek, żadnego samochodu, żadnych pieszych, tylko ten las wokół… to kto niby miał się wyperfumować? Zapach był nie do opisania: odurzający, cudowny, egzotyczny aromat jakiś drzew i żebym mogła jeszcze dojść, jakich. W każdym razie las pachniał, jak szatan, zupełnie inaczej niż w Polsce, a ja upajałam się wonią.

Okiem Arcona

Może i coś tam faktycznie pachniało ;) Odcinek Jadranki od Zadaru do Splitu był całkiem fajny, ale jednak po poprzednim przejechanym fragmencie, dzisiejszy pozostawił we mnie niedosyt. Za dużo miasteczek, za mało zakrętasów, i te góry po wschodniej stronie jakieś takie mniejsze. Zdecydowanie bardziej podobały mi się te księżycowe krajobrazy poprzedniego dnia :)

Okiem oleńki

Do Trogiru dotarliśmy dość szybko. Przed wyjazdem trochę poczytaliśmy opisów wypraw innych, którzy odwiedzali Chorwację i nich wynikało, że Trogir to najpiękniejsze miasto w Chorwacji. No może… ale skoro to prawda, to śmiało można innych nie oglądać.
Jeśli ktoś, tak jak ja, uwielbia zabytki, balsamem dla duszy są architektoniczne perełki z różnych epok, uwielbia niezwykłe budowle, niech sobie Chorwację odpuści. Przyznam szczerze, że należę do tych, którzy jadąc gdzieś, chcą poznać nie tylko malownicze krajobrazy, ale przede wszystkim zabytki, które są dla mnie jak sól w potrawie, bez której zjeść się niczego nie da, a jak się zje, to bez specjalnej przyjemności. Dlatego mocno rozczarowana tym chorwackim wybrzeżem byłam. No morze przepiękne, wysepki cudne, drogi dla motocyklistów rajskie, ale to zaledwie kartofelki, ale gdzie mięsko i suróweczka, o deserze nie wspomnę? _bezradny
Trogir to niewielkie miasto portowe, leżące w Dalmacji, a połączone jest mostem z wysepką Ciovo. W Trogirze ruch panował nieziemski: samochody, motocykle i wszędobylskie skutery… a co te ostatnie wyprawiały, to włos się jeżył na głowie. Nagminnie zawracały na zakrętach 90 stopniowych z ciągłą linią, za nic miały kierunkowskazy, wyprzedzały na czwartego z dużą prędkością, a kierowcy wszyscy, jak w czambuł, bez kasków. Trzeba było mieć oczy dookoła głowy i patrzeć, co też taki delikwent wymyśli i czy nam nagle pod koła nie wjedzie.

Okiem Arcona

Nie ma co narzekać :) Ja się szybko wpasowałem w tę manierę, wjechałem pod zakaz wjazdu, przejściem dla pieszych i prosto na chodnik :D W końcu jeździ się po „warsiawce”, czyż nie? ;)

Okiem oleńki

W samym centrum miasta, tuż przy starówce znajduje się potężne targowisko, gdzie można kupić dosłownie wszystko; są też mocno ściśnięte knajpki, a ceny niestety wysokie.
Starówka zaś znajduje się nad zatoczką. Można tam znaleźć zabytkowe kamieniczki, zamek obronny, kościoły. Niestety, prawie wszystkie te urocze budowle są do połowy całkowicie zasłonięte przez liczne stragany oferujące w przeważającej większości, okropną tandetę. Psuły one ogólny widok na te zabytkowe domy, mury i dobrze się trzeba było napocić, żeby na zdjęciach uchwycić najpiękniejsze elementy architektoniczne. Jedynie zamek obronny, zbudowany za panowania weneckiego, nie był niczym zasłonięty, ale za to zaraz obok stoi paskudny, socrealistyczny szary budynek, pasujący do reszty, jak pięść do nosa :/. Co architekt i osoba wydająca zgodę na jego postawienie w głowie mieli, nie mam pojęcia, ale na pewno nie rozum.
Widok na zatokę zaś i wyspę połączoną z Trogirem przepiękny :). Nie ukrywam, że malowniczości temu wybrzeżu nadawały egzotyczne dla nas palmy.
Nie dopomogły wizerunkowi miasta śmieci walające się luzem gdzie popadnie. W szczególności pod Konzumem ( sklepem typu nasz Real ), gdzie drobne zakupy robiliśmy.
Zachwytu Trogir we mnie niestety nie wzbudził .

Okiem Arcona

Dołączam się. Może gdyby było mniej turystów, mniej śmieci, mniejszy ruch na ulicach. Gdyby nie wszechobecne stragany z badziewiem. O ile w Piranie, miejscowości też portowo-turystycznej, bardzo mi się podobało – to w Trogirze jakoś nie potrafiłem się odnaleźć. Miałem nieodparte skojarzenia z Krupówkami w Zakopanem i tak mi już zostało. Trogir opuszczałem bez żalu, a wręcz z niejaką ulgą.

Okiem oleńki

Pomału wracaliśmy w kierunku Bibinje znów napawając się pięknem Adriatyku,. Szkoda tylko, że najpiękniejszych widoków nie udało się utrwalić na fotografiach, bo przytrafiały się akurat tam, gdzie żadnego pobocza nie było i same zakręty.:D
Po drodze stanęliśmy na pustym parkingu, żeby jakieś fotki jednak zrobić i natychmiast zrobił sobie tam postój autokar z turystami z Węgier
( sprawnymi umysłowo „inaczej” :D ) i ze dwa samochody osobowe. Ludzie jednak mają instynkt stadny ;-).

Okiem Arcona

Taak, szkoda tylko, że ten piękny parking zbudowany był wcale nie w najpiękniejszym miejscu. Kilkanaście kilometrów wcześniej przejeżdżaliśmy przez śliczny most nad śliczną zatoczką, ale parking był przed mostem po lewej stronie drogi (na łuku, strach było przejechać w tym miejscu przez ciągłą), a za mostem nie było wcale. W miejscu, skąd było widać przepiękne małe wysepki na Adriatyku - w ogóle nie było gdzie się zatrzymać. Nie zatrzymam się przecież na drodze w środku ślepego zakrętu, żeby robić zdjęcia – to mogłaby być ostatnia fotka w moim życiu :]

Okiem oleńki

Po powrocie do Bibinje postanowiliśmy spróbować lokalnego trunku w postaci Rakiji.
Jest to bimberek pędzony z różnych owoców: śliwek, winogron, fig, pigwy, jabłek, ziół i diabli wiedzą, z czego jeszcze. Nie ze wszystkich razem i dlatego zapachy i smaki Rakiji się różnią. Domowego wyrobu ma więcej niż 50% zawartości alkoholu. Przy okolicznych domach pełno było tabliczek o sprzedaży tego trunku i wina, można było przebierać jak w ulęgałkach. My naszą litrową Rakiję kupiliśmy w domku niedaleko starówki za 30 kun, czyli za około 19 zł. Wieczorkiem, kiedy słonko już tak mocno nie grzało, spróbowaliśmy Rakiji siedząc na balkonie. Mnie smakowała :). Wypiliśmy może po dwa, trzy kieliszki i postanowiliśmy resztę zabrać do domku.
Jutro kierunek Plitvice. Kilometrów zrobione niewiele, bo raptem ok. 280.

Okiem Arcona

Bimberek niezły, myśleliśmy że kupimy flaszkę i obalimy ją po kolacji, a tu nie dość, że butla okazała się litrowa, to jeszcze bimberek mocarny :)


Kolejne fotki :

https://plus.google.com/photos/10919320 ... 8684272385
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: dziadek zbyszek dodano: 16 lip 2013, 13:20

Pięknie.
Im bardziej jesteś przekonany że masz niezawodne terenowe auto, tym dalej pójdziesz po traktor
Awatar użytkownika
dziadek zbyszek
Klubowicz
 
Posty: 2304
Rejestracja: 16 sty 2013, 17:01
Lokalizacja: Poznań powiat wieś
Motocykl: Soft 2 Szpetny
Tel. kom.: 698282838
Płeć: mężczyzna
Wiek: 72

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: oleńka dodano: 17 lip 2013, 16:35

Dzień 12 01-07-2013

Okiem oleńki

Od dziś Chorwacja jest w Unii Europejskiej :). Dokładnie o północy w Bibinje (przypuszczam, że nie tylko tu) ludzie świętowali to wydarzenie fajerwerkami. Jednak głośno nie było.
Wstaliśmy przed 9.00, kawka, śniadanko i tradycyjne pakowanie motocykli, jednak bez pośpiechu, bo i trasa na dzisiejszy dzień nie miała być długa. Wcześniej zastanawialiśmy się czy po przyjeździe na kemp zdążymy zobaczyć tego dnia jeziora plitvickie. Nic nas nie goniło, więc przymusu nie było, a wszystko zależało, jak długo tam będziemy jechać i jakaż to pogoda tam będzie. Kiedy pakowaliśmy motocykle, niebo było nieco pochmurzone i istniała obawa, że może popadać. Internetu tam nie było i nie można było sprawdzić prognoz, a w telewizji, akurat w czasie programu pogodowego, zanikł sygnał satelitarny :D. Pożegnaliśmy się z gospodarzami i ruszyliśmy :-).
Z Posedarje na Gracac, według mapy krętą drogą przez góry, której bałam się jak ognia piekielnego po ostatnich przeżyciach. Okazało się, że wcale te winkle takie straszne nie były :D. A krajobraz ze szczytu prawie księżycowy, no może raczej afgański, bo już morza widać nie było ;-). Widoki niespotykane u nas wcale. Nagie skały porośnięte rzadko skarłowaciałymi krzaczkami, w oddali widać krętą drogę prowadzącą w dół, żadnych, ale to absolutnie żadnych zabudowań na horyzoncie, a auta w tę boczną drogę skręcały…

Okiem Arcona

W Chorwacji pasmo górskie ciągnie się wzdłuż całego wybrzeża, więc jadąc znad morza w głąb lądu, chciał nie chciał, te góry trzeba jakoś pokonać. Z mapy niestety nie widać, czy droga idzie ostro pod górę, czy nie :P Do Obrovaca jechaliśmy w miarę po płaskim, ale góry mieliśmy wciąż przed sobą. Z drogi było widać, jak po zboczu wspina się autostrada i jak w pewnym miejscu chowa się w tunelu. Ten tunel to Sveti Rok, umożliwia przejazd przez góry Velebit i ma 5600 m długości. Ale dla nas od Obrovaca zaczęła się wspinaczka. Widoki po prostu niesamowite, czegoś takiego w Polsce nie można doświadczyć :) Totalne pustkowie, dookoła góry, kamienie i droga pnąca się pod górę. Niestety – z tego przejazdu przez przełęcz Prezid korzystają też ciężarówki, i jak się już na taką trafi, to bardzo ciężko jest ją wyprzedzić na serpentynach. Dlatego w pewnej chwili zjechaliśmy w zatoczkę, zaczekaliśmy aż ciężarówki odjadą, porobiliśmy fotki, ponapawaliśmy się widokami i dopiero, gdy ukazały się za nami następne – ruszyliśmy.

Okiem oleńki

W Gracacu okazało się, że droga na Plitvice jest w remoncie, kawałek (jakieś 16 km) ale zamknięta i cześć. Nie bardzo mieliśmy ochotę jechać autostradą, więc Arek spytał na stacji paliw, jak też można tam dojechać inaczej. I chłop powiedział mu o objeździe boczną, wiejską drogą (daj nam Boże takie i w miastach :D ). A cóż to za piękna droga była… wśród wioseczek, zieloniutko, góry dookoła. A te wioski sto razy bardziej malownicze i ładniejsze od nadmorskich miejscowości. Domeczki skromniejsze, mniejsze, ale zadbane, czyściutko, trawniczki przystrzyżone i żadnych rozwalonych materiałów, powiedzmy że budowlanych ;-) Aż miło było popatrzeć. Ruchu prawie żadnego.

Okiem Arcona

Jak to mówią: nie ma tego złego :)

Okiem oleńki

Potem dobiliśmy do drogi na Plitvice, tej którą mieliśmy jechać od początku i pięknymi łuczkami dojechaliśmy na kemping Borje znajdującego się 2 km, od miasteczka Korenica, a 19 km. przed Plitvicami.
Kemp położony jest wśród sosen, otoczony górami nieco przypominającymi nasze Bieszczady. Czysto, standard europejski, mydełko w łazienkach, ciepła woda leci, osobne umywalki na mycie naczyń, osobne na pranie. Tłoku nie było, spodobał nam się i postanowiliśmy tu trochę posiedzieć mimo tego, że ceny wychodziły ok. 5 euro drożej za dobę niż na najdroższym Kempie w Słowenii.
Przyjechaliśmy po 14.00, nie opłacało się w największy skwar lecieć nad jeziora, bo zwiedzanie w krótszej opcji trwać miało ok. 4 godzin, a namiot rozbić trzeba, wszystko poukładać i nawet coś zjeść :D
Bez pośpiechu wszystko doprowadziliśmy do porządku, w przykempowym sklepie zrobiliśmy zakupy i poszliśmy na obiad do przykempowej restauracji. Obiad był bardzo dobry, ale upiornie drogi :/. Prawie, że w gardłach nam stawał ;-).

Okiem Arcona

Rany Julek, takiego drogiego obiadu to w życiu nie jadłem. Za dwa dania i dwa piwa zapłaciliśmy ponad 40 euro :/ Pewnie gdyby chciało się nam pójść (albo pojechać) do miasteczka, byłoby taniej. No cóż, za lenistwo i wygodę się płaci ;)

Okiem oleńki

Tam też przypomniało mi się, co wyczytałam w relacjach podróżniczych innych motocyklistów. W Bośni jest dużo taniej, a my mamy rzut beretem. Więc jutro zjemy obiadek albo w Bihacu, oddalonym jakieś 35 km od kempa, albo gdzieś w drodze do Bihaca.
Od razu nam się humory poprawiły i poszliśmy na spacerek. Najpierw wzdłuż głównej drogi, na której oczywiście były kolejne roboty drogowe, prześladujące nas od pierwszego dnia w tym kraju, a potem skręciliśmy w jakąś boczną dróżkę. Przepiękne, zalesione górki wokół, las, jakieś domeczki w oddali… Troszkę dróżką, a troszkę na skróty przez lasek trafiliśmy na grób matki z córkami zabitych w 1943r. przez ustaszowców, czy też może ustaszów ( Kto to byli ustasze, każdy sobie w wikipedii znajdzie :D ). Grób leżał w szczerym polu gdzieniegdzie porośniętym młodymi sosenkami i robił niesamowite wrażenie. Był tylko ten jeden, jedyny i żadnych pozostałości po innych. Widać w tym miejscu, albo w pobliżu był dom tej zamordowanej rodziny, a spalone drewno śladów raczej nie zostawia po tylu latach.
Kawałek dalej trafiliśmy też na pozostałości nie wiadomo po czym. Próbowaliśmy odgadnąć, ale nam się to nie udało, bo resztki budowli nie były podobne do niczego. Tyle wiadomo, że linie wysokiego napięcia tam były.

Okiem Arcona

Ja to lubię takie klimaty :) Z nieba leje się żar, wieje delikatny wiaterek, wszędzie widzimy jakieś ślady ludzkiej bytności, ale oprócz nas nie ma żywego ducha. Do tego ten grób, związana z nim okrutna historia i dziwne budowle. I cisza, taka, że aż w uszach dzwoni. Nie można się oprzeć wrażeniu, że coś się zaraz wydarzy. Coś jak w westernach Sergio Leone, taka atmosfera wyczekiwania i napięcie przed strzelaniną :)

Okiem oleńki

A kawałek dalej wioseczka, wydawałoby się, wymarła gdyby nie pies, który na nasz widok mało z łańcucha się nie zerwał. Poza tym cisza, spokój,
gdzieniegdzie kury, dookoła łąki. Nawet człowieka trafiliśmy, wychodzącego z domu; uwagi na nas nie zwrócił. Biedniutka ta wioska, ale prześliczna, a cisza taka tam panowała, że nawet szeptem zaczęliśmy mówić.
Cudo nie wioska :D.
Nie chcieliśmy wracać tą samą drogą, wymyśliliśmy skrót przez łąki do drogi i poszliśmy ładny kawałek zachwyceni pięknem krajobrazu, po czym okazało się, że zachęcająco wyglądająca łąka rośnie prawie do pasa, a przejść do drogi się nie da, bo rzeczka płynie wzdłuż. Tym sposobem spacerek zamiast 4 km wyniósł 7, ale że to późne popołudnie było, albo nawet wczesny wieczór, więc nie protestowaliśmy zbytnio i w wyśmienitych humorach wróciliśmy na kemp. Cudownie było prawdziwą, chorwacką wioseczkę zobaczyć z jej uroczymi opuszczonymi i nadal zamieszkałymi domkami :).
Jutro Plitvice.
Kilometrów zrobione ok.140

Okiem Arcona

Bo kto drogi skraca, ten na wieczór do domu nie wraca :P


I fotki : https://plus.google.com/photos/10919320 ... 7425923489
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: Peliks dodano: 29 lip 2013, 14:24

Hallo Kierowniczko, tu kilka(naście, dziesiąt ?) osób czeka na ciąg dalszy !!!! Pozdrawiam. Peliks.
Awatar użytkownika
Peliks
Klubowicz
 
Posty: 1340
Rejestracja: 17 wrz 2009, 00:03
Lokalizacja: GWE
Motocykl: Burgman AN400 K9
Tel. kom.: 662066637
Płeć: mężczyzna

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: oleńka dodano: 29 lip 2013, 14:41

Jutro wrzucę następną część. Wybaczcie moi mili, ale samo rozumiecie :)
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: oleńka dodano: 29 lip 2013, 21:30

Dzień 13 02-07-2013

Okiem oleńki
Mieliśmy wstać o 7.30, żeby być w Plitvicach po 8.00, bo im wcześniej, tym mniej turystów, no i upału takiego nie ma. Ha ha ha ha. Obudziliśmy się o 9.00, a zanim doszliśmy do stanu rzetelnego przebudzenia, trochę czasu minęło.

Okiem Arcona

Ja sobie nie przypominam, żebyśmy mieli tak rano wstawać. W końcu mamy wakacje, nie? To były tylko takie luźne rozważania, że fajnie by było, gdyby… ale i tak było wiadomo, że wyjedziemy z opóźnieniem, jak zwykle :-)

Okiem oleńki

Dobrze, że do jezior blisko, więc szybciutko tam dojechaliśmy :D
Park Narodowy Jezior Plitvickich został założony w 1949 r. i obejmuje szesnaście jezior krasowych połączonych wodospadami i kaskadami wraz z wapienno – dolomitowym otoczeniem, na które składają się kaniony, jaskinie i porośnięte lasami góry. Woda w jeziorach plitvickich jest kryształowo czysta, a białe dno, powstałe z osadzonego tam wapienia i magnezu, tak odbija światło, że są one niezwykle przejrzyste.
Przy Plitvicach są dwa duże parkingi, płatne niestety od godziny, ale motocykliści mają wjazd za free :). Nasz parking zapchany był do wypęku, ale Arek miejsca znalazł i to blisko wyjazdu. Przynajmniej nie trzeba będzie się później przepychać :D. Polaków jak na Krupówkach, albo na molo w Sopocie w upalny dzień. Bilety na cuda kosztują prawie 20 euro, bez względu jaką trasę się wybierze, i można tam siedzieć calutki dzień, jeśli ktoś ma taką ochotę :-)

Okiem Arcona

Przed wyjazdem naczytałem się na forach internetowych, jakie piękne te Plitvice, jak można sobie tam zwiedzać, spacerować i nawet w ciągu 8 godzin nie da się wszystkiego zobaczyć. Zapewne dla takich zapaleńców wymyślili bilety dwudniowe, bo i takie były ;-) Najdłuższa proponowana trasa, teoretycznie zapewniająca dostęp do wszystkich atrakcji, była zaplanowana na ok. 8 godzin. My jednakże stwierdziliśmy, że aż tak długo nie będziemy tam siedzieć, i zdecydowaliśmy się na wersję skróconą (dla zainteresowanych: trasa F) :)

Okiem oleńki

Wybraliśmy trasę krótszą, żeby na obiadek do Bośni pojechać o przyzwoitej porze. A i tak ta trasa krótsza, to najmarniej 3 godziny. Z biletami w ręku ładny kawałek trzeba było do wejścia przelecieć. Potem laskiem kawałek w dół i już widać było pomościk przy jednym z jeziorek. Koloru tych jezior żadne zdjęcie nie odda; turkus przepiękny, jakiego w życiu nie widziałam, woda krystalicznie czysta, ryby w niej od mniejszych do takich, co to nie wstyd na stół podać, a tyle ich, że ręką można było wyjmować :D. Na zdjęciach wyglądają, jakby na jakimś marmurowym blacie leżały, a nie pływały w wodzie.
Stateczek przewiózł nas na drugą stronę zatoczki, a tam już czekał następny, nieco większy, zapchany samymi Polakami. Statek dowiózł nas na jeszcze inną stronę jeziora i tam też wysiedliśmy, bo dalej wycieczka pieszo wzdłuż innych jeziorek :)
Nie są one położone na jednym poziomie, ale schodzą coraz niżej łącząc się kaskadami spadającej wody. Wygląda to niezwykle malowniczo i przepięknie. Te jeziorka, kaskady, a wokół strome skały i góry. Widoki naprawdę zachwycające :)) Szczerze się przyznam, że większe wrażenie na mnie zrobiły niż największy wodospad: Veliki Slap, któremu naprawdę nie można odmówić urody i uroku. Nie da się opisać tego wszystkiego, bo żaden opis nie odda ani uroku, piękna, ani wrażenia, jakie człowiek odnosi spacerując po Parku. Trzeba to zobaczyć samemu na własne oczy i już :D. Resztę macie na fotach, a jest ich naprawdę sporo ( Violi do pięt nie dorastamy, ale sporo, jak na nas ) ;-)
Trasa, którą wybraliśmy zajęła nam łącznie 3,5 godziny i wystarczyło w zupełności, bo ileż można oglądać wodospady, choćby i najpiękniejsze :D

Okiem Arcona

Co prawda to prawda :) Przeszkadzało mi też, że wszędzie było pełno ludzi – a zwracam uwagę, że byliśmy na początku sezonu i do tego w dzień powszedni. Nie chcę nawet myśleć, co tam się dzieje w weekendy na przełomie lipca i sierpnia :/ A wodospady – zarąbiste, ale uwierzcie mi, po 3 godzinach wszystkie zaczynają wyglądać tak samo :D

Okiem oleńki

Z parkingu ruszyliśmy w kierunku na Bihac w Bośni. Teoretycznie lepszą drogą :D. ( lepszą znaczyło – bardziej żółtą na mapie i jakby szerszą )

Okiem Arcona

Taaaa, przyznaję się, to był mój pomysł…

Okiem oleńki

Teoretycznie, bo po kilku kilometrach okazało się, że znów nas spotkało „szczęście” w postaci… robót drogowych, nie inaczej :D. Asfalt zerwany do szutru, ruch wahadłowy, kręto i wcale nie tak znowu szeroko, a na dokładkę tłumy tirów wzbijających tumany kurzu. Na tych wahadłówkach pluliśmy sobie nie tylko na buty i w brodę, ale wszędzie, za jazdę w pełnym rynsztunku. Skwar niemiłosierny, żar z nieba się lał, a wiatru nawet na lekarstwo. Na jednej z nich, w momencie zapalenia się zielonego światła, podjechał sobie beczkowóz i chlusnął silnym strumieniem wody prosto pod koła Hani….. Bardzo popularne kurrrrr……… wyrwało mi się z ust pełną piersią :/ Założę się, że kierowca usłyszał, bo słychać było pewnie nawet w Bihacu, a że zrozumiał, jestem więcej niż pewna, bo to bardzo znane i używane w całej Europie słowo :D. Motory jak świńskie koryta ( prym bym jednak przyznała motorom ;-) ), buty i spodnie oblepione błotem z gliną, którą potem ciężko było usunąć.
No cóż, Chorwacja w Unii Europejskiej, nie ? ;-)

Okiem Arcona

Dopiero późniejsza analiza znaków drogowych uświadomiła nam, że Chorwaci w trosce o rezerwat Plitvice postawili zakaz wjazdu ciężarówkom i cały ruch ciężarowy z krajowej 1-ki skierowali właśnie na tę „żółtą” drogę wiodącą obok granicy :/ Stąd ten remont i tyle cholernych tirów. Wracaliśmy na camp tą „mniej żółtą” drogą, która wg mapy powinna być gorsza, węższa i w ogóle, a okazała się szeroka, równa i wygodna. Widocznie ten odcinek był już po remoncie ;)

Okiem oleńki

Na przejściu granicznym z Bośnią specjalnej kolejki nie było i więcej zachodu robili Chorwaci niż Bośniacy, którzy tylko machali ręką „jechać, jechać” i uśmiechali się pięknie :).
Droga prowadząca do Bihaca równiutka, elegancka, ale i tak na jednej z agrafek robotnicy jakieś szparki lepili w asfalcie na samiutkim środeczku. Ja zwolniłam maksymalnie, bo wjechać w taki cieplutki asfalcik to żadna przyjemność; nie dość że śliski, to jeszcze ścierwo zmyć ciężko z błyszczących chromów i lakieru. Przejechaliśmy kilka kilometrów, Arek zauważył restauracyjkę, zjechaliśmy na parking. W restauracyjce tylko właściciel i jeden stały bywalec. Zapytaliśmy, czy przyjmie euro, przyjął bez problemu i zamówiliśmy sobie obiadek, że palce lizać, za mniej niż połowę ceny jak w Chorwacji.

Okiem Arcona

Żeby nie było tak różowo, to Bośniacy stosują sobie przelicznik cenowy 5 euro = 9 ichnich marek, podczas gdy oficjalny kurs wynosi 1 euro = 1,95 marki. No ale cóż, za wygodę trzeba ekstra zapłacić… W każdym razie, gdyby mieć przy sobie bośniackie marki wymienione w kantorze po oficjalnym kursie, to powinno wyjść jeszcze taniej ;)

Okiem oleńki

Dokładnie wyszło 13,50 euro ( w knajpie przy kempie zdarli z nas ponad 40 ). Właściciel bardzo sympatyczny, grzeczny i nie nachalny, uśmiech miał na twarzy szczery i nie wymuszony, zupełnie inaczej niż w Chorwacji, gdzie też się uśmiechają i są bardzo mili, ale te ich uśmiechy, widać gołym okiem i czuć, że obliczone są na szansę zarobku, z żadnego innego powodu.
Potem pojechaliśmy do Bihaca, bo skoro już jesteśmy w Bośni, a do miasteczka tak blisko, to niechaj jakąś korzyść z tego odniesiemy i coś zobaczymy. Pilnie rozglądałam się po drodze za śladami wojny, bo przecież Bośnia najbardziej na niej ucierpiała, ale nic takiego się tam nie trafiło. Pewnie jest ich jeszcze bardzo dużo na bocznych, lokalnych drogach. Za to widać było nowiutkie domy: niektóre jeszcze całkowicie nieukończone, te ukończone w pięknych pastelowych kolorach, albo białe, otoczone zadbanymi ogródkami, a dookoła góry zieloniutkie, no i widoczne z daleka minarety. Zaczęła podobać mi się ta Bośnia :D
Dojechaliśmy do Bihaca, zaparkowaliśmy w centrum i poszliśmy sobie chociaż kawałek miasta zobaczyć. Nie było jakoś specjalnie zachwycające, podejrzewam, że wiele pięknych budowli uległo w czasie wojny zniszczeniu, ale za to było tu czysto i schludnie. I wreszcie tu, w Bihacu zobaczyliśmy pierwsze ślady wojny. Zaraz za meczetem (napis na tablicy był napisany po arabsku), stał sobie zwykły, szary blok i na nim całe mnóstwo śladów po kulach. Tak się przejęliśmy tym widokiem, że nie zrobiliśmy fotki zakazu wejścia do sklepu z bronią umieszczonym na pobliskim Konzumie. A szkoda.
Za to mieliśmy okazję posłuchać muezina nawołującego do modlitwy z pobliskiego minaretu :D. No i widzieliśmy muzułmanki :) Podobno im głębiej w kraj się jedzie, tym Bośnia piękniejsza. Chyba zaczyna mnie korcić :D

Okiem Arcona

Bośnia faktycznie ładna, ale według mnie duża w tym zasługa „inności” – to jednak już kulturowo troszkę inny kraj niż te, po których jeździliśmy do tej pory. Muzułmankami się nie zachwycałem, bo to i w Paryżu tego chodzi pełno, a poza tym mam ogólnie fobię na muzułmanów. Ceny zbliżone do polskich, co w dzisiejszych realiach trzeba uznać za rzeczywiście korzystne. Turystów mało – zapewne strach robi swoje, podobno nie należy samodzielnie chodzić np. po górach, bo o wdepnięcie na minę nietrudno. I to wcale nie krowią :/ Ale prawdziwa Bośnia to ponoć dopiero Sarajewo i Mostar, a tam niestety nie było nam po drodze. Bihac to dopiero przedsmak :)

Okiem oleńki

Pomalutku wracaliśmy w kierunku granicy z mocnym postanowieniem, że jutro też tu na obiad przyjedziemy, o czym nie omieszkałam poinformować celników :D.
Kilometrów niedużo, bo raptem trochę ponad 100.

Ps. Po powrocie na kemp poleciałam pod prysznic zmyć z siebie ten cudowny kurz i pot. Wlazłam do łazienek i zamarłam...... a cóż te papierowe ręczniki na ziemi robią, jak rany ? ! Obok kosz, że ślepy by trafił, co u diabła ?! A otóż okazało się, że przyjechały dwa kampery..... z Włoch :mur:
Dobrze, że tylko dwa i bez dzieci :D

A tu foteczki :

https://plus.google.com/photos/10919320 ... 4287455761
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: LadyDragon dodano: 29 lip 2013, 23:01

To prawda Olu, w Sarajewie jeszcze pełno śladów wojny...poniszczone budynki, ślady po kulach...
Awatar użytkownika
LadyDragon
Klubowicz
 
Posty: 1478
Rejestracja: 15 sie 2011, 23:43
Lokalizacja: Głogów, dolnośląskie :)
Motocykl: plecaczek
Tel. kom.: 500721926
Płeć: kobieta
Wiek: 54

Re: Wietrzne wakacje - Słowenia, Chorwacja i kawałek Bośni

Postautor: oleńka dodano: 31 lip 2013, 19:14

03-07-2013 Dzień 14

Okiem oleńki

Jak ten czas nieubłaganie biegnie.:(. Toć już jutro ruszamy do Czech, a dopiero co przyjechaliśmy na Bałkany.
Ale dziś to dziś :). Wczoraj zakupy robiliśmy w Konzumie w Bihacu. O połowę taniej niż w Chorwacji, to i warto, a takie burki jakie przywieźliśmy z Bośni, w całej Chorwacji nie jadłam. Palce lizać :D. Tanie, zapychające mięsko w cieście podobnym do francuskiego, z tym, że mięcha zdecydowanie więcej niż ciasta. Zaopatrzyłam się też w kilka paczek Cameli, które po dłuższej nieobecności wróciły też i na polski rynek. Polskie fajki skończyły się, a w Chorwacji mają jakieś dziwne gatunki, kompletnie nam nieznane. Wzięłam na próbę jedne, jeszcze w Trogirze i nie dość, że drogie to jeszcze sianokos rzadkiej maści. Ronhill się nazywało. :swir:
Na dziś zaplanowaliśmy dwie różne trasy. Kawałek mieliśmy jechać wspólnie, a dalej już osobno. Arka korciły baranie jelita typu „agrafka”, mnie aż skóra cierpła na samą myśl o nich :D. No i pojechaliśmy drogą na Gospić, by po jakiś 42 km się rozdzielić. Te 42 km były właśnie baranimi jelitami, które uwielbiam ;-), ale do przeżycia. ( Nie wiem na ile w tym prawdy, ale po powrocie Arek twierdził, że były bardziej kręte niż reszta jego trasy – może chciał, żebym żałowała, że pojechałam inaczej ;-) ). Chyba jednak nie taki diabeł straszny :D.
Arek pojechał w kierunku Karlobagu, a ja na Licko Lesce i Vrhovinę, aby pomału wrócić na kemp inną drogą. Zaraz po rozdzieleniu się, jakieś kilka kilometrów dalej trafiłam, a jakże by inaczej, na kolejne roboty drogowe wrrrr :/ . Co za cholera w tej Chorwacji, ani jednego dnia bez remontu dróg :/. Asfalt zrywany był w kratkę, kawał po prawej, parę metrów dalej kawał po lewej i tak przez jakieś 6 kilometrów. A robotnicy co i rusz machali chorągiewkami, jak wściekli - znaczy kierowali ruchem :D :rotfl: . Asfalt zerwany był dość głęboko i trzeba było slalomem jechać. Dobrze, że ruch nie był wielki, bo tylko w jedną taką wyrwę musiałam wjechać, żeby auto jadące z przeciwka przepuścić. Potem już droga czysta frajda: winkle, zakręty i kawałki prostej, gdzie wreszcie można było zapiąć piątkę ( a przypominam, że Hani piątkę wrzuca się po przekroczeniu 80km/h ). Widoki bliskie sercu, zalesione górki, gdzieniegdzie domki – takie bieszczadzkie klimaty :). Rzecz jasna, że stanęłam, żeby kilka fotek zrobić i trafiłam przy okazji na dom zniszczony w czasie wojny. Toż to przecież strefa przygraniczna niemalże i tu też walki trwały. Pogoda bardziej niż prześliczna i nawet nie wiało tak okrutnie. Na kemp wróciłam dość wcześnie, bo co to za trasa trochę ponad 120 km. I jak kto głupi wymyśliłam, że polecę do miasteczka
( teoretycznie 2 km w jedną stronę ) na piechotę po burka, bo może Arek wróci późno i nie będzie mu się chciało na obiad do Bośni jechać, a oskubać sie w knajpie kempowej nie miałam ochoty.
Głupota została ukarana: upał nieziemski, zero cienia, tiry w te i wewte sznureczkiem jechały, zero chodnika i oczywiście roboty drogowe. Chodnik chłopaki robili, z kamlotów. :wielkieoczy:
Dobrze, że chociaż w dół było, tyle że okazało się, że 2 km to owszem, ale od tablicy do tablicy, a z kempu do centrum było jakieś 3,5. Niby nic, ale nie w taki upał. Doczłapałam do miasteczka klnąc w żywe kamienie głupi pomysł i upał na mózg tak mi się rzucił, że nawet nie pożałowałam, że nie pojechałam motorem :cwaniak: . Obleciałam piekarnie, burka i coś innego kupiłam i ledwie zipiąc wracałam… pod górkę :/. Pot mi się po tyłku lał, w krzyżu łupało, tęsknym okiem patrzyłam na trawę przy domkach i mało brakowało, żeby uwaliła się gdzieś tam i przeleżała parę godzin. Ledwo żywa dolazłam na kemp i z mety poleciałam pod prysznic. Dobrze nie zdążyłam się wytrzeć, kiedy się okazało, że akurat wrócił Arek :D. Gnał chyba tak, jakby go goniła setka gepardów ;-). Była 15.00, a Arek chciał jechać od razu na obiad. A otóż chała. Ja byłam tym cholernym spacerkiem bardziej zmęczona, niż on po 260 km baranimi jelitami :D. Pojechaliśmy godzinę później i za skarby świata nie przemogliśmy się, żeby rynsztunek założyć. Dżinsy i koszulki w zupełności wystarczyły. Skóry won ! :D
Na obiadek zamarzyło nam się jagniątko, które pożarliśmy w innej niż wczoraj restauracyjce.
Chcieliśmy siąść na zewnątrz, żeby przy okazji dymka puścić, ale właściciel powiedział, że w środku klima, chłodniej i można palić do upojenia :). Coraz bardziej ta Bośnia mnie się podobała :D. Muzyczka w knajpie jak z filmów Kusturicy, żarcie przepyszne i życzliwi, uśmiechnięci Bośniacy….
Przy okazji postanowiliśmy tam zatankować motorki, bo paliwo tam tańsze nawet niż u nas.
Potem wróciliśmy na kemp. A że jeszcze mi było mało tych wycieczek pieszych, namówiłam Arka na krótki spacerek do pobliskiej wioski. Wioska z kościółkiem śliczna i jest na fotkach. A wracając trafiliśmy na cmentarz… Tak zaniedbanego cmentarza w życiu nie widziałam. Co ta wojna z ludzi robi to masakra. Zielsko rosło powyżej pasa, nikt o większość grobów nie dba, bo niby kto, jak ludzie innego wyznania zostali przepędzeni. Część z nowymi grobami jeszcze jako tako, ale i tak miałam wrażenie, że jest to opuszczone miejsce nie we wsi, tylko gdzieś na odludziu.
Jutro powrót. Nocleg w Czechach na kempie, gdzie znalazło się miejsce w domkach. Aż dziwne, bo zadzwoniłam chwilę po powrocie ze spaceru z nikłą nadzieją, że w wakacje coś znajdziemy. Znalazło się i gdzieś mamy namiot :D. I knedle sobie zjemy, a co :D.

Okiem Arcona

A ja stwierdziłem, że skoro już siedzimy w tej Chorwacji, a tu dookoła te góry i te drogi przez góry takie fajne, i w sumie przez wiatr i zmęczenie nie nacieszyłem się wystarczająco Jadranką, to wymyśliłem sobie taką traskę:

https://maps.google.pl/maps?saddr=D52&d ... =1&t=m&z=9

Z Olą jechaliśmy kawałek wspólnie, w połowie drogi zaliczając ze trzy agrafki :) i rozstaliśmy się przed Gospićem.

Okiem Oleńki

Ch, cha, cha, trzy agrafki :rotfl: Chyba trzydzieści :D. Tam były prawie same agrafki

Okiem Arcona

Przejechałem przez miasto i oczom mym ukazały się góry. To było to samo nadmorskie pasmo, które mieliśmy po lewej stronie jadąc wybrzeżem na południe kilka dni temu, ale jak inaczej wyglądały! Od strony morza to były nagie, księżycowe skały, gdzieniegdzie tylko porośnięte kępkami jakiegoś zielska. A od wschodu – zieloność w pełnej krasie, przepiękne lasy i jedynie gdzieś wysoko z tych lasów przebijające się skaliste szczyty. Minąłem jeszcze kilka wiosek i zaczęła się wspinaczka. Droga była prawie pusta, a ja kolejne zakręty brałem jak w transie. Najpierw spokojnie, 70-tką. Eeee, za mały przechył. W następny wchodzę 80. Jest lepiej, czuję takie miłe mrowienie na plecach. Na prostej mam 100, ale przed zakrętem odpuszczam, człowieku, bądź rozsądny, przelatuje mi przez głowę, przecież nie widzisz, co jest dalej! Już widzę – nic nie jedzie. 90. Niestety, przed sobą widzę samochody, zwalniam. Kątem oka widzę jakiś punkt widokowy, oczywiście jestem zbyt skoncentrowany na drodze, więc myśl o tym, żeby zjechać, pojawia się za późno. Krótki tunel, wyjeżdżam z tunelu – łaaaaaaaaał… Jestem w najwyższym punkcie, przed sobą widzę przepięknie oświetlony Pag ze swoim księżycowym krajobrazem. Po lewej widzę parking, a jadę już na tyle wolno, że udaje mi się zjechać :) Strzelam szybkie foty i wpadam na genialny pomysł przejechania jednak 200 metrów na ten punkt widokowy :-) Wjeżdżam i trafiam na grupę motocyklistów – skąd, proszę państwa? Oczywiście Polacy :D Nie są zbyt rozmowni, właśnie się zwijają, ale przed odjazdem każdy odpala kamerkę. Nie ma to tamto, każdy ma GoPro Hero albo co najmniej Contour HD, poprzyczepiane do gmoli, do kierownicy, do kasku, albo do kurtki :D Patrzę z zazdrością, podejmując mocne postanowienie, że następny raz na taką trasę KONIECZNIE muszę mieć kamerę (z takich klatek Full HD to przecież i ładne zdjęcie można zrobić) i ruszam zaraz za nimi.
Z punktu widokowego trasa prowadzi ostro w dół aż do poziomu morza, ostre agrafki i długie proste pomiędzy nimi: ciągłe wachlowanie biegami i zakres prędkości 100 – 30 – 100 – 30… Zjeżdżam do Karlobagu. To małe miasteczko, skręcam w prawo na północ i już jestem na Jadrance. Mam cię, już cię znam, na tym odcinku nie ma agrafek, można odkręcić :) i odkręcam. 120 nie schodzi z budzika, tylko ciaśniejsze łuki biorę setką. Normalnie bajka :) Myślałem, że jestem taki gieroj, aż do momentu jak wyprzedził mnie jakiś Helmut na swoim BędzieszMiałWydatki. Zrównał ze mną prędkość, pozdrowił światłami i jedzie 50 metrów z przodu. „Po co wyprzedzałeś”, myślę, „jak teraz równo ze mną jedziesz 120?” Zagadka wyjaśniła się po 15 sekundach, do Helmuta dojechał jakiś inny Hans, po czym obaj odkręcili i tyle ich widziałem. Hmmmm. Ok, w sumie nie muszę być najszybszy :P Skupiłem się na jeździe i brałem te zakręty lewo – prawo, raz mając przed sobą góry, a raz lazurowy Adriatyk. Odcinek drogi, który kilka dni temu wydawał się być koszmarnie długi, przejechałem (a może „łapczywie pochłonąłem”) tak szybko, że tablica „Senj” była dla mnie sporym zaskoczeniem. No cóż, koniec balu :)
W Senj skręciłem na Otocac i zacząłem się wspinać na te same góry, z których zjechałem godzinę temu. Niestety, tu już nie było tak fajnie – ta droga to skrót znad morza do autostrady i wlekły się nią dwie ciężarówki. Czyhając na dogodny moment do wyprzedzenia, zobaczyłem ekipę kilku Czechów. Niesamowity widok – chłopaki w wieku średnim, dosiadający jakichś zabytkowych CeZetek albo czegoś podobnego, w kaskach sprzed 50 lat podobnych do naszych milicyjnych, i pyrkający pomału pod górę :) Motorki na pewno nie miały więcej niż 150 ccm, a jednemu z nich za kufer bagażowy służyła… skrzynka po piwie :-) Na motorkach pełno nalepek, flaga z proporczykiem i 20 km/h do przodu. Poczułem szacunek, pozdrowiłem elegancko i śmignąłem do przodu, bo ciężarówki się same nie wyprzedzą ;)
Ten odcinek drogi był nieco mniej atrakcyjny, może dlatego, że ciągle jeszcze byłem pod wrażeniem jazdy Jadranką. Przejazd przez góry w tę stronę też nie był już tak malowniczy jak w przeciwną. Głód gonił mnie w kierunku kempingu, więc w poczuciu motocyklowego spełnienia odkręciłem manetkę i niebawem byłem pod Plitvicami.

I foteczki :

https://plus.google.com/photos/10919320 ... 9992337153

I z Arconowej traski :

https://plus.google.com/photos/10919320 ... 4630777505
Awatar użytkownika
oleńka
Sympatyk
 
Posty: 1848
Rejestracja: 10 maja 2010, 10:12
Lokalizacja: Wałbrzych/Ząbki/ UK
Motocykl: moto zastępcze HD :D
Płeć: kobieta
Komunikator: GG3705538

PoprzedniaNastępna

Wróć do Podróże

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości