Rano przed pracą wrzuciłem cały inwentarz turystyczny na motor i śmignąłem do pracy.
W czasie jazdy znów sprawdziłem kierownicę i co? I przy prędkości 40km/h po puszczeniu kierownicy przednie koło wężykuje.
Przy niższych i wyższych prędkościach nic się nie dzieje.
Kurde, przede mną ponad 3tyś. km a coś z moto jest nie tak.
-Luz główki ramy skasowany
-Koło wyważone
nic to , może łożyska koła świrują, łożyska mam ze sobą więc u Jacka wieczorem zaglądniemy..
Skończyło się na tym że sprawdziliśmy łożyska i wszystko jest ok...
Szybki telefon do krysza, może być że koło tylne nie jest w osi?
Ano może, więc nocne szukanie prostego kątownika (z latarką), ustawianie koła, to na prawo to na lewo.
Nie można się ani na wachaczu oprzeć wymiarami ani na kreskach naciągu łańcucha... o 23 daliśmy spokój.
Pojadę tak jak jest, za nic nie odpuszczę tej wyprawy, w końcu póki ręce choćby leżały na kierownicy to nie ma żadnych objawów.
Co więcej okazało się że Cruiserku Jacka jest dokładnie tak samo...zagadka nie rozwiązana do dziś.
Jeszcze tylko tanowanie do pełna i spać...
Dzień 1 Sobota
Rano pyszne śniadanie u Jacka, Iza, żona Jacka przygotowała białą kiełabsę na gorąco w sosie pomidorowo-cebulowym.
Aż mi ślinka cieknie na samą myśl o tej potrwie.
Do zapakowania dostaliśmy jeszcze dwa słoiki bigosu...tylko gdzie je wcisnąć?.
Zmieściły się...no to w drogę.
W zasadzie droga przez Czechy była nudna, autostrada (beton, dziury, dziury, frezy, beton).
Jedno jednak trzeba im przyznać potrafią tak frezować nawierzchnię że nie czujesz że jedziesz po frezach.
Pierwszy przystanek po 100km, jest darmowe wi-fi więc wrzucam pierwsze zdjjęcia.
Chwilkę później na stację podjeżdża Wołga(?)na czeskich blachach.
Bardzo ładnie utrzymana. Kierowca był trochę zdziwiony że tak oglądamy te auto, "
przecież u was też takie były i pewnie jeszcze są tak jak i u nas".
Jeszcze tylko fotka pamiątkowa i w drogę, Alpy czekają!!
Zaraz za granicą między Czechami a Autrią zaczęły się ładne widoki, no przynajmniej wtedy wydawały się piękne.
Jednocześnie od Olomucu goniła nas szarobura chumra deszczowa. Zakupiliśmy winiety na Autosrady i dalej w kirerunku Graz.
Zatrzymywaliśmy się regularnie co 100km, bo tyłki nie były przyzwyczajone.
Popasy nie były długie, bo co udało nam się chmurze uciec, to zaraz nas doganiała.
W okolicy Wiednia zaczęło padać, ale w zasadzie był to deszcz przelotny, zaraz po nim wychodziło słońce które suszyło kurtki.
Czasami też wybawieniem były tunele, przed tunelem padało za tunelem słońce.
Skórzanej kórtki i spodni deszcz nie przebił mi ani razu.
W samym Graz nocleg mieliśmy w Klasztotrze Ojców Misjonarzy lazarystów i trudno było do nich trafić
Zwykle jeżdżę "na mapę" a w miastach opracowuję przed wyjazdem plan jazdy poprzez google street view.
Zawsze mi się sprawdza zapamiętanie punktów orientacyjnych.
Niestety w Austrii nie ma street viewa, i musiałem obczajać trasę "z satelity".
Droga wydawała się łatwa do zapamiętania, niestety przegapiłem zjazd i zjechałem następnym który okazał się wjazdem do tunelu.
Nie wiem ile km ten tunel miał, ale miałem wrażenie że przejechaliśmy pod całym miastem...wyjechaliśmy koło jakiegoś kamieniołomu.
Chumra deszczowa była tuż tuż a i jeszcze zrobiło się chłodno.
Czas się poddać i odpalić nawigację.
Nawigacja którą mieliśmy ze sobą miała wejście na słuchawki, ale poprzez microjacka...a nie minijacka.
Przez co Hołowczyc mógł sobie mówić ile chce a my i tak go nie słyszeliśmy.
Jacek dał jednak radę doprowadzić nas do celu patrząc się tylko na monitorek.
Ledwo wjechaliśmy do klasztoru, luneło, i to jak...
Księża lazaryści przywitali nas chlebem i solą, my podarowaliśmy im Polski miód oraz oscypek.
W związku z tym iż na dworze lał sie deszcz strumieniami,
zaproponowano nam wstawienie "maszyn" (jak je określił opiekujacy się nami Ojciec) do dawnego korytarza łączącego klasztor
z kościołem oraz szpitalem. Oczywiście skorzystaliśmy z okazji.
Ojciec Florian zaproponował że w związku z ulewnym deszczem możemy przenocować w pokoju gościnnym w klasztorze.
Ale nie podjęliśmy zaproszenia, zaproponowaliśmy że prześpimy się w korytarzu razem z motocyklami.
Widok z korytarza na kościół i na klasztorny park.
Ledwo zdąrzyliśmy się przebrać a już zaczynała się Msza św. w kościele.
Po mszy było jeszcze wystawienie w kaplicy klasztornej i śpiewy.
Zaspół muzyczny naprawdę dawał radę, a i atmosfera była bardzo przyjazna.
Jacek położył się spać około 21 ja o około 23 go obudziłem bo zatrzasnąłem drzwi, a klucz do korytarza miał On...
C.D.N