dzień 4 Sebes - Versac BG
Wypoczęci żegnamy się serdecznie z gospodarzami.

Fajni ludzie, mimo, że nie znają jednego słowa po za rumuńskim, całkiem dobrze dogadywaliśmy się. Gospodarz wieczorem niemal zmusił nas do wstawienia motorków pod zadaszenie, pod którym była stołówka, gril i kuchnia. W ogóle zauważyłem, że motocykliści w Rumunii traktowani są wyjątkowo z szacunkiem. Dzieciaki na trasie do nas machały, starsi unosili kciuk do góry, a na postojach podchodzili z tym kciukiem i słowem "ok". Prosili też o pozwolenie na fotografowanie się na tle naszych cruiserów. Byliśmy dumni jak pawie ...

Teraz po pożegnaniu ruszamy zdobywać Karpaty trasą 67C zwaną Transalpiną. Pierwszy odcinek jeszcze płaski, później nawierzchnia nadająca się bardziej dla enduraków

aż docieramy do miejsca gdzie w ubiegłym roku musiałem opuścić Alpinę skrótem do Petrosani z powodu późnej pory. Zrobiliśmy postój

dojechało kilka osób na V-Stromach, w tym Austriaczka i Węgier - pan starszy od nas, mówiący po niemiecku. Pogadalim, pożyczylim sobie szczęśliwej drogi i ruszamy. Zaczęły się podjazdy


agrafki, sam smak motocyklizmu

Po jakimś czasie DaJan stwierdził, że będzie jechał własnym tempem, bo ja co chwila zatrzymywałem się i fociłem, a on ma lekkiego stresa.

No tak, ja to już prawie weteran

jestem. Ale faktycznie fajnie mi się jechało; pogoda dopisała, suchy asfalt, można było na winkielkach przycierać podestami

więc doganiałem kolegę i nawet takie fotki cykałem

Jeszcze kilka fotek... Alpina ciągle remontowana i przez to niebezpieczna


Tego dnia postanawiamy jechać jak daleko się da... Na razie kierunek Craiova i Calafat. Pojawiają się sytuacje jak ta i czasami trzeba się zatrzymać

W Craiovej obwodnica "pożal się Boże"; dziury, piasek, kurz, a my spoceni, oblepieni pyłem.

Dobrze, że na południu Rumunii przy drodze można spotkać studnie, więc korzystamy i gasimy pragnienie


W upale docieramy do Calafat, miasta nad Dunajem. Po drugiej stronie już Bułgaria. Na poprzednim przejściu granicznym w Bors dowiedzieliśmy się od polskiego kierowcy tira, że wybudowali tu most, więc szybko można przeskoczyć tą wielką rzekę. Jeszcze przed rokiem było to możliwe tylko promem...
Wjeżdżamy do Bułgarii, na pierwszym cepeenie dopytuję jak to jest z winietami na motocykle. Pracownicy wertuję jakieś papiery, dzwonią, wreszcie jest odpowiedź; motocikli niet winietu. Spasiba, lecim dalej...
I pierwsze wrażenia; ogólnie bardzo biednie, w wioskach wiele chałup opuszczonych, czasami całe wioski, teraz częściowo zasiedlone przez cyganów. I zapachy. Nie jestem znawcą w temacie, ale były to na pewno zapachy przyjemne, z jakichś drzew, może krzewów. Droga pusta, asfalt równiutki, więc naparzamy w kierunku Montany i widocznych na horyzoncie gór. Na mapie zaznaczyłem dwa kempingi i tam zmierzamy. W Montanie pytani ludzie, a także policjanci drapią się po głowach, ale żeby nas nie zbywać to coś tam wymyślają... I tak zrobiło się późno, zapadł zmrok, a my jeździmy po górach w poszukiwaniu noclegu. Kiedy wreszcie docieramy do miasteczka Versac jest już wg ich czasu 23:00. W samym mieście (wskazanym przez policmajstrów) nikt o kempingu nic nie wie. Kiedy zapytuję z kolei panią ganiającą z mopem po sklepie, ta woła męża. Tłumaczę o co mi chodzi, ten dzwoni. Bezskutecznie, więc idziemy... jeden pensjonat, drugi... doopa; albo nie ma miejsc, albo właściciela. Wracamy, pakujemy się do jego samochodu i zwiększamy zasięg poszukiwań. W końcu jest... wielkie wierzeje do baru otwarte, muza gra, goście przy stolikach. Przychodzi gospodarz, po niemiecku pytam o cenę pokoju, a on do mnie "mów polsko, ja rozumić". O, swój chłop. Cena jak dla nas 20 Lev, ale ja mam tylko ewro... no to 11 euro. Ok? Jasne, że ok

A bajki gdzie będą spać?

-Zdies. Cooo? w barze? -kanieszna!
Wracamy po DaJana i motocykle. W pensjonacie płacimy 15 e, z zaznaczeniem, że ma być jeszcze piwo... motocykle do baru i można się wypakowywać


Przejechane dziś 560 km wliczając Alpinę. Uff!