26-06-2014 Dzień 8Mieliśmy ruszać według planu dalej, zobaczyć zamki na Loarą, ale namówiłam Arcona, żeby zrezygnować z jeszcze późniejszej wizyty w Trierze na rzecz uroków Normandii

. Gdyby ta Normandia mu się nie spodobała może by tak łatwo się nie zgodził, ale chyba też chciał zobaczyć więcej. A to więcej to Etretat z najpiękniejszym kawałkiem francuskiego wybrzeża. Co prawda zapowiadali, że front opadów idzie, ale miał dojść trochę póżniej, więc pełni nadziei ruszyliśmy znów bocznymi drogami przez piękną Normandię

. Na wszelki wypadek przeciwdeszcze jechały z nami, a raczej ze mną, bo Arek stwierdził, że jego kosmiczny kombinezon, nawet jak z zewnątrz zmoknie, to wewnątrz będzie suchy

. W Falaise bylo pochmurno, ale nie padało. A im bliżej wybrzeża, tym cieplej się rozbiło. I słonko też wyszło

.
Jechaliśmy w kierunku Hawru, gdzie trzeba było przez most przejechać. Mosty były dwa i oba płatne. Na szczęście okazało się, że motocykle i rowery mają przejazd za free wąziutką ścieżką. Zmieściliśmy się bez trudu. Już ta zatoka Hawru robiła wrażenie i dawała przedsmak tego, co nas czeka w Etretat.
Po drodze mijaliśmy miasta, miasteczka i wsie. Francuzi kochają się w rondach. Pełno ich tam wszędzie, zarówno w miejscowościach, jak i na drogach krajowych; przy zjazdach do miejscowości zamiast skrzyżowania - rondo.Najbardziej bawiły mnie ronda w małych miejscowościach. Jak powszechnie wiadomo, ronda zazwyczaj są okrągłe, a tu przybierały najrozmaitsze kształty. A to owalu, a to jakiejś zmazy, a to czegoś co przypominało kształtem " nerkę " do odkażania narzędzi chirurgicznych.Cha cha cha, niech im będzie, że to rondo

. No dziwadło w postaci skrzyżowań równorzędnych. Jechał człowiek sobie główną drogą, wjeżdżał w miasteczko, albo jeszcze lepiej w wiochę zabitą dechami, a tu skrzyżowanie w nitką boczną i co? Skrzyżowanie równorzędne. Ci z prawej mają pierwszeństwo. Pies z kulawą nogą z tych dróg nie wyjeżdżał, a niektóre pod takim kątem dochodziły do głównej drogi, że za nic na świecie nie było widać, czy coś tam jedzie, czy nie. Luster rzecz jasna brak

. Widocznie na następne rondo miejsca tam nie było

. No cóż, co kraj, to obyczaj, nie ?
Do Etretat dojechaliśmy już w pełnym słońcu. Motocykle postawiliśmy tak blisko klifów, jak tylko się dało. No i ruszyliśmy na promenadę. Ach!!!!! Cóż to był za widok !!! Klify przecudnej urody. Naprawdę musiały mnie zachwycić skoro wylazłam na samą górę, zupełnie dobrowolnie i nawet nie narzekałam

. Widok wart każdych pieniędzy świata. Żadne słowo nie odda piękna tego poszarpanego wybrzeża. A po drugiej stronie kanału podobno jest jeszcze piękniejsze

.
Fotki porobiliśmy

. I to sporo, w każdym razie bateria mi padła

.
Bardzo chcieliśmy zjeść sobie świeżą rybkę, bo niby gdzie o nią łatwiej niż nad morzem. Zlataliśmy bez mała pół miasta, a okoliczne knajpy na promenadzie wszystkie i chała drętwa. Owoców morza w bród, naleśniki- proszę bardzo, brusketty ile chcąc, a rybki żadnej.Rany boskie! Żeby nad morzem w knajpach ryb nie było ?

Dziw nad dziwy. Obraziliśmy się. Nie to nie. Nic jeść tu nie będziemy. Obiad zjemy w Falaise.
Wracaliśmy w słoneczku przez połowę drogi. A w następnej połowie deszcz nam nie popuścił i padał sobie z mniejszą lub większą siłą do samego Falaise. Tam sobie zjechaliśmy do sklepu, żeby drobne zakupy zrobić , w tym cydra

. No kurna, toż ta kraina z tego słynie, a my same piwsko żłopiemy. Deszcz przestał padać. Wróciliśmy na kemp i przebraliśmy się w " cywilne " łachy . Mokre pranie zdjęliśmy ze sznurka, zapakowaliśmy do torby. Trudno, wydamy te 2 eurasy na suszarkę

.
Ale najpierw trzeba coś zjeść. O 18.oo byliśmy pod pizzerią kompletnie zapominając, że w tym kraju obiad to można zjeść owszem, ale dopiero po 19.oo
Na całe szczęście obok był ni to bar, ni to restauracja, ale raczej bar. Z jedzeniem, choć kelner i kucharz w jednej osobie, coś tam mamrocząc pod nosem, niechętnie zamówienie przyjął. Zamówiliśmy stek z frytkami i powiem Wam, że myślałam że steku zepsuć nie można. A tu kucharzowi ta sztuka się udała. Twarde i gumowate to mięso było, a miało być medium

. Gordon Ramsay nie jestem i nie będę się pieklić, tym bardziej że oni tu po angielsku mniej umieli, niż ja po francusku

.
Trudno się mówi, najwyżej będziemy mieć niestrawność

.
A potem poszliśmy zobaczyć kawałek terenu wokół zamku. Na centralnym placu pysznił się pomnik Wilhelma Zdobywcy, któremu dumni mieszkańcy postawili w XIXw.
Pomalutku wracaliśmy na kemping, bo podwoje od pralni zamykane były o 22.oo a pranie mokre. W czasie kiedy wszystko się suszyło, my siedzieliśmy w świetlicy i sprawdzaliśmy wyniki meczy, bo akurat na dostępnych programach transmisji nie było.
Jutro Angers, choć coś tam jakieś burze zapowiadali.
I foteczki :
https://plus.google.com/photos/10919320 ... 5373407761