Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem gdy napiszę, że w środku nocy obudził nas deszcz. Będąc pod namiotem, nigdy nie wiadomo - czy mocno pada, czy tylko trochę, a może już przestało i tylko kapie z drzew. Człowiek do końca nie chce wierzyć w tę gorszą opcję, więc chwyta się nadziei "na pewno zaraz przejdzie", nakrywa się czym tam ma na głowę, zaciska oczy i próbuje zasnąć. Tak uczyniliśmy też my.
Niestety, wizja lokalna o 7 rano nie pozostawiła wątpliwości. Padało. Raz mocniej, raz słabiej, ale bez przerwy. Rzut oka na niebo także nie dał nam żadnych złudzeń - z każdej strony, aż po horyzont, wisiały brudnoszare chmury. Zważywszy, że byliśmy ze wszystkich stron otoczeni górami, zanosiło się na klasyczną trzydniówkę. Z ponurymi minami zrobiliśmy wszystko to, co i tak było do zrobienia ranną porą, po czym zasiedliśmy nad kawą i herbatą w celu zdecydowania, co robimy z tak pięknie rozpoczętym dniem.
Szwajcarsko - niemiecka miejscówka nie podobała się nam do tego stopnia, że byliśmy pewni, że chcemy jak najszybciej opuścić to miejsce bez względu na pogodę. Pozostawało pytanie, w którą stronę mamy się udać. Zastanawiające było to, że prognozy pogody sprawdzane przeze mnie poprzedniego dnia, w ogóle nie wykazywały opadów. Zdawaliśmy sobie sprawę, że tereny górskie to inny klimat i niekoniecznie muszą poddawać się zwyczajnym prognozom, ale zawsze pozostawało ryzyko, że coś się zmieniło i w ogóle w całych Niemczech pada. Na tym cudownym cmentarzysku przyczep wifi było, rzecz jasna, niedostępne, więc z bólem serca i portfela postanowiłem włączyć na chwilę roaming danych w telefonie.
Najpierw sprawdziłem Waldshut-Tiengen, żeby wiedzieć, czy w ogóle można tym prognozom ufać. Accuweather stwierdził, że w Waldshut pada. Bosko. Chcieliśmy się kierować na północny wschód, więc sprawdziłem po kolei Stuttgart, Norymbergę, Pilzno i na wszelki wypadek jeszcze Frankfurt i Monachium. Według accu wszędzie świeciło słońce i żadnych opadów nie prognozowano. Czyli co, wszędzie w Niemczech ładna pogoda, a my siedzimy w tym małym, zapyziałym kawałku przy szwajcarskiej granicy, gdzie coś się na nas uwzięło i leje? To już naprawdę chyba lekka przesada. Naszych nastrojów nie poprawił nawet fakt, że zapłaciliśmy za camping niecałe 15 Euro. Stwierdziliśmy, że to i tak za dużo

Było jasne, że namiot będziemy zwijać mokry. Ale chodziło też o to, żeby przy okazji nie zmokło wszystko inne - nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy, w jakich warunkach będziemy spać, jaka będzie tam pogoda i czy uda się cokolwiek wysuszyć. Trochę podróżowałem z namiotem, ale pakowanie się w takich warunkach to było dla mnie coś nowego. Rozejrzałem się i wymyśliłem, że można przestawić motocykle pod daszek przy budynku, tam przynajmniej nie będzie padało do kufrów. Co się da, to pozbieram z namiotu pod rozłożonym tropikiem, a potem pod kurtką będę przenosił pod tenże daszek. Tam się wszystko spakuje i w ten sposób, jedyne co będzie naprawdę mokre, to tropik od namiotu, pokrowce od motocykli i ja :-D
Tak też uczyniliśmy i wszystko poszło nad wyraz sprawnie. Co prawda przez chwilę padało słabiej i mieliśmy jeszcze głupią nadzieję, że może przestanie, ale szybko okazało się, że to tylko chwilowe. A już całkiem zabawnie było, gdy staliśmy i patrzyliśmy w niebo, komentując "o, tam się chyba przejaśnia", aby za chwilę się dowiedzieć, że to rzekome przejaśnienie to kolejna chmura, jeszcze bardziej deszczowa od poprzedniej :-D Radzi nieradzi, założyliśmy przeciwdeszcze, o których było wiadomo, że ochronią na przez góra kwadrans, i ruszyliśmy w drogę.
Było już prawie południe, do czeskiej granicy mieliśmy około 500 km, a w sercach wieźliśmy głębokie przekonanie, że nie chcemy już więcej spać na niemieckiej ziemi. Przynajmniej nie w te wakacje. Na szczęście, autostrady niemieckie bezpłatne, do wjazdu na autostradę mieliśmy kilkadziesiąt kilometrów, a potem już do samych Czech mogliśmy ciąć 130, więc spokojnie powinniśmy zdążyć przed wieczorem znaleźć nocleg. Plan był taki, że znajdziemy po drodze jakąś stację benzynową z darmowym wifi, tam poszukamy w internecie jakiegoś campingu z domkami i od razu zadzwonimy, żeby zaklepać miejsce.
Sama jazda w tym deszczu nie była aż tak stresująca, jak to pakowanie mokrego namiotu, przynajmniej dla mnie. Ale ja mam osłony na kierownicy, kask integralny, podgrzewane manetki, i nie muszę patrzeć na drogę przez zapadaną szybę :-D Ola chyba była innego zdania, i cieszyłem się, że nie mamy interkomu, bo bym musiał wysłuchiwać słów uznanych powszechnie za nieprzyzwoite


Na szczęście to był tylko jakiś krótki łącznik pomiędzy drogami, i po kilkunastu kilometrach zjechaliśmy z niego, tym razem w lewo, już na autostradę prowadzącą w kierunku Stuttgartu. Z każdym kilometrem deszcz stawał się coraz słabszy, chwilę później ustał zupełnie, a gdy zjechaliśmy na stację benzynową, asfalt był już zupełnie suchy. Licznik pokazywał 102 kilometry przejechane od campingu... Dalsza droga mijała bez większych atrakcji. Za Stuttgartem wyszło słońce. Za Norymbergą zaczęło tak mocno prażyć, że stało się oczywiste, że będzie burza, ale byliśmy tak zmęczeni, że było już nam wszystko jedno. Na McDonaldzie złapaliśmy wifi, Ola znalazła camping nad jeziorem koło Pilzna, zadzwoniła i zarezerwowała domek. Na autostradzie poganialiśmy się jeszcze chwilę z burzową chmurą, która bardzo chciała nas dopaść, ale udało nam się uciec. Na campingu zameldowaliśmy się parę minut po 20-tej.
Domek był mały, ale suchy i z zadaszoną werandą. Rozłożyłem namiot do schnięcia, rozwiesiliśmy wszystkie wilgotne rzeczy i cały wieczór poświęciliśmy na konsumpcję czeskich specjałów, zakupionych w pobliskim sklepie.
Link do trasy:
https://maps.google.pl/maps?saddr=Oberd ... ,2&t=m&z=7
Fotki:
https://picasaweb.google.com/Arcon69/07 ... jN2KuKTUCA