Dzień piąty. 17.08.2015.
Oczywiście wstajemy o siódmej. Nie chce nam się iść do budynku obok gdzie jest restauracja to odwalam wiochę i wyciągam z bagaży turystyczną kuchenkę gazową. Gdy Magda korzysta z łazienki robię kawę gdy ja Ona robi kanapki. Posileni , wypoczęci pakujemy motorek i w drogę. W sumie to nawet nie ruszyliśmy z parkingu gdy spadła pierwsza kropla deszczu. Zaraz pod wiaduktem drogi o zmieniającej się numeracji wskakujemy w przeciwdeszczówki. Niebo całe zachmurzone więc nie ma na co czekać. Pierwszy przystanek tanksztela.

Moda na dziś - morowe przeciwdeszcze. Choć jak widać Kierowniczka tylko w połowie.

Ja cały w moraczu
Po kilkudziesięciu kilometrach ukazuje nam się na horyzoncie główny cel dzisiejszego dnia. Spiśsky Hrad.

Deszcz pada a nam to w ogóle nie przeszkadza ! jest rewelacyjnie.
Słit focia.



Do zamku łatwo trafić bo króluje nad okolicą i ciągle jest widoczny. Na szczęście jesteśmy przed dziesiątą i mały parking jest jeszcze pusty. Niestety ostatni kilometr trza pokonać z buta. Zostawiamy wszystko na motocyklu spięte pająkiem i wdrapujemy się na zamek.


Tu widać motocykl przy wjeździe na parking ta czarna plamka po lewej stronie.

Na początek spijamy kawusię i robimy małe zakupy w sklepie z suwenirami. Teraz idziemy zwiedzać. Niestety znów zaczyna padać a większość zamku to ruiny.





Gdy skończyliśmy zwiedzać i zeszliśmy na parking przestało padać na kilka godzin. Następny nasz cel na dzisiaj to Piwniczna Zdrój tak, ta "nasza" Piwniczna.
Jedziemy dość wąską drogą.

Ale za to na całej trasie spotykamy 3 słownie trzy samochody ! Po drodze mamy takie agrafki że Alpy by się ich nie powstydziły. Ale niestety wszystko mocno zalesione i widoczków niet.
Mapka z googla.

W Piwnicznej jemy obiad na rynku. Potem mała siesta przy kawie i jedziemy do Muszyny mając przez cały czas graniczną rzekę Poprad po prawej stronie.
W Muszynie zatrzymujemy się tylko na stacji benzynowej i przy sklepiku z pamiątkami. Wracamy na Słowację przez Ruską Wolę Nad Popradem i kierujemy się na Svidnik. Moja wina, bo myślałem , nauczony wczorajszo-dzisiejszym doświadczeniem, że drogi na Słowacji są lepsze niż w Polsce a przy okazji zwiedzając okolicę, na noc zameldujemy się w Bieszczadach a konkretnie w Komańczy. Taki miałem sprytny plan. No i się zaczęło od granicy do Svidnika czyli przez jakieś 60 kilometrów mijamy siedem wahadeł i to takich od kilkuset do ponad kilometrowej długości gdzie na zmianą świateł czekaliśmy nawet kilkanaście minut !!! Tak nas to dobiło że w Svidniku nawet się nie zatrzymujemy. Do granicy w Barwinku zostało nam już tylko 20 kilometrów więc jesteśmy dobrej myśli. Po drodze widzimy jakiś zamek.

Ale jest późne popołudnie i nie mamy już czasu na zwiedzanie.
Jeszcze przed granicą zaczyna padać, mocno i jeszcze mocniej. Zaraz za granicą zaczynamy się rozglądać za noclegiem. Ale nic nie możemy znaleźć. Gdy jest już bardzo ciemno w miejscowości Daliowa widzimy reklamę agroturystyki Zakucie. Bez zastanowienia odbijam w lewo i po 200 metrach jestem na miejscu dzisiejszego (i nie tylko dzisiejszego) noclegu. Po raz kolejny na tym wyjeździe mamy szczęście do miejsc noclegowych.
Super miejsce do odpoczynku i jak się okazało jako baza do wypadów w Bieszczady.
Przejechaliśmy dzisiaj około 300 kilometrów i mimo że większość trasy padał deszcz i minęliśmy kilka niemiłych wahadeł które mocno nas spowolniły, dzień uważamy za bardzo udany.
Przybliżona mapka dzisiejszej trasy
https://www.google.pl/maps/dir/Motorest ... 560604!3e0Pozdrawiam. Peliks.