Wnętrze "dziurawego" budynku. Na palach sztuczne winogorona.

Widok z zewnątrz

Mogę sobie wyobrazić że w tej temperaturze i wilgotności, wystarczy 30 minut aby zamienić nawet największe winogrono w zmarszczonego malutkiego rodzynka. Było niesamowicie gorąco. W końcu miałem dosyć kiepskich bocznych dróg, pełnych dziur. Całe szczęście że 5 km na północ przebiegała Gaosu (płatna autostrada), pomykaliśmy więc znów 80km/h. Udaliśmy się w kierunku Płonących Gór. Jechaliśmy wzdłuż tego pasma delektując się widokami.

Za pasmem, w piaszczystym wąwozie wiła się rzeka a wzdłuż niej droga prowadząca do Bezeklik. Bezeklik to tzw. 10 tysięcy jaskiń Buddy. Są to małe groty z malowidłami przedstawiającymi Buddę. Obrazy były ubrudzone błotem, i ciężko było zrozumieć na co się patrzy. Część z malowideł została skradziona przez Niemca, prowadzącego prace archeologiczne około 1900 roku. Zawartość jaskiń została wywieziona do Berlina, gdzie została ona całkowicie zniszczona podczas obu wojen światowych. Do zwiedzania dostępnych było 5 jaskiń, i wszystkie one były rozczarowujące, szczególnie że wstęp kosztował 40 Yuanów (24PLN) od osoby.
Widok z wąwozu którym jechaliśmy.

Następnym przystankiem była, oddalona o 10km, rolincza wieś Ujgurska. Znaleźliśmy w niej zatłoczoną restaurację serwującą pieczywo naan i kebaby jagnięce. Zaraz obok restauracji urzędował rzeźnik, dostarczający świeże mięsko. Kebab przyrządzony był na grillu w typowym stylu shaokao. Kromki chleba naan, były solone, smarowane wytopionym tłuszczem (smalcem?) oraz przypiekane na grillu. Wolny stolik znaleźliśmy na tyłach restauracji. Było brudno, ciemno i tłoczno. Wszędzie siedzieli lokalni mieszkańcy, Ujgurzy. Nasza obecność została praktycznie zignorowana, byliśmy obcy i pochodziliśmy z innego kraju. Ujgurzy zachowywali się jak gdyby nas tam nie było. Po naszym wejściu, zamilknięto na chwilkę, spojrzano na nas, a potem powrócono do konwersacji. Całkowicie nie pasowaliśmy do tego miejsca, ale nikt sobie nie zawracał nami głowy. Takie podejście Ujgurów było niezbyt zachęcające, choć całkowicie inne od standardowego podejścia Hanów (Chińczyków), którzy jak tylko widzą obcokrajowca wołają "HA LOU" i uśmiechają się natrętnie. Podszedłem do grilla i próbowałem zamówić jedzenie, jednak nikt z obsługi nie mówił po mandaryńsku. Kucharz zamiast spróbować mnie zrozumieć po prostu mnie zignorował, celowo unikał kontaktu wzrokowego. Wyraźnie można było odczuć że chce aby go zostawić w spokoju. Z pomocą przyszedł mi jeden Chińczyk (Han), zapytał po mandaryńsku co chciałem zamówić i wytłumaczył kucharzowi że chodzi mi o kebaby jagnięce. Gdy już bariera językowa została przełamana, obsługa restauracji była bardziej niż szczęśliwa mogąc zarobić dodatkowe pieniądze. To było bardzo interesujące jak "obawa przed obcokrajowcem" przejawia się w kulturze Ujgurskiej wsi. Kulturze całkowicie innej od kultury Chińskich Hanów.
Im dalej od Turpanu, pola wyglądały na młodsze, a wsie na bardziej rozłożyste. Natknęliśmy się na Policyjny punkt kontrolny, funkcjonariusze wyglądali na bardzo zaniepokojonych, przynajmniej ten młodszy tak wyglądał. Jeden z Policjantów wstał i grzecznie poprosił o Chińskie karty identyfikacyjne, zapytałem czy chodzi mu o paszporty. Zaśmiał się tylko, podałem mu paszporty. Weszliśmy do klimatyzowanej przyczepy policyjnej, musiałem pomóc w odszyfrowaniu paszportu niezawierającego chińskich znaków. "To jest numer paszportu, Oto moje imię, a to nazwisko..." Policjant nie chciał ani mojego prawa jazdy, ani dowodu rejestracyjnego motocykla. Kocham klimatyzację. 5 minut później byliśmy znów w drodze.
Następnym przystankiem była Dolina rzeki Tuyok. Jest to mała rzeczka płynąca przez niewielką dolinę. W dolinie znajduje się bardzo stara, zamieszkana do dzisiejszego dnia, osada. Przewodnik życzy sobie za oprowadzenie 30 Yuanów od osoby (18 PLN) i tym razem warto je zapłacić. Wycieczka z przewodnikiem była bardzo interesująca. Większość domostw zbudowana jest z błota, a łóżka często poustawiane są na zewnątrz budynków. W tej wsi nigdy nie pada deszcz, a w budynkach zawsze panuje upał. Większość ludzi więc śpi na dworze, na drewnianych łóżkach. Przypominając sobie nasz nocleg w namiocie ustawionym bezpośrednio na ziemi spanie na podwyższonych łóżkach na zewnątrz budynków wydaje się być całkiem oczywiste.
Drewniane łóżko, z podwyższonym pułapem spania.

Pociliśmy się jak szaleni. Od rana wypiłem 4 litry wody i wcale nie chciało mi się sikać. Po wypiciu 500ml, pociłem się przez 10minut, żeby w kolejne dwie wyschnąć i znowu poczuć pragnienie. Czułem się odwodniony, ale picie większej ilości wody powodowało tylko to że bardziej się pociłem.





Mauzoleum w okolicy doliny.

W dolinie spędziliśmy w sumie jeszcze tylko pół godziny, i mimo tego że był dopiero środek dnia, oboje chcieliśmy wrócić do hostelu. Do Turpanu mieliśmy około 50 km, niecałą godzinę drogi. Do Gaosu (autostrady) wiodła kręta, prawie pusta,droga z pięknymi widokami. Po chwili lecieliśmy już autostradą w kierunku miasta. W połowie drogi powrotnej, Andrea poczuła się naprawdę zmęczona. Zatrzymałem się na chwilkę pod mostem, aby mogła chwilkę w jego cieniu odpocząć. Powiedziałem jej że do hostelu zostało jakieś 20 minut, co nie do końca było prawdą. Andrea wsiadła na motocykl z myślą "To tylko 20 minut, wytrzymasz jakoś". Kilka minut później, poczuła się jeszcze gorzej, zasnęła z otwartymi oczami. Mózg na chwilkę się wyłączył. W końcu poczułem jak jej kask zaczyna dotykać mojego. Już wcześniej miałem sytuacje gdy pasażer zasnął na motocyklu, dlatego wiem jakie to niebezpieczne. Uderzyłem więc moim kaskiem w jej, aby się obudziła. To tylko odrzuciło ją do tyłu na kufer centralny. Poczułem jak Andrea zaczyna się przesuwać w prawą stronę. Praktycznie spadała z motocykla. Jechaliśmy około 80km/h, puściłem manetkę i chwyciłem się prawą ręką kufra. Lewą ręką wcisnąłem sprzęgło i używając nożnego hamulca zatrzymałem motocykl. Nie wiem w jaki sposób udało mi się zsiąść z motocykla jednocześnie nie puszczając Andrei. Jej oddech nie był miarowy, a w każdym razie nie wskazujący na spokojny sen. Oddychała ciężko i głęboko. Ciało było całkowicie bezwładne. Sciągnąłem ją z motocykla, przebudziła się i usiadła na poboczu.
"Gdzie jesteśmy? Co się dzieje"
"Wszystko w porządku, zatrzymaliśmy się na poboczu autostrady. Zemdlałaś."
Siedziała na poboczu i patrzyła się na mnie. Powoli dochodziło do niej co się stało, czuła się jak gdyby obudziła się w nie swoim łóżku. Jakby nagle pojawiła się w okolicy której absolutnie nie zna. Wyraźnie cierpiała na udar słoneczny. Dochodziła 2 po południu, najgorętszy okres dnia. Staliśmy w pełnym słońcu i nie mieliśmy gdzie się schować. Do hostelu zostało jeszcze 30minut jazdy. Odpoczęliśmy chwilkę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem Andrea objęła mnie za pas. Co jakiś czas ściskałem jej ręce, a ona dawała do zrozumienia że wszystko ok. Aby nie zasnąć Andrea śpiewała piosenkę "O Canada" raz po angielsku a raz po francusku. Zatrzymywaliśmy się teraz co 5km aż dotarliśmy do hotelu. Andrea poszła odpocząć, a ja skorzystałem z okazji aby nawiązać nowe przyjaźnie z anglojęzycznymi mieszkańcami hostelu. Postanowiliśmy wspólnie skosztować Turpańskiego Wina. Tam gdzie są tony winogron, tam i hektolitry wina. Kupiłem trzy butelki taniego wina i jedno "droższe" za 60 Yuanów (36PLN). Tanie wino było po 15 Yuanów (9PLN). Wino z regionu Turpan jest unikatowe, w smaku czuć suchość tego regionu, wino nie smakuje na wingron a na rodzynki. Ze wszystkich rzeczy których doświadczyłem w Turpanie wino będę wspominał najlepiej. Nigdy nie piłem wytrawnego wina które nie miałoby nuty goryczy a było słodkie w smaku. Popołudnie szybko zmieniło się w noc, zrobiło się też troszkę chłodniej. Na kolację podano chleb naan w kawałkami pieczonej jagnięciny. Później wypiłem 2 litry wody, żeby zapobiec kacowi następnego dnia...Niestety nie pomogło...
Stół przy którym spędziłem wieczór "winkując".
