Co poniektórzy czytali moje "wypociny" sprzed dwóch lat i oglądali zdjęcia z wyprawy w Bieszczady. Nadszedł więc czas na powtórzenie "bieszczadzkiej włóczęgi" (wiem, wiem - nazwa zastrzeżona

). Ale teraz miało to namiastki "włóczęgi", dlatego mam nadzieję, że jej autor nie będzie miał mi za złe
Piątek 28.07.2017Zaplanowany wyjazd po 12.00.
Wszystko przebiega zgodnie z planem. Tankowanie. Wczoraj spakowanie. Teraz "szybka" trasa (niestety mało "widokowa" A4, ale czas nagli. Trzeba dotrzeć na miejsce przed wieczorem.
Pogoda jak na zamówienie. Słonecznie, ani jednej chmurki.
Piątek. Bramki "oblężone", co niestety opóźnia podróż. W końcu nie tylko ja jadę na "weekend"

.
Kraków. Jadę w korku. "Na chama" przepycham się między samochodami. O dziwo robią "tunel", więc przed moimi oczami ukazuje się "szeroka" droga tylko dla mnie

. Widać coraz mniej "chamstwa" na drogach. Brawo dla kierowców "puszek", że mają trochę wyrozumiałości dla motocyklistów

. Po jakiś 5 kilometrach droga odblokowuje się i śmigam dalej. Brzesko, Tarnów, Rzeszów. Teraz na południe lub południowy-wschód, jak kto woli. Niebylec, Domaradz, w kierunku na Sanok, Zagórz, Lesko. Po drodze wstąpiłem na stację paliw i kupiłem
MAPĘ województwa podkarpackiego. Nawigacja nawigacją, ale co prawdziwa mapa, to prawdziwa mapa (jak się później okazało

). Czas na jedzonko w jakim przydrożnym barze. Spoko. Wybieram żurek i placek po węgiersku. Jak pojeść, to pojeść. A co

. To jedyny i ostatni posiłek "w cywilizacji". Reszta bazuje na kuchence turystycznej, półproduktach i wodzie

. W końcu "dziki wschód"

.
Godzina lekko po 20. Dojeżdżam do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej. Jeszcze jest jasno. "Zarejestrowanie" się. Opłata za dwa noclegi pod namiotem w cenie 25 zł/dobę za osobę i..............można szaleć.

Dobra. Rozbijam namiot. Czas nagli, bo po ciemku to już nie to. Jeszcze wskoczyć na motocykl i wio po prowiant (w końcu nie będę taszczył z sobą

). Sklep za jakieś 3 km. Full wypas ze stoiskiem z wędlinami. Brać, wybierać, przebierać. Tak zaprowiantowany wracam "do domu".
https://www.google.pl/maps/dir/Gliwice/ ... 241114!3e0Już pod sklepem zaczyna padać. Cholera. Tego jeszcze brakowało. Namiot robi się co nieco mokrawy, ale "daje radę". Gwar przyogniskowych wyjadaczy zdaje się wyciszać, ale za chwilę przestaje padać i "tubylcy" wychodzą jak "robaki spod kamienia"

. Impreza przy ognisku i muzyce trwa spokojnie do trzeciej nad ranem.