W zasadzie miało być całkiem inaczej, bo planowałem podpiąć się na jedną noc do ekipy KCM w Radkowie. Po przegadaniu tematu z Żoną (głos rozsądku) ustaliliśmy że skoro mam być chrzestnym za kilka tygodni, a jeszcze na dodatek w przyszłym tygodniu jedziemy chrześniaka zapoznać to nie warto ryzykować przyniesiemeim wirusa... Smutne to, ale cóż począć.
Ola zaproponowała więc żebym sobie cały dzień pojechał na Czechy, przecież w sobotę otwierają granice.
Plan miałem ułożony już w Sobotę, pogoda też zapowiadała się ładnie, nie za gorąco, nie za zimno. Wyjazd o 10rano, tankowanie w Prudniku na Orlenie, przejazd przez Park Krajobrazowy Gór Opawskich, potem serpentyny w górę przez Biskupią Kopę, serpentyny w dół do Złotych Hor, potem serpentyny w górę do Vrbna pod Pradadem, uzdrowisko Karlova Studánka i potem prosto do Mepy na kawę.
Park Krajobrazowy wyglądał już mglisto...

Granicę przekroczyłem w Parku Krajobrazowym, odkryłem kiedyś takie zielone przejście...

Jakieś 4km po przejechaniu granicy plan zaczął się sypać, zaczęło padać... I zaświeciła się kontrolka ABSu... Podjąłem decyzję i wybrałem mniej kręte drogi oraz kierunek prosto do Dub nad Moravou.
Na przystanku autobusowym (po czesku Zastavka) ubrałem przeciwdeszczowy kombinezon.


Przede mną kilkadziesiąt kilometrów lekkich łuków, więc spoko, ale później będa ostre serpentyny. Miałem troszkę obaw, dawno nie jeździłem po mokrych winklach.
Tak się jednak złożyło, że kilkanaście kilometrów przed zjazdem wyszło słoneczko, a serpentyny okazały się suche, wystarczyło dogrzać opony one dół.
Na tym zdjęciu widzicie różnice poziomów - w oddali dolina, same zakrętu mają może z 10km. Możecie sobie wyobrazić jak jest fajnie


Później było już sucho i ciepło, dotarłem szczęśliwie.

U Jany i Mepy zostałem nakarmiony oraz napiłem się kawy.

Pogadaliśmy trochę i czas był na powrót, przedemną trzy godziny jazdy.
Mepa jeszcze coś wspomniał że powracający do kraju Czesi muszą przechodzić kwarantannę.
Mepa odpalił swoją Yamahe i poprowadził mnie piękna trasą przez Sovinec, zaraz koło zamku, aż do Rymażowa. Stamtąd już drogę znałem.

I znowu patrząc w lewo, widać było burzowe chmury, a właśnie tam wiedzie trasa z pięknymi widokami. Ale ze raz już zmokłem, wybrałem drogę szeroką i łatwiejszą, przez Bruntal.
Na przedmieściach Krnova zatrzymałem się przy opuszczonym kościele. Nagrobek na cmentarzu datowany był na 1898,czyli nie znowu taki stary.



Do granicy dotarłem suchutki, ale ze było dosyć chłodni to ubrałem przeciw deszczowy kombinezon.
Postanowiłem nie jechać przez Park Krajobrazowy tylko wrócić przez normalne przejście graniczne. Dojeżdżając do granicy, zacząłem się zastanawiać czemu Czesi muszą przechodzić kwarantannę a my możemy wjeżdżać do Czech bez kwarantanny... A może wcale nie możemy jeszcze jechać? Obowiązek kwarantanny dla Czechów ma być zniesiony od poniedziałku.
Przepuscilem więc dwa auta żeby zobaczyć co będzie na granicy.
Z budki wyszli celnicy coś pogadali i puścili, natomiast auta od strony Polskiej zostały zawrócone...
No, to nie pozostało nic innego jak zawrócić i wracać przez "zielone" przejście... Widziałem jeszcze jak celnik się za mną obrócił... Ale ja już jechałem w drugą stronę.
Szczesliwie dotarłem do domu godzinę później, nadkładając 30km. Na zielonej granicy nie było nadal żadnej kontroli.
Przejechana trasa 344km, spalanie 3,7litra na 100km.
Do sprawdzenia czujniki ABS czy aby się nie zabrudziły. Jeśli to nie to to trzeba będzie oddać na serwis.