c.d. dzień 7
Po napełnieniu butelek wodą wyciągam mapę, trzeba określić punkt, w którym odbędą się dziś moje zaślubiny z oceanem

.
Nie przedłużając postoju odpalam Cruisera i ruszam wzdłuż kanionu, na dnie którego płynie rzeka o nazwie Lima. Ona doprowadzi mnie do celu...
"Żar leje się z nieba, widoki powalają na kolana, jadę sobie górską krętą drogą ku celowi..."
Tak chciałbym później móc napisać... niestety, jak tylko ruszyłem zaczęło padać, po czym deszcz szybko przeszedł w ulewę.


Jazda zrobiła się trochę niebezpieczna. Droga, która przy ładnej pogodzie sprawiałaby frajdę, dziś zmusza do skupienia się na nawierzchni. Zarówno wzdłuż jak i w poprzek płynie po jezdni woda, która nanosi piasek z gór. Spod kół lecą fontanny wody, w butach przelewa się między palcami stóp, sflaczałe rękawice zsuwają się z dłoni. A żeby było weselej - jest zimno, na pewno temperatura spadła poniżej 20 stopni Celsjusza.
Jadę po lewej stronie rzeki Lima drogą N203 przez wioski i miasteczka. Za Ponte de Lima zatrzymuję się, chowam się pod konary drzewa, może zaraz trochę zelży, nie będzie tak lać?

Stoję z pięć minut... poprawy nie widać. Droga którą mam jechać zasypana gałązkami i wspomnianymi ciekami wodnymi. Jest wąsko i kręto. Zawracam, jadę wolno licząc, że może wypatrzę jaki pensjonat albo dobrą duszę, która podpowie... Po lewej jakieś osiedle, wjeżdżam. Przez ulicę przemyka szczupła kobitka, przyśpieszam, podjeżdżam. Niezbyt chętnie, ale się zatrzymuje. Nie mogę się z nią porozumieć, wyciągam więc mapę i paluchem pokazuję Viana do Castelo. Po ruchach rąk orientuję się, że każe wrócić i przejechać na drugą stronę rzeki. Tylko tyle i aż tyle... Wracam do mostu w Ponte i zamiast na N202 pcham się na autostradę. Wiem od chłopaków z parkingu w Niemczech, że w Portugalii za autostrady jedyny sposób opłat to karty. Nie będę teraz jeździł po cepeenach i szukał. Do oceanu zostało około 30 kilometrów, a ja utknąłem w ulewie gdzieś nad rzeką...
Co ma być to będzie... pakuję się na A27. Teraz poganiam osiołka naszą prędkością czyli dziewięćdziesiątką. Deszcz trochę odpuszcza, za to wzmaga się wiatr, przez co robi się jeszcze zimniej. Tunel jeden, tunel drugi, trzeci, czwarty...



tłumaczę sobie, że dobrze zrobiłem wybierając autostradę, bo na drodze N203 na tych podjazdach i zjazdach nie wiadomo co mogłoby się wydarzyć?
Kiedy wjeżdżam do miasta zaczynam rozglądać się za jakimś dachem na noc... Kręcę się bez rezultatu, w końcu zjeżdżam na stację paliwową. Za mną podjeżdża bus z butlami gazowymi. Zagaduję chłopaka za kierownicą... mówi szybko w swoim języku i znów muszę z ruchów rąk odczytywać, że hotel ma być na drugiej równoległej ulicy. Jadę, nie ma na co czekać... niestety pierwsza w prawo jednokierunkowa, jadę do następnej. Rondo, ulica ślepa, cofam się, wjeżdżam w następną. Kręcę się, a hotelu za cholerę nie mogę namierzyć. Tu trzeba inaczej, ruszam nad morze, tam coś będzie... Kiedy wjeżdżam na dość duże rondo - jest, znaczy Ocean. Widzę Go po lewej!
I już po chwili jadę prawie pustą uliczką wzdłuż wody, z miejscami parkingowymi po obu stronach. Miejsc parkingowych kilkadziesiąt, kilkanaście samochodów. Przez moment dziwi mnie, że w każdym za kierownicą siedzi jedna osoba, przecież to nie taksówki. Szybko domyślam się... to handlarze prochami, zauważam nawet jedną kobietę. Parkuję na końcu tej promenady czy jak to tam zwał... zdejmuję spodnie przeciwdeszczowe, bo jeansy i tak mokre do kolan...


Jakże byłoby pięknie, gdyby dziś pogoda była taka jak tam u mnie w Łosicach, na dalekiej północy. Kiedy dzwonię, żona mówi, że upał nie do wytrzymania, ponad 30 stopni. Tu 17-18 stopni
Aura spłatała mi paskudnego psikusa.Stoję wpatrzony w ocean, akurat jest odpływ, który odsłonił ciemne dno z małymi kraterami


Fale nie są duże (na co liczyłem), tafla wody raczej płaska, nisko wiszące chmury stykają się na horyzoncie z oceanem.
I to zimno...
Dziesięć minut gapienia się wystarczy, bo jeszcze złapię jakieś choróbsko...
Po lewej w odległości około trzystu metrów wznosi się potężnych rozmiarów hotel. Na pewno jest drogo, ale spytać nie zaszkodzi.
Zostawiam keeway'ka na parkingu dla gości i jak zmokła kura w kurtce przeciwdeszczowej człapię do środka.
Potężny hol hotelu Flor de Sal, po lewej w głębi recepcja, dwie młode panie...
Kieruję swoje ociekające wodą buciory w tamtą stronę. Czarne dłonie chowam za siebie... rękawice zostawiłem na motocyklu... kto weźmie coś tak sflaczałe?
Młoda panienka uprzejmie odpowiada na moje pytania; już wiem, że miejsc wolnych "skolka godna", pogoda i covid wypłoszyły wczasowiczów. Pytam o cenę... "- Ile nocy?" - teraz ona pyta. Ja wiem, że tylko jedną (za taką cenę?), ale żeby zachować pozory bogatszego niż jestem, pytam o pogodę na następne dni...
Odpowiada, że najbliższe trzy dni bez zmian (czyli pogoda do dupy).
"- No to poproszę na jedną noc".
"-Pan sobie życzy pokój od strony oceanu czy miasta?"
- A jaka różnica?
"- Cena pokoju od oceanu 101,5 euro, od strony miasta 97,5 euro."
- To poproszę od miasta (i tak niewiele widać)

Płatność z góry, czyli muszę wyciągnąć portfel. Teraz to już muszę pokazać dłonie, które są fioletowe od rękawic (mokre farbują).
Pani tylko się uśmiechnęła... chciałem wyjaśnić, ale jak na złość zapomniałem jak "rękawice "po angielsku.
- "Handschuhe" - wypaliłem po niemiecku... i chyba zrozumiała.
Dostaję kopertę zawierającą rachunek, kartę, jakieś wizytówki, bileciki i wracam do motocykla. Biorę tylko jedną torbę i dwie saszetki, konserwy, pieczywo i nóż pakuję w reklamówkę i tak obładowany znów przemierzam wielki hol.

Oczywiście osiołka okryłem pokrowcem, zmoknięty i tak, ale będzie to też jakaś ochrona przez obcymi, bo sporo klamotów zostawiam...
Ze względu na bolące plecy zmierzam do windy, nie będę targał po schodach.
Po wyjściu z windy okazuje się, że mój pokój znajduje się na samym końcu długiego korytarza. Co za dzień?
Kartą otwieram drzwi, walę tobołki na podłogę w przedpokoju, naciskam włącznik światła, a tu lipa... ciemno. To co, mam jeszcze za prąd dopłacić? (tak sobie w myślach żartuję). Rozglądam się za skrzynką z bezpiecznikami, ale zaraz... biorę pilota, telewizor też nie działa, a musi być na innym bezpieczniku. Źle kombinuję...
Przy drzwiach jest coś jakby kieszeń na kartę... po wejściu myślałem, że to takie udogodnienie dla gości, co by kart nie gubili tylko tam przechowywali. Teraz podchodzę i wciskam swoją kartę... nie działa. Odwracam i ... jest światłość. Jasne. Bez karty nie tylko nie wejdziesz, ale i prądu nie dostaniesz

.

W łazience jest potężna wanna... tego mi było trzeba, napuszczam gorącej wody. Ręczników chyba z osiem, mnóstwo środków czystości. Jest nawet sejf, ale tyle kasy, żeby z niego korzystać, to ja nie mam


Widok z okna na miasto

Na ocean też mam widok, tylko muszę wyjść na balkon, który znajduje się na ścianie bocznej hotelu

Nim zostawiłem mojego wiernego osiołka, cyknąłem fotkę licznika i teraz na spokojnie, po kąpieli obliczyłem, że od domu przejechałem ponad 4 tys. km.
