DZIEŃ III
http://maps.google.com/maps?saddr=DJ194 ... psrc=6&z=7Motel przy dość głównej w sumie drodze ma kilka specyficznych cech - można się wstępnie zapoznać ze zwyczajami kierowców (co chwilę rozlegało się trąbienie samochodów), jak również ma darmowe budzenie rano - zwiększone natężenie trąbienia. Na zegarku widzę 5:40, o ile dobrze pamiętam odpowiada do 6:40 w danym miejscu. Powolutku przygotowuję się do życia, idę odkryć moto spod plandeki, pojawia się właściciel i zaprasza na kawę. Nie wybiła 7:30 (!) a on mi mówi że lecimy do warsztatu. No cóż, może to przesunięcie czasowe jakieś inne jest, albo tu są inne zwyczaje... Ja na moto, on w Skodę Superb - i po chwili lecimy środkiem drogi do centrum Satu Mare. On czyści drogę klaksonem, ja przy licznikowych 110 ledwo się za nim trzymam. Na jednym amortyzatorze... "Warsztat" przypomina z grubsza rzecz biorąc złomowisko, ale nie ma co oceniać książki po okładce - mój przewodnik coś porozmawiał z mechanikiem, powiedział mi ile mam zapłacić i pojechał. Ten zaś pogrzebał coś na zapleczu, przyniósł garść amortyzatorów, dobrał pasujący długością, na migi powiedział mi abym odsunął jedną sakwę, odkręcił i dał mi stary, przymierzył nowy, poszedł znowu na zaplecze... Słyszałem wiertarkę, tokarkę i szlifierkę kątową - ale gdy wrócił, amortyzator nie dość że pasował to i działał. W Polsce pewnie byłoby "nie mamy części, my tego nie robimy", a tam 20 minut i mam dorobiony amortyzator. Odgoniłem od siebie natrętne myśli, że przecież one mają różną twardość, zapłaciłem i zadowolony poleciałem znaną już drogą 19. Rano chociaż nie było na niej krów...
O ile motocykl działa, o tyle Rumunia z każdym kilometrem bardziej mnie przeraża. Większy pojazd ma pierwszeństwo. Nie jest to oczywiście regułą, ale skoro występuje w ok. 20% przypadków, to lepiej z góry założyć taką sytuację niż się rozbić przez moment nieuwagi. Ponadto, mniej więcej od Negresti-Oas zaczęło się coś, co można by na siłę nazwać serpentynami. I wszystko byłoby pięknie, gdyby miejscowi kierowcy trzymali się swojego pasa. I gdyby w środku łuku nie zaczynały się okropne wyrwy w asfalcie (bo już nie dziury) albo po prostu asfalt ustępował miejsca tzw. kocim łbom... A przecież jesteśmy na głównej, bodajże krajowej drodze 19! Średnia prędkość rzędu 30kmph, bo pomijając wcześniejsze cechy dróg, za każdym zakrętem może się czaić jakieś zwierzę. Albo stado, różnie to było, ale co najmniej 1 na 10 zakrętów skrywał jakąś niespodziankę.
Dojechałem do wioski Sapanta, w którym planowałem obejrzeć ten przewijający się przez różne relacje Wesoły Cmentarz. Szkoda tylko, że na ten sam pomysł wpadło kilkadziesiąt jak nie lepiej innych turystów (a cmentarz sam w sobie jest mały), dodatkowo stragany naokoło powodowały tak jarmarczny nastrój, że przed cmentarzem zawróciłem i kierunek droga 19 dalej. Ale kątem oka zauważyłem na poboczu enduro na blachach PL... Nawrót, chwilę pogadaliśmy, okazało się że para wracała właśnie z Rumunii do Polski i ostrzegli mnie, aby pod żadnym pozorem nie jeździć po zmroku - Rumuni nawet w nocy bezstresowo jeżdżą bez świateł, dodatkowo jest większe natężenie furmanek. Super... Ale za to poradzili mi zjechać z 19`stki (a właściwie już 18`nastki) w dolinę Izy - trasa Vadu Izei - Sacel. Muszę przyznać, że było warto - przez kilkadziesiąt km przeważała kilkudziesięcioletnia zabudowa z momentami pięknie rzeźbionymi bramami do domów i ogrodzeniami.
Po powrocie na 18`nastkę zaczęła się wspinaczka w górę - i do fatalnej nawierzchni doszła mgła. Prędkość w porywach 50, a ja się powoli zastanawiam czy nie olać tego wszystkiego i uciekać do cywilizacji. Tak się zastanawiałem, zastanawiałem aż wjechałem na jakąś przełęcz, coś ponad 1400m. Wokół beztrosko pasą się zwierzęta, z czego 3 konie przy drodze, oczywiście samopas, no bo gdzie uciekną / kto je zabierze. Kilka fotek na prawo i lewo, a na liczniku 260km od tankowania a przez ostatnie 80km nie było żadnej stacji. Na baku zdarzało mi się robić do 280... Podczas zjazdu zapinam piątkę, przepustnice zamknięte i się turlam. Nawierzchnia zaczęła być jednolita, tzn. jednolicie dziurawa - za to bez niespodzianek typu piach czy kocie łby. I wierzcie lub nie, ale gdy w końcu doturlałem się do stacji miałem 350km przebiegu od wcześniejszego tankowania. 5,8 RON za litr, ale co zrobić, do następnej już na pewno bym nie dotarł. Wlałem dobrze ponad 11l...
Po kolejnych, tym razem kilkunastu, kilometrach szok - droga łączy się z inną, o szerokim, równym asfalcie - jak tak patrzę na mapę, to wjechałem na drogę E576/E58/17, kilkanaście km przed Campulung Moldovenesc. Ogień w tłoki ile się da, więcej patrzę w lusterko niż przed siebie, ale już zacząłem się przyzwyczajać do rumuńskiego stylu jazdy. Choć osobiście wolę jeździć na światłach

Droga do Gura Humorului minęła błyskawicznie, lecz słońce zaczęło niepokojąco zbliżać się do horyzontu. Ale planowałem nocleg w Casa Polonia w Cacica (lub jak kto woli, w Domu Polskim W Kaczycy) więc dolecę. Po zjeździe w drogę na Kaczycę szeroki asfalt przeszedł w wąską drogę a długie łuki w ciasne, strome agrafki, robi się szaro ale twardo jadę. Wjeżdżam w wioskę, znak w dwóch językach, znaki na Dom Polski nie do przeoczenia - zaczyna mi się podobać. Przestało, gdy przyjął mnie Rumun mówiący po rumuńsku i grecku - o angielskim mogłem zapomnieć, nie mówiąc już o ojczystym. Ale od czego ma się rozmówki polsko-rumuńskie, szybko wyjaśniłem o co mi chodzi, resztę załatwiliśmy już na migi (i ten język jest najbardziej przydatny w Rumunii) i długim dniu okręciłem się śpiworem na łóżku dla strudzonych wędrowców
