22-06-2013 dzień 3Okiem oleńkiObudziło nas słoneczko , o nawet przyzwoitej 8 godzinie. Trzeba było kawkę wypić, Arek śniadanko zjadł, poranne ablucje poczyniliśmy , no i w drogę, bo z minuty na minutę robiło się coraz goręcej

( Austriacy dopiero wstawali niemrawo

). Do lamusa poszły skóry i zwykłe motocyklowe ciuchy, bo już wiedzieliśmy, że upał niestety, motocyklowym wędrówkom nie sprzyja.
Trudno, coś za coś

. Dżinsy, koszulka, ochraniacze na ręce, Arek krótkie spodenki przywdział i pojechaliśmy.
Okiem Arcona Nie było to tak do końca, bo obudziło nas już wcześniej twarde podłoże pod plecami, z tego prozaicznego powodu, że z materaca zeszło było powietrze. Nocne dopompowywanie pomagało tylko na 2-3 godziny, stąd urodził się wniosek, że trzeba w pierwszej kolejności zanabyć nowy materac
![:] :]](./images/smilies/icon_x.gif)
Wytypowaliśmy na trasie naszego dzisiejszego przejazdu miejscowość Celje, gdzie mamy szansę znaleźć jakiś hipermarket, i udaliśmy się w drogę. Oczywiście, w wytypowanym mieście materaca nie dostaliśmy, ale gdzieś w którymś z kolejnych miasteczek trafiliśmy na mini-centrum handlowe, i poszukiwania zakończyliśmy sukcesem za cenę poniżej 20 Euro
Okiem oleńkiNa pierwszy rzut poszedł Samostan Kartuzija Zice ( czyli klasztor Karuzyjski ). W żadnym przewodniku słowa jednego o tym zabytkowym zespole klasztornym nigdzie nie znalazłam.
Na szczęście lubię grzebać w necie, a szukam nie na polskich stronach, tylko kraju, do ktorego się wybieram.
Samostan trafiłam jakimś psim swędem, obejrzałam fotki i uparłam się, że muszę go zobaczyć

.
Nawet dość blisko od Preboldu. Drogi piękne, łuczki , zakręty, malownicze , przepiękne widoki, żyć nie umierać

.
Ostatni etap dojazdu to dla mnie był istny koszmar. Wąziutki asfalt bez dziur bez ostrzeżenia zmienił się nagle w szuter. Wrrrr jak ja to kocham

Kamole, kamyczki, żwirek, do koloru, do wyboru, póki szedł w górę, to jeszcze, ale jak zaczął schodzić w dół.....no Deamiens byłby usatysfakcjonowany

.
Ja tyłek miałam mokry , nie tyle z upału, co ze zdenerwowania. Zjeżdżałam jak chora krowa i na 500m przed dotarciem do celu poddałam się.
Stanęłam prawie na środku drogi z mocnym postanowieniem, że ni ch... dalej nie jadę za nic. Zostanę tu do skończenia świata, bo nawet tej kobyły
( znaczy się Hani ) nie zdołam zawrócić na tej wąziutkiej krętej dróżce. Poza tym tam dalej też będzie w dół. Popatrzyłam rozpaczliwie przed siebie: stromo, wąsko, kręto, po jednej stronie przepaść, nie zjadę za góry złota.
Zlitował się Arek, za co byłam mu wdzieczna jak nie wiem co

. Motor zwiózł, ja na piechotę te ostatnie metry pokonałam, a w takim stresie byłam, że nawet do głowy mi nie przyszło, żeby tej cudownie pięknej drodze foty porobić.
Okiem Arcona To było trochę straszne, trochę śmieszne, a ja miałem okazję poczuć się jak szlachetny rycerz ratujący królewnę z opresji
Okiem oleńkiCały stres odpuścił i poszedł w siną dal na widok samostanu. Urzekający, przepiękny klasztor z przyległościami został zbudowany w doline tak cudnej, że dech w piersiach zapierało.
Warto było się męczyć, żeby go zobaczyć. Całe Kartuzija Zice zostały wybudowane w XII w. I częściowo uchowało sie w niezłym stanie. Sporo czasu tam spędziliśmy

.
Okiem Arcona Takie tam ruinki
Okiem oleńki A potem okazało się, że wracamy inną drogą, malowniczą, krętą, z doskonałym asfaltem i tak też można było tam dojechać . Ale co przeżyliśmy, to nasze

.
Skierowaliśmy się następnie na Ptuj, najstarsze średniowieczne, doskonale zachowane miasto w Słowenii. Leży na wschód od Mariboru. Niewielki Ptuj nie został jeszcze w tej mierze odkryty przez turystów, nie ma tam dzikich tłumów i bardzo dobrze. Może dlatego wiele z bocznych uliczek jednak wymaga remontu

. Położony nad rzeką Drawą Ptuj, z górującym, nad położoną na wzniesieniu starówką, zamkiem bywa porównywany do Pragi, ale jest znacznie mniejszy.
Spacer starówką sprawiał, jakby człowiek przeniósł się w czasy powieści historycznej. Urokliwe kamieniczki, wąziutkie uliczki, spokój , sprawiają, że ten klejnot słoweńskiej architektury mocno zapadł w pamieć. W tym miasteczku spotkała nas dodatkowa atrakcja w postaci ślubu. Kapela przed urzędem miasta grała ludowe melodie, goście rzucali ryż, strzelali z czegoś co przypominało konfetti, tyle że było pocięte w paski. Udało nam się uwiecznić to na fotce. Motocykle mieliśmy zaparkowane przy samej starówce i musieliśmy przeczekać aż kawalkada aut z weselnikami wyjedzie, trąbiać , uśmiechając się do nas i machając. J ja też sobie potrąbiłam

.Zauważyłam natomiast, że Państwo Młodzi nie jadą jednym samochodem, jak u nas. Panna Młoda jechała w jednym, a w następnym Pan Młody. Może to taki ich zwyczaj. Kapela zaś zapakowana w jednym aucie raźno przygrywała nawet siedząc w środku.
Okiem ArconaPtuj trochę przypominał mi Kłodzką Starówkę

Jednak tam wyraźnie było widać, że Słowenia nie jest bogatym krajem - gdy zapuściliśmy się w boczne uliczki, znaleźliśmy i kamienice do generalnego remontu, i podwórka z których biło biedą. Ale mimo tego, starówka bardzo urokliwa.
Okiem oleńkiProsto z Ptuja skierowaliśmy się do odległego o 12 km. zamku Borl. Zamek przepięknie usytuowany na skale wyglądał naprawdę malowniczo i majestatycznie.
Szkoda tylko, że po wjechaniu na ten szczyt okazał się zamknięty na cztery spusty

. Ale i tak najpiękniej prezentował się z drogi, zupełnie jak zamek w Podcetrtku, przy samej granicy z Chorwacją. Również wznosił się na skale i prezentował się wprost cudownie. Tam nawet nie próbowaliśmy wjeżdżać, bo z przewodnika wiedzieliśmy, że obejrzeć w środku go nie można.
Dzień zwiedzania dobiegał końca i zbieraliśmy się w drogę powrotną, nie spiesząc się, bo krajobrazy ta malutka, urokliwa Słowenia naprawdę ma przepiękne. Zaczęliśmy się spieszyć bardziej i przeżyliśmy chwile strachu , kiedy przed Celje , nad górami zobaczyliśmy czarne niebo i pioruny. Burza szalała na dobre. Złapie nas, czy nie ? Nie złapała. Błyskawice prezentowały się przepięknie, ale byliśmy bez szans na fotki. Nie było absolutnie gdzie stanąć, pomijając fakt, że burza była o włos i mogła nam głupi dowcip zrobić

.
Do kempu dotarliśmy suchą nogą, a burza była na tyle litościwa, że Prebold ominęła

. Austriacy już byli. Swoim zwyczajem siedzieli w basenie z kieliszkami w dłoniach. I tylko coraz bardziej zakurzone motocykle i ich ciuchy świadczyły o tym, że nie przesiedzieli tu całego dnia

.
My zaś zadowoleni z wycieczki , przebraliśmy się i poszliśmy do znajomej knajpki na pyszny bałkański obiadek.
Poprzedniego dnia , między innymi , siedziały tam dwie starsze panie zajadając słodkości i popijając winko. Dwie sąsiadki po zakupach zrobiły sobie relaks

.
Gdy przyszliśmy, panie akurat już były i ślicznie się uśmiechając pozdrowiły nas po słoweńsku : "Dober dan" .
I jak nie pokochać tak pięknego, pełnego sympatycznych ludzi kraju ?

Ps. Jakoś mi przyszło do głowy , tak patrząc na te kobiety, że im się chyba dużo lepiej powodzi niż nam w Polsce.
Nie wspomnę o tym ,że w takich malutkich miasteczkach jest co najwyżej kraina latających kufli, ale rzadkością jest, aby starsze panie latały sobie codziennie do knajpy na winko.
Ot taka dygresja.
Kilometrów przybyło niewiele , bo raptem 230.
Okiem Arcona Byłem zaskoczony, bo pierwszy raz nie byłem zmuszany do zwiedzania od środka jakichś zamków ani do chodzenia po nudnych muzeach i oglądania jakichś staroci

Jazda dobrym asfaltem, kręta droga, słonko świeci, podjeżdżamy pod jakieś malownicze budowle, robimy kilka fotek i dalej ruszamy w trasę. A okoliczności przyrody nadal bajeczne. Krowa, kura, kaczka i droga na Celje. Tak to ja mogę zwiedzać

A tu foteczki :
https://plus.google.com/photos/10919320 ... 5812649873