24-06-2014 Dzień 6Powitało nas rano piękne słoneczko, więc ze zbieraniem obozowiska nie było żadnych problemów. Bez pośpiechu można było kawkę wypić i jakieś śniadanko zjeść

. Za kemping w końcu udało nam się zapłacić

. I, jak na Dziki zachód, naprawdę niedużo, całe 27 euro za dwie doby.
Ruszyliśmy w drogę, przez Belgię do Francji. Drogi w Belgii okazały się niestety nieco gorsze niż w Holandii. Tam były wręcz doskonałe i doprawdy bardzo bym sobie życzyła, żeby u nas były choć w połowie takie . W Belgii co prawda dziur nie było, ale asfalt niezbyt równy. Dało się odczuć różnice już w momencie przekraczania granicy, gdzie część miasteczka po stronie holenderskiej miała kostkę idealną, a część belgijska już taka cudownie piękna nie była.
Pierwszy postój zrobiliśmy kawałeczek za Calais. Miasta, z którego do Anglii można się dostać promem lub tunelem. Sznur tirów zjeżdżał do promów i jak przed Calais dość tłoczno było na drodze, tak kawałek dalej już pustawo

. Z parkingu kawałek morza było widać i tęsknym okiem spoglądałam, bo tam za tym morzem, a właściwie za kanałem, była Anglia.... Ech...
Z Eede do Falaise mieliśmy ok. 500km. Częściowo autostradami, ale w większości bocznymi drogami. Hmmm bocznymi bocznych dróg byłoby lepiej powiedzieć

. Ich jakość prawie że jak w Polsce. No dziur nie było, ale łaty jak u nas. I roboty drogowe, objazdy kiepsko oznakowane.
O ile na drogach szybkiego ruchu normalnych stacji benzynowych nie brakowało, na tych bocznych drogach wcale ich nie było. To znaczy były, ale nie oddzielnie, jak u nas. Były przy sklepach typu : Auchan, Inter Marche, Geant itp . Bezobsługowe i przeważnie płatne kartą. Szczytem były dwa dystrybutory z paliwem ustawione przy chodniczku, w maleńkiej miejscowości na wąziutkiej drodze

. I tak było też w całej Normandii. Zupełnie inaczej niż u nas

. Przestrzeni mają dużo więcej, nie ma wrażenia zatłoczenia miejscowości, ale z czystością już podobnie jak u nas. No może nie tak bardzo, ale jednak. Jadąc tymi bocznymi drogami mijaliśmy hektary pól, lasów zupełnie bez żadnych zabudowań w tle. Wsie i miasteczka w sporej odległości od siebie.Nie było potrzeby zwalniać co kawałek do 50km/h

.
Po drodze mieliśmy Rouen. No to już Normandia pełna gębą

. I nie ma to tamto, trzeba zobaczyć. Rouen od 911r. było stolicą księstwa Normandii.
Tam w katedrze Notre Dame pochowani są przodkowie Wilhelma Zdobywcy : pierwszy wódz Normanów Wielki Rollo, Wilhelm I Długi Miecz. Jest tam też grobowiec Ryszarda Lwie Serce.
Nawigacja doprowadziła nas do centrum bez pudła. Poszliśmy zwiedzać

. Miasto przepiękne, pełne wąziutkich uliczek z domami zbudowanymi metodą szachulcową, przypominające nieco mur pruski. Dla mnie stanowiły rarytas, bo ten typ zabudowy najbardziej przypadł mi do serca. Katedry i kościoły strzeliste i monumentalne robiły naprawdę wrażenie. Oczu oderwać nie można było podziwiając kunszt budowniczych tamtych czasów. Ciekawostką jest, że w każdym praktycznie mieście znajduje się katedra Notre Dame, co można dowolnie przetłumaczyć jako katedra Matki Boskiej. Dla nas najbardziej znana jest ta w Paryżu, a jest całe mnóstwo o podobnej architekturze. Taki właśnie kościół zaraz na " dzień dobry " nas powitał i myśleliśmy, że to właśnie Notre Dame, ale nie. Notre Dame było troszkę dalej, nieco skromniejsze, dużo starsze i jakże piękne. Rzecz jasna, że do środka wejść trzeba było

.Rouen mnie zachwyciło

. Tego się spodziewałam, fotografie nie kłamały. Normandia jest piękna

. Styl budownictwa dotarł wraz z Normanami do Anglii, gdzie domów szachulcowych nie brakuje.Oprócz tych szachulcowych domków Normandia obfituje w kamienne domki, kościoły, jakby rodem przeniesione z XI wieku. Przecudne. Poza tym to kraina nieco górzysta. I jadąc po tych wąskich, krętych dróżkach to z górki, to pod górkę widoki mieliśmy przepiękne. Można się Normanom nie dziwić, że się tu osiedlili

. I wszędzie, jak Normandia długa i szeroka, widać było, że pamięć o lądowaniu aliantów jest wciąż żywa ( akurat trafiliśmy na rocznicę tych wydarzeń ).Przed urzędami, kościołami, w oknach prywatnych domów wiszą flagi wojsk alianckich.
Za to wyjazd z Rouen to już inna historia. Na tych wąziutkich, krętych uliczkach nawigacja zgłupiała do szczętu do tego stopnia, że pojechaliśmy pod zakaz i dobrze, że żaden żandarm w kepi akurat nie był w pobliżu

. W pewnym momencie wyglądało to tak, jakbyśmy w kółko się kręcili i Rouen nie chciało się z nami rozstać

.
Dalsza droga przebiegała już bez niespodzianek. Nawigacja z głosem Krzysia Hołowczyca odetchnęła z ulgą

. Na kemping dotarliśmy przed 20.oo. A że coraz dalej na zachód, to i dzień był dłuższy, więc ta 20.oo była dla nas zaskoczeniem

.
Kemping mieliśmy u podnóża zamku. To tu przyszedł na świat, ten który sprawił, że zainteresowałam się Normandią, wielki strateg, doskonały wódz, mądry władca, zdobywca Anglii - Wilhelm.
Naczytałam się historycznych książek dość, o Wilhelmie również, dlatego z wielkim wzruszeniem patrzyłam na Falaise i zamek wzniesiony przez Normanów na skale, górujący nad miastem. Powiewałam nad nim normandzka flaga. Dwa złote lwy na czerwonym tle.
https://plus.google.com/photos/10919320 ... 2484318241